PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=3889}
6,6 2 722
oceny
6,6 10 1 2722
"Anna" i wampir
powrót do forum filmu "Anna" i wampir

Nasz kraj nigdy nie był masową wylęgarnią seryjnych morderców, choć „dorobiliśmy się” ich ok. dwudziestu. Tylko tyle, że według statystyk w Stanach Zjednoczonych w ciągu jednego roku działa ich więcej niż dwudziestu. Co więcej, większość polskich seryjnych zabójców odznaczało się prymitywizmem, różnego rodzaju dewiacjami (jak nekrofil Edmund Kolanowski), ich modus operandi nie był wyszukany, co świadczyło, że raczej nie grzeszyli nadmierną inteligencją (co pozwalało na ich w miarę szybkie schwytanie). A jednak gdy w połowie lat sześćdziesiątych na Śląsku zaczęły seryjnie ginąć kobiety, a milicja była bezsilna, wydawało się, że w końcu pojawił się przestępca, który sprawi wiele kłopotu organom ścigania i który przeleje wiele niewinnej krwi. I tak się w istocie stało. „Wampir z Zagłębia” jak nazwano nieuchwytnego zabójcę był niczym wielka, wciąż się poszerzająca rysa na nieskazitelnym obrazie „raju na ziemi”, który od lat lansowała komunistyczna władza. Seryjni mordercy byli patologią społeczną, która zdarzała się w zdegenerowanym, zdeprawowanym i zepsutym Zachodzie, ale nie w kraju demokracji ludowej takim jakim była Polska. Gdy ofiarą mordercy padła bratanica ówczesnego I sekretarza komitetu wojewódzkiego PZPR w Katowicach, Edwarda Gierka pojmanie „wampira” stało się sprawą polityczną i priorytetową. Tymczasem krew wciąż się lała. Morderca zaatakował dwadzieścia jeden razy w tym czternaście ze skutkiem śmiertelnym ( wciąż pozostaje w tej kwestii polskim „rekordzistą”). Milicja chwytała kolejnych podejrzanych, ale żaden z nich nie był poszukiwanym przestępcą. W końcu, w marcu 1970 r. śledczy pojmali „Wampira z Zagłębia”. Okazał się nim Zdzisława Marchwicki, czterdziestoczteroletni wówczas konwojent zatrudniony w kopalni „Siemianowice”.

Historia, a raczej dramat Marchwickiego tak naprawdę zaczął się dopiero po jego aresztowaniu lecz „Anna i wampir”, film Janusza Kidawy, cenionego dokumentalisty, ale także twórcy sprawienie poruszającego się po kinie gatunkowym („Magiczne ognie”, „Ultimatum”) nie jest opowieścią o Marchwickim, ale o śledztwie, które doprowadziło do jego schwytania. Obraz Kidawy określany jest jako kryminał, ale w istocie jest znacznie mu bliżej do tzw. dokumentu policyjnego, czyli „odmiany filmy noir o fabule opartej na autentycznych wydarzeniach, nakręconej w technice półdokumentalnej”. Film noir i opowieść o seryjnym mordercy? Oddajmy głos reżyserowi: „Początkowo miałem koncepcję filmu idącego śladem dokumentu. Teraz, kiedy obejrzałem pierwsze nakręcone zdjęcia, nasunęła mi się koncepcja połączenia dwóch estetyk. Z jednej strony zdjęcia paradokumentalne, a z drugiej - próba świadomego stylizowania”. I właśnie z powodu owego stylizowania „Anna i wampir” pojawia się na stronie poświeconej szeroko pojętej grozie. I oczywiście z powodu całkiem zgrabnie wplecionych w wiernie zrekonstruowane śledztwo w sprawie Marchwickiego elementów konwencji serial killer movies. „Anna i wampir” jest bowiem taką polską, socjalistyczną odmianą filmów w rodzaju „Dusiciel z Bostonu” (1968) czy „Obywatel X”(1995). Filmy te koncentrują uwagę przede wszystkim na prowadzonym śledztwie i stróżach prawa, starających się uchwycić niebezpiecznego zabójcę, czyli dokładnie na tym samym co Kidawa w swoim filmie.

