To chyba najśmieszniejsza część serii. Ale na pewno nie najgorsza - bo zdecydowanie gorsza jest czwórka.
Różnica polega na tym, że trójka śmieszy. Bo jak można się nie śmiać widząc jak Kersey rozwala motłoch karabinem maszynowym i rozpętuje piekło na ziemi jak jakiś Szwarceneger, zwłaszcza gdy się pamięta pierwszą część. Jeśli się podejdzie do trójki jak do kina Tarantino, możemy liczyć na niezłą zabawę w rozpierduchę.
Czwórka jest dużo gorsza, bo jest na serio. Mówi o tym, jak złe są narkotyki i jak źli są ludzie, którzy je rozpowszechniają. W trójce nie ma moralizatorstwa - jest po prostu nawalanka. I o to chyba chodziło.
Nawet sam Bronson jest już śmieszny - nie ma w nim tego dramatyzmu i tej wewnętrznej walki, która była w jedynce.