Ta podrobka friendsow jest wyzej w rankingu? Nie, żeby serial był zły, ale nie sądze, żeby zasługiwał na 4 miejsce.
serial jest o wiele nowszy od "przyjaciol" i poza tym tworzone sa nowe odcinki. a "przyjaciol" to juz w sumie odgrzewany kotlet. Oczywiscie nie mam nic przeciwko "przyjaciol" bo to rowniez dobry serial, ale himym jest lepszy (przynajmniej dla mnie).
Tak jak uwielbiam Przyjaciół, tak uważam HIMYM za serial odrobinę lepszy.Podoba mi się sposób prowadzenia fabuły, to, że jest to opowieść Teda w której wychodzi czasem nieco w przyszłość (zdania typu, " i tak poznałem ciocię Robin-i wiemy, że nie ona jest matką, czy choćby, że Marshall ostatniego papierosa wypalił, gdy urodził mu się syn-i już wiemy, że będą mieli dziecko).Bardzo podoba mi się ten zabieg i udowadnia, że mają dokładnie zaplanowany przebieg fabuły.
Niektóre odcinki mają świetną budowę, zawierają opowieść w opowieści, to rzadko spotykany w sitcomach a świetny zabieg.
Co do postaci, tak jak kocham obie paczki, tak ta z HIMYM jest mi trochę bliższa .Oba seriale mają u mnie 9/10, ale ze wskazaniem na ten.
A mam pytanko, była kiedyś sceny gdzie na święcie dziękczynienia Marshal używał miecza świetlnego do krojenia indyka. Nie było tam wtedy, przy stole ojca? Jak tak, to chyba jedyny błąd i nie zgodność jaką do tej pory wychwyciłem.
Przeciez Barney to połączenie Joey'a i Chandlera. Moze po prostu dlatego wyżej cenie przyjaciół bo wcześniej ich oglądałem...
W HIMYM wyżej cenie na pewno nawiązywanie do innych filmów/seriali jak ojciec chrzestny, siedem, i sprawiedliwosc dla wszystkich, lost, star wars duzo by tego mozna wymieniac.
Ja bym raczej powiedziała, że Barneya to połączenie Joey Tribbiani - jako kobieciarz i inteligencja Phoebe Buffay. Lily Aldrin i
Marshall Eriksen to ewidentni Monica Geller i Chandler Bing, Robin Scherbatsky przypomina Rachel Green a Ted Mosby to Ross Geller nawet opowiadają o swoim zawodzie tak samo - jeden i drugi jak zacznie to nudzi i nudzi i wszyscy mają dosyć ;)
Neil Patrick Harris jest o wiele lepszy niż Matthew Perry czy Matt LeBlanc. Serial jest świetny i zasługuje na bardzo dobre 4 miejsce. Przyjaciele miały świetność, były śmieszne, ale HIMYM ma w sobie o wiele więcej niż Przyjaciele.
"Neil Patrick Harris jest o wiele lepszy niż Matthew Perry czy Matt LeBlanc."
Kocham takie pitolenie. Moze rozwiniesz dlaczego tak uwazasz. Bo ja bardziej cenie Matthew Perrego jako aktora DLATEGO ŻE jego mimika jest po prostu nie do pobicia. Widząc jego gre, kiedy jego bohater znajduje się w niekomfortowej sytuacji po prostu nie można się nie śmiać.
"Przyjaciele miały świetność, były śmieszne, ale HIMYM ma w sobie o wiele więcej niż Przyjaciele."
Again... Dlaczego? To ze starsze to znaczy ze gorsze? Co więcej widzisz w HIMYM. No poza dość oryginalnym pomysłem przestawienia historii w formie opowiadania. Bo ja widze powielanie wątków z przyjaciół - problemy z zajściem w ciąże, jeden z bohaterów wybitnie radzący sobie z kobietami, drugi z kolei mający z nimi problemy, problemy z rodzicami (btw nawet tą samą aktorke zatrudnili do roli matki jednego z bohaterów HIMYM), dołączenie na początku do grupy jednej osoby która z początku czuje się w mieśce zagubiona, "zagubiona" osoba i jej problemy z pracą/awansem (robin w telewizji która nie chce bezwartościowego programu o 5 rano - rachel która nie chce pracowac jako kelnerka). Mógłbym tak wymieniac w nieskonczonosc. Ale po co? Chodzi jedynie o to, że HIMYM nie wnosi dużo nowości. I dlatego nie wzasługuje na miejsce wyższe niż klasyk wśród seriali jakim są friendsy.
