Film jest powórzeniem pomysłu Czasu apokalipsy - Jądra ciemności, jednak z odwróconym finałem. Tam protagonista podążał - poróżował w stronę mroku,szaleństwa, zatracenia, losu nie pozostawiając żadnej nadziei. Tutaj bohater pragnie ocalić swoje człowieczeństwo niosąc 1600 osobom ocalenie od skutków szaleństwa - a nam nadzieję. W obu przypadkach zaczynamy szybko rozumieć, że jest to podróż przez nasze własne koszmary oraz dziecięce "lęki wojenne". Inercyjna "banalność" archetypu prowadzi nas więc przez znajome poczucie grozy z obrazów Boscha zanurzonych w ekstatycznej muzyce: krajobrazy z drutów kolczastych, rozłożonych zwłok, zabitych koni, podziemi, przepięknie oświetlonych ruin, gigantycznych pożarów, rzeki pełnej napuchniętych ciał podskakująych na falach (wojna w Rwandzie) , pościgów przez zdemonizowanych, anonimowo odczłowieczonych, do bólu "typowych" Niemców - podstępnych Hunów wpychająych nam bagnet w bebechy akurat wtedy, gdy im ratujemy życiez z płomieni .... Można by powiedzieć same klisze. Owszem, gdyby to miał być film o wojnie. Ale , jak powiedziano , jest to film o nas, z których przecież mało kto był na prawdziwej wojnie - i karmi się stereotypem swoich własnych wyobrażeń o niej, bo wyobraźnia nie znosi próżni. Jedną zaś z tych "żelaznych" klisz jest własny obraz nieustraszonego bohatera niosącego ocalenie towarzyszom walki,
....Bo kto w marzeniach i snach nie jest Prometeuszem i nie chciałby chociaż raz przeprowadzić chociaż babci na pasach? Chciałbym wierzyć razem z Mendesem, że chcemy być lepsi, niż jesteśmy - i tacy będziemy, gdy okoliczności karzą nam zmierzyć się tym razem już nie tylko z naszym własnym snem - gdy 'zabije mu dzwon' - bo czasy znowu coraz ciemniejsze i nie takie znowu inne, niż 100 lat temu.