Święta wydobywają z nas nie tylko gościnność i wielkoduszność, ale również ukryte wady i kompleksy. Ich ambiwalentny charakter, łączący post z obżarstwem, życzliwość z zawiścią, chęć kultywowania tradycji z tlącym się gdzieś pragnieniem sprzeciwu, doskonale oddaje świetna "Cicha noc" Piotra Domalewskiego - to opowieść o nieuchwytnej, narodowej duszy zamknięta w ramach kameralnego dramatu. Słowem - kino świąteczne, na które zasłużyliśmy. Choć to tylko dwie, może trzy godziny od Warszawy, a droga jest piękna i bezpieczna, to krajobraz wcale nie zachęca do odwiedzin. Brudny, rozmazujący się na szybach śnieg, szare niebo i dziurawy asfalt z wylewającym się tu i ówdzie błotem – bijącym sercem prowincji, gdzie śmiałość marzeń jest wprost proporcjonalna do ilości wypitego alkoholu, wszyscy znają się do trzech pokoleń wstecz, a jakiekolwiek wyjście przed szereg spotyka się z mieszaniną podziwu, niedowierzania i zazdrości.
Do takich realiów powraca Adam, młody emigrant, który do kraju przyjeżdża z głową wypchaną śmiałymi pomysłami i determinacją, by je zrealizować. Widać, że za granicą dobrze się czuje – w przeciwieństwie do Pawła, jego brata, który nie dotrzymał zasad kontraktu i postanowił przedwcześnie wrócić do domu. I choć rodzi to między nimi konflikt, bo Adam musi pracować za dwóch, żeby wypełnić lukę po bracie, to święta są przecież doskonałą okazją, by puścić w niepamięć dawne animozje.
Kiedy Adam zajeżdża pod rodzinny dom wypożyczonym Lexusem, nie ma jednak czasu na oczyszczającą atmosferę braterską rozmowę. Każdy ma coś do roboty: kobiety w pośpiechu doprawiają barszcz i lepią pierogi, dzieciaki, choć proszone o pomoc, wolą oglądać coroczną powtórkę Kevina, zaś cała męska część klanu biedzi się w stodole nad reanimacją starego fiata, który jak na złość nie odpala właśnie przed pasterką
Adam snuje się po domu jak outsider: choć jest stąd, czuje, że w jego percepcji wiele się zmieniło. Skrupulatne nagrywanie tej przedwigilijnej krzątaniny potęguje wrażenie niesamowitości: dzięki doświadczeniu bohatera i jego reporterskiemu zacięciu sami oglądamy te znajome przecież sceny jak elementy jakiejś fascynującej kulturowej choreografii. Paradoksalnie wszystkie sytuacje i dialogi są niezwykle realistyczne. Sprzeczne, zdawałoby się, połączenie spojrzenia z zewnątrz z poczuciem bezpiecznej familiarności daje niezwykły efekt pogodzenia przeciwieństw, a perspektywa ta zdaje się doskonale odzwierciedlać doświadczenie Polaka-emigranta.
Domalewski ma arcyczułe ucho do dialogów i już od pierwszej sceny umiejętnie maluje narodowe humory i humorki, czyniąc kamerę niemal przezroczystą. Obraz buduje na dwóch płaszczyznach: w obiektywie operatora –
Piotra Sobocińskiego oraz samego bohatera, który za pomocą kompaktowej kamery opowiada świat nienarodzonej jeszcze córce. Tym samym burzy – przynajmniej początkowo – granicę między światem przedstawionym a doświadczeniem widza, zlewając w jedno rzeczywistość i filmową opowieść. Z drugiej zaś strony pokazuje, w jaki sposób kamera uruchamia autokreację bohaterów i zmienia realia: braterska kłótnia kończy się radosnym machaniem do kamery z okrzykiem Wesołych świąt! na ustach, dźwięki kolędy odnajdują właściwe miejsca na pięciolinii, a w błysku flesza na moment zastygają wszystkie rodzinne nieporozumienia i pretensje.