nic nie trwa wiecznie kiedyś na świecie ludzi rozbawiali przyjaciele teraz HIMYM :)
Kiedyś ludzi straszyło X-Files teraz mają inne seriale
Kiedyś był ostry Dyżur (nadal bodajże jest ale już nie ma tej popularności) teraz House
czasy się zmieniają nowe pokolenia są wychowane na innych "tradycjach" i potrzebują nowych seriali o pratycznie tej samej tematyce :)
Neil ma lepszą mimikę niż Perry czy LeBlanc. Jest dużo lepszym aktorem. Śmieszniejszym i bardziej utalentowanym. HIMYM ma jest lepsze. A dlaczego pytasz? Bo ma zarazem genialne smutne sceny, jaki i sceny radości. Znajdź mi w "Przyjaciołach" wątek Teda, niepoprawnego romantyka mającego za sobą tyle genialnych przygód. Pozwól że Ci pomogę: Nie ma takiego. Mamy tam Rossa. Rzeknijmy że niepoprawnego romantyka z "genialnym przygodami. Nie sa one lepsze od Teda. W żadnym wypadku. Obejrzałem wszystkie 10 serii przyjaciół, wszystkie usunięte sceny i wpadki. To samo zrobiłem z HIMYM i od razu wiedziałem, które serial jest lepszy. Friends są klasykiem, zgodzę się. Są wielkim serialem, zgodzę się. Ale one całe czasy były śmieszne i każdy odcinek odnosił się do czegoś innego. W HIMYM przez większość czasu mamy akcję stałą. I to mi się podoba. I za to bardziej kocham ten serial niż Friendsów i uważam że to on powinien być wyżej niż Przyjaciele.
Pozdrawiam
Neil ma lepszą mimikę niż Perry czy LeBlanc. - dobra rzeknijmy, że kwestia gustu... Bo nikt tak na prawde nie będzie tu obiektywny.
Bo ma zarazem genialne smutne sceny, jaki i sceny radości. Znajdź mi w "Przyjaciołach" - czy my oglądaliśmy tych samych "przyjaciół"?
Znajdź mi w "Przyjaciołach" wątek Teda, niepoprawnego romantyka mającego za sobą tyle genialnych przygód. Pozwól że Ci pomogę: Nie ma takiego. Mamy tam Rossa. Rzeknijmy że niepoprawnego romantyka z "genialnym przygodami. - to przepraszam bardzo mamy czy nie mamy? Bo się gubie powoli... (przy okazji wymieniłeś jeszcze jedno powielenie fabuły z friendów :))
Co do ciągłości fabuły - sitcom jak sama nazwa wskazuje komedia sytuacyjna składająca się ze śmiesznych gagów zazwyczaj połączona jedynie miejscem akcji i głównymi bohaterami. Zadko się zdarza, żeby w sitcomie następowała ciągłośc akcji - bo nie po to są one tworzone - wiec dla mnie to zaden argument na korzyść lub niekorzyść któregoś z nich...
How I met your mother zdecydowanie zasługuje na 4. miejsce! Jak dla mnie o niebo lepszy serial od Przyjaciół :))
Stary nie znudzili Ci się jeszcze "Przyjaciele"? Przecież to już 7 lat nie leci, w tym czasie wszystkie sezony były puszczane w telewizji po 3 razy, do znudzenia...
Odpowiadając na podstawowe pytanie, czyli dlaczego ,,Przyjaciele" są w rankingu o wiele niżej niż HIMYM: otóż serial ten zaczął jakiś czas temu drastycznie spadać w rankingu, bo przecież cały czas był w pierwszej piątce. Były Święta, a potem ferie i dzieciom zaczęło się nudzić, więc pozakładały multikonta i tak dalej.
Tak więc nie sugerowałabym się rankingiem. Twierdzenie na podstawie niego o różnicy poziomów obu seriali jest błędne.
Osobiście lubię obydwa, trudno mi wybrać ten lepszy. Każdy ma swoje plusy i minusy.
