Felieton

Redneck redneckowi redneckiem

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Redneck+redneckowi+redneckiem-127588
Redneck redneckowi redneckiem
Polski nosacz parzy serię herbat z pojedynczej torebki, przed burzą wyłącza telewizor z gniazdka i zawsze wyprzedza na trzeciego. Passatem. Do niedawna niedziele spędzał przy półkach lokalnego dyskontu zastawionych tanim browarem, rozglądając się za promocjami. No i, kurła, śmierdzą mu stopy. Ale, choć złorzeczy sąsiadowi, daleko mu do kolegi zza oceanu z obowiązkowo wybrakowanym uzębieniem. Bo ten lata z dubeltówką po okolicznych lasach za rudymi kitami, żłopie pędzony pod strzechą szopy na narzędzia bimber i utytłane smarem ogrodniczki zdejmuje tylko, gdy przykuca za krzakami. Hajtnął się z kuzynką od strony matki. I ma czerwony kark.


"Uwolnienie", reż. John Boorman, 1972

Amerykańska popkultura wykształciła na swoje potrzeby mniej więcej taki oto stereotypowy portrecik tak zwanego rednecka, czyli obmierzłego, prowincjonalnego obwiesia, który z czasem stał się symbolem tego, czym gardzi nie tylko cokolwiek zdemonizowana klasa średnia, ale i klasa robotnicza. Bo jeden z drugim nie haruje, jak na porządnego człeka przystało, gardzi etosem uczciwej pracy i funkcjonuje gdzieś na pograniczu szarej strefy, której ramy, mówiąc pół żartem, pół serio, wylicza się, zgodnie z internetowymi formułami matematycznymi, dzieląc liczbę ludności mieszkającej na danym obszarze przez zagęszczenie sklepów taniej sieci Walmart. Lecz to by nie było na tyle, bynajmniej. Opisany powyżej typ został bowiem poddany odpowiedniej systematyzacji, a słowo redneck, niegdyś utożsamiane raczej z ludźmi z cieszącego się rasistowską niesławą Południa, nabrał znaczenia ogólnego. Dlatego zaszła potrzeba swoistej kategoryzacji i tak górzysty region Ozark ma u siebie zacofanych hillbillies, niektóre stany – Georgia, Texas czy Floryda – na swoich mówią crackers, po miastach krążą white trash. Ale wszystko to spina rednecka klamra: pod wspólny mianownik zmieściły się i flanelowe koszule, i brązowe od tytoniu zęby, i głos oddany na Donalda Trumpa, i żonobijki, i konfederackie flagi, i muzyka country.

Źródło: Centrum prasowe Walmart

Dlatego trudno jest to socjologiczne zjawisko opisać paroma uniwersalnymi zdaniami, bo choć utrwalone skojarzenia są tak proste, jak krzywdzące, to jednak dokonanie choćby pobieżnej analizy nie jest możliwe z uwagi na jego skomplikowanie. A dodajmy, że niegdyś czerwony kark nie był synonimem obciachu, bo oznaczał tyle, co gotowość do ciężkiej pracy na polu, pod prażącym słońcem. Jeszcze przed stoma laty biedni amerykańscy farmerzy używali przecież tego miana z dumą, która zresztą powróciła z wyborem Trumpa na prezydenta (mówi się niemal o renesansie redneck pride); ten zawsze stylizował się na obrońcę, jak sam mówił, tych mądrych ludzi, którzy nie pokończyli szkół. Ba, dzisiaj redneck to chyba jedyne jawnie obraźliwe słowo opisujące określoną grupę społeczną, które jest powszechnie akceptowane w dyskursie publicznym, choć jego ciężar znaczeniowy ulega zmianom. Ameryka się oswaja z nim i udomawia, zdaje się, że coraz częściej odnosi się ono do określonego, wybranego całkiem świadomie, stylu życia, a nie pochodzenia klasowego czy predyspozycji intelektualnych. Tamtejsza telewizja chętnie promuje rednecki styl życia, często, oczywiście, z przymrużeniem oka, a ramówka jest tak bogata, że nie sposób wymienić choćby części oferty, ale temat zajmuje na równi Discovery Channel, jak i typowo rozrywkowe stacje, które bardziej zainteresowane są karykaturą niż rzeczywistością.

Ale popkultury najczęściej i tak nie obchodzą podobne niuanse. Dla kina czy przemysłu gier redneck to albo obłąkany dziadek, wypluwający ze zjełczałą śliną ostrzeżenia przed czyhającym na bezdrożach niebezpieczeństwem, albo potulny debil, albo spółkujący z siostrą ludojad. Kto kiedyś obejrzał "Uwolnienie" Johna Boormana, ten najpewniej na dłuższy czas nabawił się lęku przed spływami kajakowymi pośród dziewiczego lasu, bo nad tamtejszymi rzekami niechybnie żerują sami degeneraci. Z kolei u Waltera Hilla w "Śmiertelnych manewrach" amerykańscy gwardziści wysłani na ćwiczenia na bagnach Luizjany narażają się miejscowym swoją wielkomiejską arogancją. Jeszcze dalej w swojej bezkompromisowości idzie horror "Tuż przed świtem" Jeffa Liebermana, gdzie grupa młodzieży wyżynana jest przez zdegenerowanych braci. To rzecz jasna jedynie trzy pozycje, każda z nieco innej beczki, z łatwością można by tę listę przedłużyć do trzydziestu, ale te są reprezentatywne dla przedstawienia stereotypowego rednecka na dużym ekranie jako półgłówka i/lub niebezpiecznego oszołoma pałającego nienawiścią do każdego, kto nie przynależy do jego małej społeczności, choć dla świata, że tak powiem, zewnętrznego sam jest tym wykluczonym, jednostką z istnego getta. 

