Relacja

BERLINALE 2020: Recenzujemy nowego "Pinocchia"

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/BERLINALE+2020%3A+Recenzujemy+nowego+%22Pinocchia%22-136681
BERLINALE 2020: Recenzujemy nowego "Pinocchia"
W Berlinie trwa międzynarodowy festiwal filmowy. Na miejscu jest nasz wysłannik Adam Kruk, który każdego dnia pisze specjalnie dla Was recenzje najciekawszych filmów. Dziś możecie poznać jego opinię na temat nowej wersji "Pinocchia" w reżyserii Matteo Garronego

***




Rzeźbiona baśń
recenzja filmu "Pinocchio", reż. Matteo Garrone
autor: Adam Kruk

Przy ekranizacji książki tak kochanej przez czytelników, jak "Pinokio" Carlo Collodiego, nietrudno o rozczarowanie. Bo znają ją (albo przynajmniej którąś z jej licznych adaptacji) chyba wszyscy, ale każdy zapamiętał ją po swojemu i ma inne oczekiwania. We Włoszech opowieść o niesfornym drewnianym pajacyku stała się wręcz częścią narodowego DNA, a przy okazji jednym z ulubionych suwenirów wywożonych z kraju przez turystów. Dlatego tak wielkim sukcesem jest to, że podjęta przez Matteo Garronego próba zmierzania się z powieścią, została przez Włochów zaakceptowana. "Pinocchio" wszedł tam do kin jeszcze przed międzynarodową premierą na Berlinale i od świąt Bożego Narodzenia, tylko na własnym podwórku, zarobił 15 milionów euro.

Czy podobnie będzie na innych rynkach? Reżyser na pewno na to liczy, bo pracuje właśnie nad angielskim dubbingiem. Powinien się spieszyć, bo nową, animowaną wersję opowieści o chłopcu z drewna kończy także Guillermo del Toro. Garrone stworzył film aktorski i trzymał się – inaczej niż najbardziej utrwalona w masowej wyobraźni wersja Disneya z 1940 roku – blisko litery powieści. Nie tylko zresztą litery, ale i kreski: kostiumy i scenografia inspirowane były rysunkami Enrico Mazzantiego, ilustratora pierwszego wydania książki z 1883 roku. W historii struganej pacynki, która nie chce się uczyć, za to bardzo chciałaby być człowiekiem, reżyser zrezygnował wprawdzie z kilku wątków, podkreślił za to zawsze ważny w jego filmach kontekst społeczny. W "Gomorze" czy "Reality" tworzyły go pieczołowicie oddane realia rodzinnego Neapolu, tym razem jesteśmy na wzgórzach Toskanii.

Pod koniec XIX wieku wciąż panują tu stosunki feudalne. Ubodzy mieszkańcy nie mają co włożyć do garnka, ale szczycą się, że kurtkę noszą po pradziadku markizy – przypomnieć się może "Szczęśliwy Lazzaro". Jednym z lokalnych nędzników jest stolarz Dżepetto (Roberto Benigni) – prosty, poczciwy, ale i dumny. Nie prosi nikogo o jałmużnę, na utrzymanie chce uczciwie zapracować. Film rozpoczyna scena, w której wchodzi do gospody i sprawdza stan drewnianych mebli – właściciel dobrze wie, że nie są zepsute, podaje mimo to cieśli miskę ciepłej strawy. Dalszy ciąg tej historii dobrze znamy: Dżepetto organizuje (znów za friko, bo i skąd pieniądze?) kawał pieńka, z którego struga sobie pajacyka. Nie będzie od tego bogatszy, ale może trochę mniej samotny.

Całą recenzję Adama Kruka można przeczytać TUTAJ.