Poza tym, to chyba jeszcze nie czas na ocenianie, bo HIMYM jeszcze się nie skończyło, a ,,Przyjaciele" to już przeszłość, możemy ich oglądać ponownie, ale to nie to samo, co wyczekiwanie na zupełnie nowe odcinki.
Na prawdziwą ocenę musimy poczekać przynajmniej do ostatniego odcinka HIMYM albo nawet dłużej. Takie jest moje zdanie.
prosze bardzo
http://www.filmweb.pl/rankings/serial/world
a co do tematu to nie ma porownania. przyjaciół probowalem ogladac od poczatku 1 serii ale po kilku odcinkach bylem znuzony. nudy jak nic. HIMYM to mistrzostwo w swoim rodzaju, moglbym to ogladac bez przerwy. nawet jeden odcinek kilka razy z rzedu a i tak nie bylbym znuzony. tak samo Scrubs :)
Ja mam dokładnie tak samo z tym, że jak oglądnąłem kilka odcinkó HIMYM to dłużej wytrzymać nie mogłem... jak dla mnie żenada. Cały ten Patrick jakiś tam.... wymuszane żarty na siłę.
Zgadzam się. Friends to legenda. HIMYM było fajne dopóki trzymało się wątku matki. Teraz odchodząc od niego i wpychając beznadziejne wątki jak zoey czy losy marshallów na plan główny niszczą ten serial. Najlepszym przykładem na to jest, jak spada jego oglądalność w Stanach. Nawet Katy Perry nie zachęciła do powrotu publiczności. Moim zdaniem to początek końca popularności tego serialu...
Spada oglądalność w Stanach? Masz źródło czy tak po prostu piszesz z nadzieją, że ludzie są idiotami i uwierzą Ci na słowo?
http://en.wikipedia.org/wiki/List_of_How_I_Met_Your_Mother_episodes#Season_6:_20 10.E2.80.932011 Oglądalność pierwszego odcinka szóstej serii - 8,79 miliona widzów. Oglądalność 15 odcinka (tak, tak, tego z Kate Perry) - 10 milionów widzów.
Uwieeeeeelbiam ignorantów, uwieelbiam! Poczytaj, zanim napiszesz coś.
;p to było dziwne.
mam cztery ukochane seriale: 'Scrubs', 'Still Standing', 'The King of Queens' i 'HIMYT'. Wszystkie są nieskończenie genialne, ale dziwi mnie to, że ten ostatni jest najwyżej ze wszystkich.
1) mam natomiast pytanie, w którym sezonie wystąpiła Britney S? Jestem ogromnie ciekawy epizodów z nią.
2) wiecie może, czy kolejne sezony zostaną wydane na dvd w polskiej edycji?
Ach, tak? więc spójrz jak właśnie spada oglądalność ;] 9,6 zaledwie dla odcinka 6x16 - i to nie mając praktycznie żadnej konkurencji! Chodzi mi tu np. o emitowane wcześniej w tym samym czasie "Dancing with the Stars" i inne programy zabierające publiczność "matce". W poprzednich sezonach, gdy były przerwy w tych programach publiczność HIMYM skakała nawet do 13 mln widzów - teraz nie ma na to szans.
i tak jak na tak udany serial oglądalność jest zatrważająco mała. Przyjaciele mieli 29 mln w czasach świetności. Inne seriale też zawsze powyżej 10 mln.
wszystko jest w jakimś sensie podróbką. czasem jest to zwykła inspiracja, jak w przypadku HIMYM, a czasem zwykły plagiat, jak 'Dr House' jest doszczętnym plagiatem postaci z 'Scrubs' (choć nigdy nie miał tak wielkiej oglądalności jak oryginał).