"Diukowie Hazardu", 1979

Filmy te nieodmiennie korzystają z fabuł już wyjściowo antagonizujących oba środowiska, zakładając nieuchronny konflikt stanowisk i odmienne postawy na wszystkich możliwych płaszczyznach, łącznie z ekonomiczną i kulturową. Ba, istnieje nawet cały nurt zwany hixploitation, bezwstydnie eksploatujący redneckie stereotypy, będący niejako na przeciwległym biegunie do w gruncie rzeczy serdecznego, życzliwego i bez mała kultowego serialu telewizyjnego "Diukowie Hazardu". Lecz przywołane zostały jedynie starocie, co może zbudować mylne przeświadczenie, jakoby rednecki zniknęły z ekranu. Nic bardziej mylnego, jednak tamte pomysły fabularne i charakterologicznie pozostały praktycznie niezmienione, choć potrafiły ewoluować na gruncie poszczególnego podgatunku, jak chociażby nihilistycznych sensacji spod znaku Southern Gothic. Przywołać należy też świeży film Netflixa, "Rytuał", który wykorzystuje jeszcze inny trop, bo, oczywiście pokrętnie, korzystając z narracji i rozwiązań charakterystycznych to dla horroru okultystycznego, to dla typowego kina grozy z redneckami, na pewnym poziomie sięga po skojarzenia łączące tę nieformalną grupę z religijnym konserwatyzmem, a może raczej zamordyzmem. Swojego czasu przedstawił go w ujęciu satyrycznym Kevin Smith, kręcąc niedocenione "Red State" (nazwa ta określa stany postrzegane jako rolnicze i, powiedzmy, mało liberalne), oraz Ti West w "Sakramencie", który fabularnie nawiązuje do masowego zbiorowego samobójstwa komuny w Jonestown z 1978 roku. Podobny kierunek obrało Ubisoft z "Far Cry 5", gdzie gracz ma do czynienia z militarystycznym kultem.

Źródło: Rockstar Games

Zresztą to ciekawy przypadek, bo do tej pory gry zwykle traktowały kulturę (albo, jak powiedzieliby złośliwi, jej brak) rednecką po macoszemu, rozsiewając tu i ówdzie postacie z czerwoną czapeczką z daszkiem lub kowbojskim kapeluszu na łbie. Pamięta się Trevora z "Grand Theft Auto V" czy Haggarda z "Battlefield: Bad Company" z jego charakterystycznym akcentem i odzywkami (jego nazwisko oznacza po angielsku obdartusa), ale jeśli chodzi o same gry, to poza skrajnie karykaturalnym "Redneck Rampage" chyba nikt nie miał zbyt dużo na rzeczony temat do powiedzenia. Przywołując raz jeszcze wymienione powyżej przykłady, te filmowe i te z gier, można jednak zauważyć pewną prawidłowość: kino zwykle przedstawiało społeczność rednecką jako szarą i jednolitą masę. Z kolei Trevor czy Haggard zostali ze swojego środowiska wyciągnięci i przedstawieni są jako jego reprezentanci na stosunkowo obcym terenie. Ale, o ile ten drugi (tak jak i, nie przymierzając, Diz z "Gears of War") to równy chłopak, istny amalgamat bogatej kulturowo americany, tak Trevor to zwykły cham i szuja i choćbyśmy ubrali go w gajer i przycięli brodę, to nadal będzie wyglądał na obszczymurka spod budki z piwem. Oczywiście taka konwencja gry, pozostali bohaterzy też są przerysowani i uosabiają przywary stereotypowo utożsamiane z określonymi grupami społecznymi. I choć "Grand Theft Auto V" niepozbawione jest pewnej trafnej obserwacji – Trevor to przedstawiciel white trash, człowiek z nizin, dziecko marginesu, postać na poły tragiczna – nie bawi się we wnikliwe obserwacje psychologiczne, zaprzedając je dynamizmowi narracji i zgodnej z prawidłami gatunku atrakcyjności fabularnej. Zdegenerowany pan Philips, który pewnie znakomicie odnalazłby się nawet obok Leonarda i Bubby w "Redneck Rampage", staje się w tym świetle swoistym usposobieniem lęku żyjącego dostatnio społeczeństwa przed owym znajomym obcym, mieszkającym tuż za płotem, wychowanym na tym samym mleku.


Dlatego cieszą zapewnienia Ubisoftu, że ich "Far Cry 5", osadzone w przygranicznej Montanie, nawiązujące, choćby tylko mimochodem, do bieżących kwestii politycznych, z fabułą skupioną na problemie religijnego fanatyzmu, przedstawi tamtejszą społeczność rednecką nie tylko jako oszalałych wielbicieli broni palnej i interpretowanego po swojemu słowa bożego, lecz na moment odda należny im głos, na który ci czekają od dawna. Bo przecież redneck redneckowi nierówny.