Największą siłą scenariusza i opowiadanej przez
Domalewskiego historii jest jej uniwersalność. Reżyser nie generalizuje, a zarazem tworzy portret tak prawdziwy, że każdy z nas znajdzie tam odrobinę własnych doświadczeń, wycinki zasłyszanych gdzieś (a może i wypowiadanych) dialogów. W pewnym momencie, w kontekście nagrywanych przez Adama świąt, pada nawet: "Ciekawe, kto to w ogóle będzie chciał oglądać, każdy ma w domu tak samo!". Reżyser, choć najwięcej czasu poświęca głównemu bohaterowi i jego konfrontacji z własną tożsamością, pieczołowicie rozpisuje także drugi plan, wiernie odwzorowując społeczeństwo w skali mikro. Ukazuje rodzinę pękniętą na pokolenia wychowywane w odmiennych czasach i skrajnie różnych realiach historyczno-politycznych. Reżyser dosyć ryzykownie posługuje się narodowymi archetypami; paradoksalnie jednak jego bohaterowie są niezwykle pełnowymiarowi: popełniają błędy jakby przez przypadek, z dobrych chęci, czasem – z miłości do innych. Sympatyczny dziadek-alkoholik, pamiętający pogrzeb Stalina, matka-Polka, która całkowicie poświęciła się rodzinie, zapominając o własnych ambicjach; wiecznie nieobecny w domu ojciec, leczący tęsknotę alkoholem, i dzieciaki: młode, wykształcone, a jednak pozbawione dobrych życiowych perspektyw, próbujące, za wszelką cenę, znaleźć własne miejsce w życiu i kogoś do kochania. Każdy z bohaterów – choćby ledwo naszkicowany – ma swoje motywacje i śni własny amerykański sen. I choć ich doświadczenia są różne, wszystko sprowadza się do wspólnego mianownika ucieczki: od kłopotów, odpowiedzialności, nawarstwiających się przez lata konfliktów; od społecznego wyroku powielania błędów swoich rodziców i wpisywania się w schematy, które się kiedyś kontestowało.
Marzenia bohaterów
"Cichej nocy" materializują się w kategoriach wczesnokapitalistycznego dobrobytu – zupełnie jakby ta namacalność miała przybliżyć do ich spełnienia. Wszyscy chcą mieć nowy dom, samochód, który będzie w stanie oprzeć się kaprysom pogody, kartę stałego klienta w odzieżowej sieciówce i lodówkę pełną produktów z telewizyjnych reklam. Tutaj czas zatrzymał się dwadzieścia pięć lat temu, a wyznacznikiem dobrobytu są wciąż pamiątki przywiezione z NRD. Adam postanawia odłożyć na bok rodzinne sentymenty i postawić wszystko na jedną kartę, kładąc na szali cały rodzinny majątek. "Jak ktoś z nas nie zaryzykuje, to wszyscy tu zgnijemy!" – mówi bratu. Jego motywacja jest jasna: chce żyć godnie ze swoją rodziną, ustatkować się, zamiast dzielić życie przez wieczne tu i tam, zaryzykować, żeby później nie żałować, że kiedyś tego nie zrobił. "Dla ludzi takich jak my czasy są zawsze takie same: chujowe!" – wykrzykuje ojcu w twarz, kiedy ten próbuje odwieść go od pomysłu przenosin za granicę.
Domalewski przedstawia doświadczenie zarobkowej emigracji z wielu perspektyw: dobrze odnajdującego się na Zachodzie Adama, ojca, który przez pracę za granicą nie miał okazji wychowywać dzieci; wycofanego Pawła, dezerterującego zamiast się dorabiać, i matki chłopców, właściwie samotnie wychowującej czwórkę dzieci. Mówi o bolączkach braku perspektyw na polskiej prowincji; ukazuje szanse dla tych, którzy wyjadą, ale nie ucieka też od możliwych konsekwencji. To wszystko składa się na wielowymiarowy, skomplikowany obraz, w którym trudno właściwie stwierdzić, jaka droga jest najlepsza – bo równie dobrze wszystkie mogą okazać się ślepe.
