Artykuł

"Oldboy": "Zemsta cię wyleczy, ale ból zawsze powróci"

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/%22Oldboy%22+20+lat+p%C3%B3%C5%BAniej%3A+Zemsta+wci%C4%85%C5%BC+boli-157654
"Oldboy": "Zemsta cię wyleczy, ale ból zawsze powróci"
źródło: Materiały prasowe
2004 rok na Festiwalu Filmowym w Cannes był triumfem wschodnioazjatyckiej kinematografii. W konkursie głównym startowali obok siebie Kar-Wai Wong ("2046"), Apichatpong Weerasethakul ("Choroba tropikalna"), Hirokazu Koreeda ("Dziecięcy świat"), Sang-Soo Hong ("Kobieta jest przyszłością mężczyzny") oraz Mamoru Oshii ("Ghost in the Shell 2"). I chociaż Złotą Palmę otrzymał "Fahrenheit 9.11" Michaela Moore'a to najwięcej dyskutowano o zdobywcy Grand Prix. To właśnie "Oldboy" był najgłośniejszym filmem konkursu; tytułem, który zwrócił uwagę całego świata na zapoczątkowany w latach 90. renesans kina Korei Południowej i sylwetki jej zdolnych reżyserów; był także pierwszym dziełem z tego kraju, które trafiło do szerokiej dystrybucji także w Polsce.    
 
Dzisiaj, 20 lat po premierze (film wszedł do polskich kin 8 października 2004 roku, właśnie doczekał się reedycji), film Chan-wook Parka ma status współczesnego klasyka i jednego z najbardziej ikonicznych filmów z Azji. Doczekał się koszmarnego amerykańskiego remake'u oraz niezliczonych interpretacji. Przemielony na wszystkie sposoby i zanalizowany z każdej strony nadal pozostaje świeży i żywy – jak ośmiornica, wciąż jeszcze drgająca w ustach omdlałego Dae-Su. Okrutny, ekstatyczny, brutalny. Poetycki, subtelny, piękny. "Przejdź spokojnie przez ten dzień" - takie jest znaczenie koreańskiego imienia głównego bohatera. Czy to zachęta do stoicyzmu i cierpliwości, które pomogą mu przetrwać trudne próby? Czy może to imię to gorzka ironia, bo o życiu Dae-Su można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że było "spokojne"?

Tekst zawiera SPOILERY.

Młotki, mrówki, mordobicia


Najsłynniejsze zdanie o "Oldboyu" to bez wątpienia to wypowiedziane przez Quentina Tarantino, przewodniczącego canneńskiego jury z 2004 roku: "ten film jest bardziej tarantinowski niż wszystko, co sam nakręciłem". Doskonale rozumiem, dlaczego twórca "Bękartów wojny" chciałby widzieć w Parku azjatycką wersję samego siebie, ale między reżyserami jest więcej różnic niż podobieństw. Amerykanin to spontaniczny gaduła i gawędziarz, bardziej kreator poszczególnych scen niż konstruktor przemyślanych całości, natomiast Koreańczyk to perfekcjonista, cyzelujący każde ujęcie i sztukateryjny w tworzeniu synergii między narracją a obrazem. Przemoc w "Pulp Fiction" jest efektowna i przerysowana; przemoc w "Oldboyu" jest efektywna i naturalistyczna pomimo oczywistej estetyzacji, nie pozostawia obojętnym i zawsze czemuś służy. Styl Tarantino został całkowicie wchłonięty przez mainstream i nie stawia dzisiaj żadnego odbiorczego wyzwania, filmy Parka są dużo bardziej wielopoziomowe, niejednoznaczne i złożone. Ten pierwszy inspiruje się głównie popkulturą, ten drugi odwołuje się chętniej do filozofii i literatury: przede wszystkim tej z europejskiego kanonu, co, nie ukrywajmy, przyczynia się do bardzo dobrej recepcji jego dzieł na Zachodzie. Wreszcie – Tarantino w każdym filmie tworzy przypisy do samego siebie, podczas gdy każde dzieło Parka jest inne, choć zawsze nieodmiennie Parkowskie. Wystarczy porównać "Oldboya" z pozostałymi tytułami z trylogii zemsty Koreańczyka, przede wszystkim z wcześniejszym "Panem Zemstą" (2002) – realistycznym, przygnębiającym, zaangażowanym społecznie portretem skomplikowanych powiązanań między grupą ludzi. To opowieść równie udana, a tak przecież odmienna od pokręconej historii Dae-su Oh.
  
