Po łamiącym serce i ducha zakończeniu Zety, ZZ zaczyna się najzwyczajniej w świecie słabo.
Pierwszych 15 odcinków jest w oglądaniu zwyczajnie męczące, i szczerze przyznam że oglądając czułem się jakbym robił zadanie domowe zamiast oglądać dobry serial. Dlaczego?
Zacznijmy od początku.
Serial ewidentnie próbował tym razem wycelować w znacznie młodszego odbiorcę, w czasie gdy poprzednie dwa były dla nastolatków na tej samej zasadzie co "Avatar Legenda Aanga", czy późniejsze sezony Wakfu, gdzie czujesz że są momenty skierowane dla młodszego widza, ale twórcy raczej tworzyli świat i historię pod siebie, więc niezależnie od wieku jesteś w stanie czerpać z tego dużo przyjemności, mimo wszystko MSG i Zeta były serialami o wojnie o jej okrucieństwie i w zasadzie od pierwszych odcinków wiesz że nie oglądasz og transformersów, tylko coś biorącego siebie i nas jako widzów na poważnie (ale z lekką dozą uśmiechu). Początek zz kompletnie odrzuca ten balans i przez pierwsze 15 odcinków masz wrażenie że oglądasz produkcję dla małych dzieci - pojawia się slapstick, znacznie więcej uwagi jest poświęcone dzieciakom, nowi bohaterowie na każdym kroku mówią o tym jak starzy się nie znają i próbują udowodnić weteranom z poprzednich sezonów o ile są od nich lepsi. Do tego problemem jest brak kogoś kto by tymi dzieciakami zatrząsł, bo kptn. Bright jest bardziej zajęty staniem z boku, a w związku z tym jak zakończyła się Zeta, na Argamie nie ma żadnego doświadczonego pilota, który by młodych postawił do pionu.
Kolejnym problemem są początkowi przeciwnicy. Amuro musiał od początku walczyć z osławionym Charem, a Kamille rósł w siłę razem z ambitnym Jeridem i okrutnym Yazanem. Tutaj za to dostajemy niekompetentnego, odklejonego i żenującego misjonarza z różą, zbieracza złomu, i Yazana, który z jednego z najwybitniejszych i najgroźniejszych pilotów w kosmosie, stał się comedic reliefem niczym Kojot ze Strusia Pędziwiatra. Gdy do tej kolorowej ekipy doszedł jeszcze simp Glemmy, myślałem że umrę, bo jak ocenić to jak dobry jest bohater inaczej niż poprzez jego rywali, a skoro rywale są do niczego, to jakie to światło rzuca na naszą wesołą ekipę dezerterów, tchórzy i złodziei.
Pierwsze 10 było bardzo ciężko, nie dość że wszystko w jednej, słabej lokacji to jeszcze robienie z doświadczonej Fa kompletnego beztalencia. Kolejnych 5 było niewiele lepiej. Twórcy zrozumieli że Mayschmre (czy jak to się tam pisze) z zerowym fear factorem, który od pierwszych odcinków wgniatany był w ziemię przez uszkodzoną zetkę, po prostu nie nadaje się na głównego złego, więc wchodzi zamianka na trójkę postaci - Gottna - idiotę przybocznego Mayschmre który twardogłowo próbuje kontrolować sytuację - Chiarę - która najpierw w zbroi dostaje spazmów, potem orgazmów i dopiero pod koniec swego bytowania po prostu staje się groźna bo słyszy walkę czy coś no i wcześniej wspomnianego Glemmyego, który z czasem staje się "the bad guyem" czyli perspektywą na drugą stronę konfliktu - postacią która z jednej strony wydaje się być w porządku, a z drugiej robi straszne i okrutne rzeczy próbując to sobie racjonalizować.
Dlaczego tak mówię o tych 15 odcinkach? Bo mniej więcej od 16-17 odcinka serial zaczyna w końcu porzucać infantylność, udawanie że wojna jest śmieszna i miła, a do konfliktu dochodzi Haman z Zetki. (Kiedy serial próbuje za wszelką cenę pozbyć się wszystkiego z Zetki, po czym dopiero zaczyna iść dobrze gdy wraca złol z poprzedniej serii). Oficjalne wejście Haman do konfliktu praktycznie w 5 odcinków naprawia dziwadła poprzednich 15 odcinków (owszem za to pojawia się kilka horny dojrzałych kobiet zainteresowanych nastoletnim głównym bohaterem, ale to możemy uznać za normę w tym uniwersum.)
Od 20 do 30 odcinka, a szczególnie cały wątek powrotu na ziemię to póki co najlepszy moment serii, i ma nawet momenty na poziomie zetki czy MSG w podchodzeniu dojrzale do trudnych tematów. Na plus zmniejszenie ilości scen komediowych dzieciaków do minimum, gwałtowny rozwój i dojrzewanie teamu Gundam i generalna tendencja wzrostowa jakości kolejnych odcinków wraz z rozwijaniem się wydarzeń.
Czuć że twórcy mimo wszystko czują się znacznie lepiej w tworzeniu cięzkich dramatów niż lekkich komedyjek dla dzieci, mających przepchnąć jak największą ilość merchu