Podskórnie czujemy, że każde potencjalne zwycięstwo będzie okupione wieloma wyrzeczeniami, a sukces może okazać się bardzo powierzchowny – zupełnie jak samochód, którym Adam przyjeżdża do domu: luksusowy, mający zapewne stanowić rękojmię wypłacalności wobec kredytu zaufania, który chce zaciągnąć u rodziny; w rzeczywistości jednak wypożyczony.
W ciepłym świetle wigilijnych świec kameralna rodzinna historia rozszczepia się w pryzmat narodowego doświadczenia, a Domalewski dołącza do najciekawszych polskich reżyserów młodego pokolenia. Choć reżyser pokazuje w filmie wiele z zakorzenionych historycznie narodowych słabości: skłonność do alkoholu i przemocy, cwaniactwo, marazm i dzielenie skóry na niedźwiedziu; to czyni to z dużym wyczuciem humoru i empatią. Wady stara się równoważyć dobrymi chęciami, gorycz życia – wiarą w to, że wszystko będzie dobrze. Może nie kocha swoich bohaterów, ale darzy ich głębokim szacunkiem; pozwala wypowiedzieć swoje racje.
Choć tematyką i estetyką
"Cicha noc" może sugerować podobieństwo do filmów
Smarzowskiego,
Domalewskiemu bliżej jest do twórców
"Ostatniej Rodziny",
"Demona" czy
"Dnia świra". Na poziomie snucia opowieści o polskości historia ma także zaskakująco wiele wspólnego z
"Weselem". Na własnych zasadach, współcześnie i na wskroś filmowo reżyser opowiada o narodowych przywarach, osią i pretekstem akcji czyniąc ważną katolicką uroczystość, kulturotwórczą i na stałe wpisaną w polską tradycję narodową.
Domalewski opowiada historię z perspektywy prostych ludzi, związanych z ziemią i kultywujących narodowe tradycje – te jednak więcej mają z fasadowej farsy i jakiegoś niedbale wyreżyserowanego spektaklu niż rzeczywistej potrzeby przekazywania wartości i obyczajów. Jego bohaterowie doświadczyli bycia Polakami w swoim kraju, a zarazem musieli skonfrontować swoją narodową tożsamość z zagranicą. Płomienna, pijacka przemowa ojca jest chyba jednym z najbardziej poruszających monologów dotyczących rozliczenia z polskością, jaki pamięta polskie kino. Podzielona na trzy części fabuła (czas poprzedzający wigilię, sama kolacja oraz pełen emocji finał, przepełniony poczuciem marazmu i goryczy utraconych szans) dla każdego z bohaterów stanowi swego rodzaju inicjację, podczas której konfrontują wiedzę o sobie samym ze sposobem, w jaki widzą ich bliscy. Wpływa to nie tylko na ich samoocenę, lecz także światopogląd i przyszłe działania, tworząc sieć zależności i malując skomplikowany obraz złożoności polskiej duszy.
"Cichej nocy" daleko do fotogenicznych produkcji TVN-u, w których każdy znajduje pod choinką prezent od Losu i z powrotem trafia na właściwą ścieżkę. Tutaj za rogiem czeka nie szczęście, a agresywny pies sąsiada, życie zamiast czekoladkami częstuje gorzką żołądkową, zaś ta jedyna, wyjątkowa w roku noc nigdy nie jest cicha.
Domalewski opowiada jednak znacznie więcej niż tylko historię rodzinnego spotkania; w spojrzeniach, dialogach i gestach zawiera pęk narodowych doświadczeń i cech – może nie zawsze chlubnych, ale wynikających z wychowania i doświadczeń. I choć choinka jest przystrojona bombkami nie od kompletu, a dźwięki kolędy wygrywanej na skrzypcach z trudem odnajdują właściwą tonację, to każdy czuje się na tej wigilii jak w domu.