Wróćmy do głównego bohatera "Oldboya", czyli właśnie Dae-su w wybitnej, pełnej poświęceń kreacji aktorskiej Min-sik Choi'a. Poznajemy go na dachu wysokiego budynku, gdzie opowiada historię swojego życia niedoszłemu samobójcy. Okazuje się, że ostatnie 15 lat spędził uwięziony w hotelowym pokoju, za towarzystwo mając jedynie telewizor. Nie wie, kto i w jaki sposób go uprowadził – pamięta, że był pijany i następnego dnia obudził się już w swoim więzieniu. Z wiadomości telewizyjnych dowiedział się, że jego żonę zamordowano, a on sam jest teraz oskarżany o tę zbrodnię. Czas spędzony w zamknięciu postanowił przeznaczyć na przygotowanie się do zemsty, pisanie dziennika, trening walki, szukanie możliwości ucieczki. Wreszcie, bez żadnego uprzedzenia, po 15 latach został wypuszczony na wolność. Skończywszy opowieść, oddala się w swoją stronę i zostawia nieznajomego na dachu, z którego ten chwilę później skacze. Podróż w poszukiwaniu prawdy doprowadzi Dae-su do szokującego odkrycia i plot twistu, który często znajdziecie na listach najlepszych przewrotek fabularnych w historii. Scenariusz luźno oparty na mandze Nobuakiego Minegishiego i Garona Tsuchiyi już sam w sobie dałby dobry, mocny revenge movie.

Horror vacui


I tutaj do akcji wkracza Chan-wook Park ze swoim nieskończenie szerokim wachlarzem pomysłów i umiejętności, żeby rozwinąć słowo "dobry" do poziomu "arcydzielny". Kryminał rozmontowuje melodramatem, a sceny akcji i bijatyk – swoim specyficznym, często czarnym humorem. Dosadność i brudny realizm ekranowej przemocy kontrastuje z surrealizmem, jak w mojej ulubionej sekwencji z wielką mrówą w pustym metrze, będącej hołdem dla Franza Kafki, ulubionego pisarza Parka; scenie po raz pierwszy tak wyraźnie zaznaczającej pokrewieństwo pomiędzy dręczonymi przez podobne wizje Mi-do oraz Dae-su ("mrówki śnią się samotnym, bo żyją w grupach"), ale jeszcze nie zdradzającej mrocznej przyczyny tego pokrewieństwa. Zdjęcia Chung-hun Chunga i muzyka Yeong-wook Jo (z gościnnym udziałemVivaldigo) zostają podporządkowane jak najlepszemu oddaniu reżyserskiej wizji i spełniają tę służbę wyborowo. Starannie przemyślany system obrazowania – powtarzające się jak refren ujęcia i motywy, barwy niosące dodatkowe znaczenia – stanowi idealne uzupełnienie historii i osobnego jej bohatera zarazem.

W tym świecie nic nie istnieje tak "po prostu", każde działanie bohaterów podlega stylistycznej termoobróbce w ogniu twórczej pasji reżysera. Jak Dae-su odmierza upływ czasu w więzieniu? Wbijając druty z materaca pod skórę i otrzymując w ten sposób kreski-tatuaże, po jednej na rok. Horror vacui, żadnego nudnego ujęcia, wszystko jest estetyczne i wszystko jest przesadą.
  
Co jeszcze lepsze: żadnego zbędnego ujęcia i środka stylistycznego, wszystkie są potrzebne i niosą dodatkowe znaczenia. Od ruchu kamery naśladującego motorykę ludzkiego oka w scenie szkolnej retrospekcji, która przeistacza widza w podglącza, aż po zakrwawionego Dae-su w czarnym garniturze idącego przez spokojne, słoneczne miasto i deklarującego, że oto stał się potworem – samym wyglądem tak niepasującego do otoczenia, że staje się jasne, iż jest zbyt skrzywdzony i skrzywiony, by kiedykolwiek powrócić do normalnego świata. Tak jest z każdą sceną "Oldboya". Perfekcyjnie przygotowany pierożek, który potrafi zaserwować tylko jeden szef kuchni w całym mieście.

TV Man


Spojrzenie: to ono wybitnie interesuje Parka w "Oldboyu". Jako metafora filmowego obiektywu, ale nie tylko. Patrzenie, ekran, zdjęcie przeistaczają się w swoiste lejtmotywy filmu. Soo-ah podczas seksu z bratem ogląda samą siebie w lusterku i jednocześnie jest oglądana przez ukrytego Dae-su. Widok kolan w salonie fryzjerskim wywołuje z niepamięci wspomnienie innych kobiecych kolan na rowerze. Dae-su spędza czas niewoli przede wszystkim na oglądaniu telewizji, będąc stale oglądanym przez swoich porywaczy. Nakręcony w dużej mierze przy użyciu teleobiektywów "Oldboy" to opowieść o rozmaitych aspektach patrzenia, voyeuryzmu, zapowiedź kompletnego odarcia z prywatności w dzisiejszej rzeczywistości wszechobecnych kamer i świata doświadczanego poprzez ekrany.

"Telewizja jest twoją szkołą, domem, kościołem, przyjacielem, kochanką". Czerpiący całą wiedzę o otoczeniu z telewizora Dae-su jest przez sługusów swoich porywaczy nazywany TV Manem. Woo-jin, reżyser jego cierpienia, z okrutną satysfakcją podgląda codzienność swojej ofiary na monitoringu. Dae-su jest pod stałą obserwacją jak Truman Burbank z filmu Petera Weira. Albo jak Nasubi – bohater japońskiego reality show "Susunu!" z przełomu wieków. Japończyk na oczach całego kraju brał udział w wyzwaniu: nagi i pozbawiony kontaktu z zewnętrznym światem został zamknięty w pustym pokoju. Miał za zadanie przetrwać wyłącznie na takim jedzeniu i przedmiotach, które uda mu się wylosować na loteriach. Uzbieranie nagród o łącznej wartości miliona yenów dawało wygraną w programie i wyjście na wolność. Kamery nagrywały go 24 godziny na dobę (bez jego wiedzy – był przekonany, że widzowie oglądają tylko momenty rozpakowywania przez niego wygranych paczek). Twórcy programu oczywiście decydowali, co wylosuje Nasubi i manipulowali wynikami loterii. Dlatego np. konsekwentnie, dla podtrzymania "efektu komicznego", długo nie przysyłali mu ubrań, które były jednym z pierwszych celów, na które przeznaczał losy. Albo spełniali prośbę o jedzenie w taki sposób, że przysyłali mu paczki z ryżem, wiedząc doskonale, że mężczyzna nie ma garnka, w którym mógłby go ugotować. Kto oglądał ten okrutny program? Cała Japonia. Show cieszyło się tak dużą popularnością, że producenci robili wszystko, by wydłużyć jego emisję i utrudnić Nasubiemu uzbieranie odpowiedniej sumy. Ostatecznie spędził w izolacji 15 miesięcy.

Dae-su – 15 lat. Ale u niektórych wygląda tak całe życie. Zjeść. Znieczulić się prostą rozrywką. Przyswoić wiedzę o świecie z hałaśliwego ekranu. Pójść spać. Replay. I tak dzień w dzień. "Oldboy" jest opowieścią o wolności odebranej współczesnemu człowiekowi. Nawet po opuszczeniu swojego więzienia, Dae-su nie ma wolnej woli, po prostu jeszcze o tym nie wie. Nadal jest inwigilowany, obserwowany, popychany w odpowiednim kierunku z pomocą sprytnych przekazów, manipulacji i hipnozy. Można się w tym dopatrywać kolejnej inspiracji Kafką, ale również greckiej tragedii.

Potwór i przypadek


Przypadek decyduje o tym, jak potoczy się życie. Przypadek sprawił, że nastoletni Dae-su poznał i wyjawił sekret kazirodztwa Woo-jina, co po latach wróciło do niego ze zdwojoną siłą. "Oldboya" jak najbardziej można odczytywać jako opowieść o efekcie motylich skrzydeł, pozornie nic nieznaczących elementów, które okazują się determinować życie człowieka.

Tylko że tutaj przypadków nie ma. Narrację filmu kontroluje perfekcjonistyczny reżyser, a życie głównego bohatera – Woo-jin. To nie przypadek, że Dae-su kieruje się do knajpy Mi-do i zakochuje w dziewczynie, bo zarówno spotkanie, jak i samo uczucie zostały starannie zaaranżowane. To nie przypadek, że pudełko z albumem wręczone bohaterowi w finale i sukienka podglądanej przez niego Soo-ah są fioletowe, bo Park używa tej barwy we wszystkich scenach związanych z ujawnianiem prawdy. To nie przypadek, że Oh Dae-su w koreańskim brzmi bardzo podobnie do wymowy imienia Edyp. To nie przypadek, że słynna, nakręcona na jednym ujęciu scena bijatyki z młotkiem pokazywana jest z boku – walczący mężczyźni wyglądają w takim ujęciu jak antyczni wojownicy na panelach z greckich waz. Dae-su pojedynkuje się z losem, nie wiedząc, że w tym gatunku, do jakiego nawiązuje jego historia, jest on z góry przesądzony i nie podlega zmianie.

W greckiej mitologii o przyszłości człowieka decydują Mojry w chwili jego narodzin, a do tragedii doprowadza ciążące nad jego duszą fatum. Woo-jin, który przez kilkanaście lat bawi się życiem Dae-su, pełni w filmie właśnie taką funkcję wszechobecnego i wszechwiedzącego boga; demiurga i trickstera. Jego nieograniczone możliwości nadają mu cechy istoty fantastycznej. Jak Hypnos wpływa na podświadomość swoich ofiar w trakcie ich transowego snu, jak Eros decyduje o cudzym zakochaniu, jak Tanatos – o śmierci. Manipuluje, kształtuje rzeczywistość, pojawia się bez zapowiedzi i znika bez śladu, wszystko widzi i słyszy, zna każdą myśl i następny krok.


O ile jednak Woo-jin jest demiurgiem, to Dae-su – bohaterem tragicznym, everymanem. Mężczyzna nazywa swoje nowe wcielenie "potworem", ale tak naprawdę nigdy nie był krystalicznie dobrym człowiekiem. Urodziny córeczki spędza na izbie wytrzeźwień. Poznajemy go jako lekkomyślnego pijaczka. Z rozmów możemy wywnioskować, że był kobieciarzem, także już po ślubie. W szkolnej retrospekcji daje się poznać jako dość grubiański i leniwy młodzieniec. Jak większość ludzi dopiero w zderzeniu z osobistym cierpieniem Dae-su zaczyna zadawać pytania o sens życia, Boga, swoje miejsce w świecie, prawdę, przyczynę takiego a nie innego kształtu rzeczywistości. Gdyby nie Woo-jin, główny bohater nadal zdradzałby żonę, pił i oglądał ogłupiające programy.

Jeśli Dae-su naprawdę czymś zgrzeszył, to nie wyjawieniem sekretu, a właśnie bylejakością życia. Porwanie i zamknięcie wymusza na nim autorefleksję i transformację. Wydostanie się z więzienia hotelowego pokoju, w którym teoretycznie niczego mu nie brakuje, rozpoczyna jego podróż w poszukiwaniu prawdy. Czy to dobra decyzja? Park, z wykształcenia filozof, nie udziela jednoznacznej odpowiedzi. Woo-jin w pewnym momencie daje Dae-su wybór: może go zabić, zemścić się i żyć dalej w spokoju – ale wtedy nie dowie się, dlaczego mężczyzna go uprowadził. Ciekawość zwycięża i bohater wybiera dalsze poszukiwanie odpowiedzi. Tylko że ta prawda okazuje się cierpieniem. Z drugiej strony: po bólu przychodzi wyzwolenie i pogodzenie. Tak jak w życiu, nieświadomość jest błoga, a świadomość bywa przerażająca.

Ząb za ząb


Zemsta to motyw stary jak świat, ale to, co tworzy prawdziwie mocny konflikt tragiczny, to równorzędnie zasadne racje obu stron. Perspektywy Antygony i Kreona są nie do pogodzenia, a Dae-su i Woo-jin z niezachwianym przekonaniem postrzegają tego drugiego jako osobę, która doprowadziła ich życie do upadku – i w obu przypadkach jest to prawda. Nigdy nie zapomnę swojego pierwszego seansu "Oldboya", tego momentu, w którym zorientowałam się, że owszem, oglądam postmodernistycznego "Hrabiego Monte Christo", ale mścicielem nie jest tu wcale główny bohater i to nie jego vendettę tak naprawdę oglądam. Jeśli już, Dae-su pełni w tej historii rolę jednego z urzędników, którzy bezrefleksyjnie przyczynili się do tragedii hrabiego, a kiedy ten przyszedł po swoje, nie pamiętali nawet, że ktoś taki kiedyś istniał.

Woo-jin nienawidzi siebie, swojego życia i całego świata. Skąd o tym wiem? Bo skazuje Dae-su na własny los, tak jakby nie potrafił sobie wyobrazić gorszej kary. Pedantycznie i obsesyjnie doprowadza do tego, by jego wróg stał się takim samym jak on potworem, dyszącym żądzą zemsty i zafiksowanym na przeszłości. Aranżuje jego kazirodztwo, by uczynić z niego takiego samego grzesznika. Wspomnienie samobójstwa siostry, które przychodzi do niego już po wszystkim, już w windzie, która mogłaby go zaprowadzić do zamknięcia rozdziału "zemsta" i rozpoczęcia życia w teraźniejszości – to nie tylko ujawnienie prawdy przed oczami widza. Kiedy młody Woo-jin puszcza dłoń spadającej z mostu Soo-ah, starszy Woo-jin również w duszy się z nią żegna. Pomścił jej pamięć, zniszczył człowieka odpowiedzialnego za ich wspólną tragedię, nie zostało już nic, co mógłby zrobić, by podtrzymać wspomnienie siostry przy życiu. Więc sam również nie ma już po co żyć i strzela sobie w głowę.

"Chciałem opowiedzieć o zemście, która daje katharsis" - mówił Park. Kary za grzechy są w "Oldboyu" wymierzane z poetycką sprawiedliwością i z toporną nieprzekupnością Hammurabiego zarazem. Dae-su wyrywa obcęgami zęby Cheol-woonga, więc Cheol-woonga później wyrywa zęby i jemu. Mr Han bez cienia protestu słucha rozkazów swojego szefa, a zatem adekwatnie do przewiny otrzymuje cios w ucho. Wreszcie, na samym końcu – Dae-Su, który "za dużo gadał", ucina sobie język. Okalecza się jak Edyp. Upodobniony do groteskowej postaci z plakatu wiszącego przez 15 lat w jego mieszkaniu-celi, niemy i posiwiały, szuka zapomnienia u hipnotyzerki, a ukojenia w ramionach Mi-do. Tylko no właśnie – co takiego może zrobić kobieta w tak męskiej historii?

Ofiara i ośmiornica


Korea Południowa boryka się z ogromnym problemem mizoginii i przemocy seksualnej wobec kobiet. W 2019 roku głośno było o nadużyciach w seulskim klubie The Burning Sun, należącym do k-popowego idola, Seungriego. Gwiazdor i jego wspólnicy dosłownie sprzedawali kobiety bogaczom oraz udostępniali filmiki z wykorzystywaniem nieprzytomnych, celowo odurzonych narkotykami gościń klubu. W prywatnym chacie Seungri nazywał jedną ze swoich ofiar "pocieszycielką", w ohydnym nawiązaniu do Koreanek gwałconych przez Japończyków w trakcie II wojny światowej, określanych właśnie takim terminem. Filmowanie kobiet bez ich zgody i rozpowszechnianie tych nagrań jest w tym kraju tak popularnym "trendem", że doczekało się osobnego terminu (molka). Co szokujące, często tego typu treści są udostępniane przez krewnych ofiar, którzy nagrywają z ukrycia swoje żony, matki, siostry i córki – nawet te kilkuletnie – by sprzedawać materiały w sieci lub po prostu dzielić się z innymi swoimi chorymi fantazjami na ich temat. Zainteresowanych tematem odsyłam do dokumentu Netfliksa "Cyberpiekło: Jak ujawniono internetowy koszmar" (2022). Aż 90% ofiar brutalnych przestępstw w Korei to kobiety. Takich jak przypadkowa dziewczyna zamordowana w publicznej toalecie w 2016 roku. Zabójca otwarcie mówił, że nienawidzi wszystkich kobiet i chciał zabić jakąkolwiek.To wszystko sprawia, że młode Koreanki coraz częściej dołączają do tzw. "4B movement", czyli świadomej rezygnacji z randkowania, małżeństwa i macierzyństwa, wynikającej z niezgody na podobne traktowanie i zwyczajnego strachu przed koreańskimi mężczyznami. Całe państwo przeżywa aktualnie ogromny kryzys demograficzny.

Jest w "Panu Zemście" Parka taka scena, która bardzo dobrze oddaje ten pogardliwo-perwersyjny stosunek do kobiet zakorzeniony w koreańskim społeczeństwie: młodzi mężczyźni masturbują się pod ścianami mieszkania ciężko chorej dziewczyny do samych jej okrzyków, obojętni na to, że to jęki nie rozkoszy, a bólu. Bohaterowie "Oldboya" nie są aż tak obleśni, ale również traktują kobiety przedmiotowo: także te, które rzekomo kochają. Woo-jin łapie się obscenicznie za krocze, wspominając swoją siostrę, a w podejrzanej przez Dae-su scenie kazirodztwa wymusza zbliżenie w sposób siłowy i natarczywy. By skrzywdzić swojego wroga, uderza przede wszystkim w jego kobiety: najpierw zleca morderstwo żony Dae-su, potem instrumentalnie wykorzystuje do swoich planów jego córkę. Mi-do w trakcie seksu z głównym bohaterem mówi mu, że bardzo ją boli, ale to dla niego wytrzyma i ma nadzieję, że on to doceni. Motyw bohaterki cierpiącej podczas stosunku i odbywającej go w akcie poświęcenia dla ukochanego mężczyzny jest powszechny w skłonnej do fetyszyzowania kobiecego bólu kulturze japońskiej, mającej duży wpływ na koreańską m.in. ze względu na wieloletnią okupację. Sama Mi-do nie zawsze jest dobrze traktowana przez Dae-su, ale zawsze pozostaje mu wierna. Najbardziej przykra jest chyba scena, w której opętany podejrzeniami mężczyzną wyzywa dziewczynę, bije ją i wiąże, a następnie zostawia samą w otwartym mieszkaniu, bezbronną wobec oprychów Woo-jina podążających tropem pary. Mi-do to postać niemal pozbawiona głębszej psychologii, a na końcu także możliwości decydowania o samej sobie. Gdy Dae-su podejmuje próbę wymazania z pamięci wiedzy o tym, że jest ojcem Mi-do – w domyśle po to, by móc nadal być jej kochankiem, bo nie potrafi przestać kochać jej na sposób romantyczny pomimo zyskania świadomości – nie daje takiej samej szansy córce, przed którą ukrywa prawdę o kazirodztwie.


Rzecz w tym, że Park nigdy nie postrzegał Dae-su jako pozytywnej postaci, a raczej, jak już ustaliliśmy, jako pełnego wad everymana. Sposób, w jaki główny bohater traktuje szczerą i dobrą Mi-do – której imię w koreańskim oznacza "zaufanie" - jest jednym ze świadectw potworności nowego, skrzywionego wcielenia Dae-su oraz dobitnym przykładem, że pozostaje on podejrzliwy i nieufny względem każdej osoby, nawet tak oddanie go kochającej. Po międzynarodowym sukcesie filmu Park był zdumiony tym, jak wielu fanów idealizowało Dae-su i nie widziało nic złego w jego postępowaniu. Młodzi mężczyźni przychodzący do reżysera z młotkami po to, by złożył na nich autograf, uświadomili mu, że duża popularność zawsze prowadzi do spłycenia dzieła, a zabawa fantazjami – o seksie czy przemocy – nieuchronnie przyciągnie także tych, którzy nie zapytają o powód i cel ich użycia.

To właśnie w tym mniej więcej czasie Park postanowił, że nie chce już tworzyć postaci kobiecych, które byłyby tylko narzędziem narracyjnym, jak Mi-do. Pisanie scenariusza do "Pani Zemsty" (2005) w duecie z Seo-kyeong Jeong zaowocowało stworzeniem w tym filmie wspaniałej antybohaterki i femme fatale, przeistoczyło się także w stałą współpracę z tą autorką, m.in. przy być może najlepszym, a na pewno najbardziej kobiecym obrazie Koreańczyka, czyli "Służącej" (2016).

Taką zmianę przeszedł Park. A gdzie dotarł Dae-su? "Przejdź spokojnie przez ten dzień" - pełne znaczenie własnego imienia dociera do niego na samym końcu filmu, kiedy przytula się do ukochanej kobiety. Pragnie już przede wszystkim spokoju, pogodzenia, ciszy; ale ambiwalentne zakończenie nie udziela odpowiedzi, czy te pragnienia zostaną spełnione. Skłaniam się ku odpowiedzi, że nie – potwór przeżył i hipnoza się nie udała, eksperyment z oddzieleniem i zabiciem ciemnej strony osobowości był skazany na niepowodzenie. Wykrzywiona twarz Dae-su w ostatnim kadrze filmu, uduszona krwawą czerwienią płaszcza Mi-do, pozostaje potworna i przerażająca, budząca współczucie i strach. Ekran ciemnieje, napisy końcowe nie przynoszą dodatkowej sceny z czytelniejszą zapowiedzią dalszych losów Dae-su. I jeśli jest w "Oldboyu" coś, co Park faktycznie mógłby sfilmować inaczej i lepiej sobie przemyśleć, to tylko te biedne ośmiornice, których mimo wszystko nie potrafię mu wybaczyć.

Więcej artykułów przeczytacie w dziale "Publicystyka" TUTAJ.