Nie będę się jednak upierał, że omawiany film jest horrorem, bo nim nie jest. Jednak warto zwrócić uwagę na zaskakująco stylistyczne i nastrojowe sceny morderstw. Towarzysząca im mgła (fakt ze sprawy Marchwickiego), ciemności ogarniające odludne okolice, stada wron przelatujące na czarnym, ponurym niebie – tych elementów nie powstydziliby się autorzy atmosferycznych horrorów. Co więcej scenom morderstw towarzyszy też pewien rodzaj napięcia i aż żal, że Kidawa pokazuje je migawkowo i bez koniecznej dla podkreślenia okrucieństwa sprawcy dosłowności. Nie brakuje co prawda trupów i szczegółów zadanych okaleczeń, jest nawet scena przygotowań do sekcji zwłok (niestety, na przygotowaniach się kończy), lecz z pewnością nie zadowolą one osób oczekujący krwawej jatki. Napięcie pojawia się także w kilku scenach (zwłaszcza w niezwykle udanej scenie na bazarze), gdy milicjanci są o krok od pochwycenia „wampira”. Warto też zwrócić uwagę na postać mordercy, którego tożsamość jest dość szybko ujawniano, co nie przeszkadza, by jego każde pojawienie budziło niepokój. Zabójca – co należy podkreślić – jest ukazany nie w konwencji kryminału, ale właśnie filmu grozy. I niech nas nie zmyli „obciachowy” beret z „antenką” (wszak to „wampir” socjalistyczny i robotniczy) – Marchwicki jest niczym Nosferatu wychylające się z ciemności, by w ciszy przerywanej odgłosami uderzeń o głowę ofiary tępym narzędziem i jej jękami pochwycić kolejną nieszczęsną i nieostrożną duszyczkę. Twarz-maska Mirosława Krawczyka w roli Marchwickiego i jego anonimowość – dopiero w kilku ostatnich minutach dowiadujemy się kim jest i dopiero w momencie schwytania „wampir” przemawia - czynią go symbolem zła, zagłady i śmierci. Dlatego padło tutaj porównanie do Nosferatu.

Jednak jest to – jak się rzekło – film o śledztwie i stróżach prawa, a zwłaszcza o jednym z nich. Główny bohaterem obrazu Kidawy jest bowiem kapitan Jaksa (Wirgiliusz Gryń, specjalista od ról „dobrych komunistów”) i jest to postać, która mnie zaskoczyła. Miałem przed oczami kapitana Sowę tudzież porucznika Borewicza, a tymczasem Gryń zagrał niemal polskiego ( i oczywiście socjalistycznego) odpowiednika Humphreya Bogarta pomieszanego z Harry Callahanem. Z Bogarta Jaksa ma skłonność do egzystencjalnej zadumy i cynizm a z „Brudnego Harry`ego” poczucie indywidualności i skłonność do niesubordynacji. Oczywiście porównania te należy potraktować z pewnym dystansem, w końcu akacja dzieje się w komunistycznej Polsce i wśród funkcjonariuszy MO, a jednak wielu widzów dostrzeże „amerykańskie” wpływy, przywołujące konwencje, według których detektyw nie tylko musi złapać zabójcę, ale jeszcze znosić tępych szefów i niezaradnych podwładnych.

Wydaje się, że wartością filmu Kidawy jest umiejętność stworzenia udanego kompromisu: „Anna i wampir” to obraz z jednej strony wiernie, oddający zarówno pracę śledczych, jak też ogarniającą społeczeństwo psychozę, a jednocześnie niejako podskórnie przebijający przezeń gatunkowy szkielet filmów o seryjnych zabójcach. Nie widziałem „Wściekłego” Załuskiego, ale omawiany obraz jest chyba najbardziej prozachodni i „nowoczesny’. Wierność regułom konwencji zazwyczaj nie poczytuję za zaletę, a jednak w tym przypadku to właśnie zaleta. Ponieważ dzięki nim „Anna i wampir” wybija się poza polityczną doraźność i propagandowość. A tego właśnie się obawiałem najbardziej zabierając się za ten film. W tym względzie szczególnie znaczące się wydaje zakończenie. Choć konsultantem filmy był Jerzy Gurgul, prokurator oskarżający w sprawie Marchwickiego i mimo licznych kontrowersji ujawnianych po latach, które narosły wokół śledztwa i procesu, zaciekle broniący tezy o jednoznacznej winie Marchwickiego. Tymczasem Kidawa kończy swój film zgodnie z regułami gatunku, czyli w sposób otwarty, lecz tym samym podtrzymujący kontrowersyjny i tak naprawdę nigdy niewyjaśniony przypadek „Wampira z Zagłębia”.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones