Jak myślicie, czy to, co było między nimi można nazwać prawdziwą miłością? Czy może było to tylko
przelotne, nastoletnie uczucie, typowo młodzieńcza fascynacja? I wreszcie - czy gdyby Freddie żył,
ich związek miałby szanse przetrwać, również w dorosłym życiu? Wiem, że to tylko takie gdybanie,
ale ostatnio odświeżyłam sobie kilka odcinków drugiej generacji i tak mnie jakoś naszło.
Co do Freddego to on na pewno kochał Effy. Może powiedzieć , że nawet umarł przez tą miłość. A jeśli chodzi o Effy to sam nie wiem. W niektórych odcinkach rzeczywiście zachowuję się jakby go kochała , ale w niektórych zachowuję się jakby potrzebowała po prostu kogoś do opieki i on był najlepszym kandydatem. Ale też jakoś specjalnie załamana po Jego zniknięciu nie była. Ale mimo wszystko uważam , że coś do Niego czuła , ale Freddy na pewno kochał Ją bardziej niż ona go. A jeśli chodzi o dorosłe życie to podejrzewam , że Effy prędzej czy później złamałaby mu serce co zresztą nieraz robiła. Takie jest moje zdanie:)
A co rozumiemy przez prawdziwa milosc? Moze oporny troszki jestem, ale powiedzialbym, ze narpiew mamy fascynacje-pociag-pasje, potem juz tylko przywiazanie.
Effy nie jest tak skomplikowana, czula do niego, co on do niej, tyle tylko, ze panicznie bala sie odrzucenia, sama wiec wielokrotnie go odrzucala.
Chyba jesteś bardziej, niż "troszki oporny", skoro mylisz miłostkę (inne nazwy: zauroczenie, zakochanie) z Miłością, przez niektórych nazywana również "prawdziwą miłością". Miłostki zazwyczaj się kończą, zakochanie nie musi przerodzić się w miłość. Mogłabym się rozpisać, ale ogarnięci zrozumieją, o co mi chodzi.
Przywiązać to się można np. do krzesła. ;)
Jeśli w związku dwóch osób jest już tylko przywiązanie, czyli jestem z Tobą, bo byliśmy jakiś czas razem, to znak, że lepiej zakończyć tę farsę.
Effy miała problemy natury psychicznej, więc nie wiadomo, jak dalej to wszystko by wyglądało. Gdyby całkiem wyzdrowiała, to może byliby ze sobą długo, a nawet do końca (do śmierci jednego z partnerów lub obojga, bo czasem ludzie umierają razem lub w krótkim odstępie czasu). W sumie to byli ze sobą do końca, bo pogodzili się, ale Fred... wszyscy wiemy, co się z nim stało.
Effy nie kochała Freddie'go, bo gdyby tak było, szukałaby go, zamiast po prostu wytłumaczyć sobie, że uciekł. Jakoś nie czuła smutku w ostatniej scenie, gdy miała miejsce impreza w szopie Freddie'go. Według mnie Effy po prostu potrzebowała kogoś, kto się nią zajmie, kto pokaże, że mu zależy na niej.
Pewnie bym się zgodziła z Twoją opinią,gdyby nie sezon 7. Dla mnie korpo-szef w którym się zakochała byl dojrzałym fizycznym odpowiednikiem Freddiego, za każdym razem gdy widziałam tego faceta miałam gdzieś myśl, czy nie tak właśnie wyglądałby Freddie gdyby dożył wieku średniego? I chyba właśnie to fiZyczne podobieństwo całkiem nieświadomie ciągnęło do niego Effie. Ale być nie to tylko może poboŻne życzenie, chciałabym wierzyć że chłopak nie zginął chcąc ratować dziewcZynę,dla której był tylko przelotnym seksopiekunem xd