Hmm...problem w tym, że nawet tak ewidentny plagiat jak House ma większą publiczność niż HIMYM....Myślę, że jest to spowodowane odejściem od podstawowych założeń tego serialu. Dobry plagiat się sprzeda, jeśli od początku do końca będzie się starał utrzymać poziom. Niestety "Matka" to bardzo nierówny serial. Serie 1-3 były rewelacyjne. W 4 sezonie zdarzały się już odcinki słabe. Seria 5 to tragedia, na pewno nigdy do niej nie wrócę, chyba że do pojedynczych odcinków. 6 seria jest ukoronowaniem tej nierówności - początek był dobry, do momentu pojawienia się Zoey, potem impas aż do obecnego - 16 odcinka, który jest naprawdę dobry. Chociaż związek Teda i Zoey jest z d**y wysrany....No ale przynajmniej małżeństwo Marshalla i Lily wraca do formy.
aklime16
Skąd Ty te liczby bierzesz? Żaden odcinek nie dobił do 13 mln, nieważne czy była jakaśtam przerwa w czymśtam czy nie. Jeden miał powyżej 12 mln, jeden. Przeciętna oglądalność to 8-9 mln, i tak właśnie jest w najnowszej serii. Mniej więcej 8-9 mln. Więc wcale nie spada oglądalność. Utrzymuje się. Że spada oglądalność można było powiedzieć pod koniec drugiej serii, gdy kilka odcinków z rzędu miało 7 mln. Teraz nie bardzo.
hubert_wentland
House i Scrubs? Plagiat? Można porównywać Coxa z Housem, powiedzmy, no dobra. Ale reszta? Kto w Scrubsach jest najlepszym przyjacielem Coxa i nikt inny nie rozumie tej przyjaźni? Kto jest zakochaną w Coxie laską, a on ją czas cały ma gdzieś? Albo w drugą stronę. Kto jest Dorianem w Housie? Lizusem, który zrobi wszystko, by przypodobać się Housowi? Kto jest Elliot? Neurotyczną, przewrażliwioną blondyną? Kim jest Janitor w Housie? Bo rozumiem, że Turk to Foreman, bo obaj są czarni, tak?
aklime16 znów
Ciekawe. Piszesz, że seria 5 jest najgorsza. Piszesz też, że serial jest coraz słabszy dlatego, że nie trzymają się założeń podstawowych. Ale właśnie w 5 serii dowiadujemy się najwięcej o matce czyli podstawowy wątek jest rozwijany. Cała ta sprawa ze współlokatorką, z tym, co matka lubi, jak wygląda jej stopa (mhm), to wszystko w 5 serii. Co oprócz tego o matce wiemy? Że była na imprezie w dzień św. Patryka.
A małżeństwo Marshalla i Lily jak wraca do formy? Bo się kłócą/nie mieszkają razem? Najpierw była kłótnia o łóżko pod koniec 5 serii, potem o ojca Marshalla, potem kłótnia w muzeum, teraz Marshall mieszkał u matki. Rzeczywiście, wracają do formy, fu*k yeah!
Ale zgadzam się. Związek Teda i Zoey jest straszny, niepotrzebny, zrobiony na siłę (choć z drugiej strony od początku było wiadomo, że będą ze sobą). Tak czy siak - z du*y.
Z tej strony: http://www.nielsen.com/us/en/insights/top10s/television.html. Mimo, że notowanie jest prowadzone na bieżąco, a nie ma ogólnego podsumowania, to jest to najbardziej wiarygodne źródło.
Co do Twoich wypowiedzi - dla mnie HIMYM to nie tylko wątek matki. Owszem jest ważny i ubolewam nad tym, że w serii 6 w ogóle on nie istnieje, ale HIMYM to też ciekawe, realne postaci, takie z którymi mogę się utożsamiać. Jak teraz mogę utożsamiać się z Tedem, który obecnie niewiele różni się od Barneya i skacze z kwiatka na kwiatek? Albo z Lily, która zachowuje się jak psycholka dręcząc psychicznie swego męża? Robin jest już taka nijaka, że prawie w ogóle jej nie zauważam, a ją na początku lubiłam najbardziej.
Jeśli piszę o tym, że małżeństwo M&L wraca do formy, to mam na myśli to, że przestają wciąż bredzić o swoim dziecku, od czego robiło mi się niedobrze i że w końcu był wątek jednej z ich wspólnych tradycji (mowa o ostatnim odcinku).
Wątek Teda i Zoey był do bólu wręcz przewidywalny, a w dodatku jakoś ta Zoey wciąż kojarzy mi się z vanem pełnym białych króliczków zamiast "kobietą po przejściach". Twórcy nie zrobili nic by przekonać nas do tej postaci, nie tak jak w przypadku Stelli, którą poznawaliśmy stopniowo... To tylko kilka wad z mnóstwa innych, które wg mnie świadczą o tym, że serial odchodzi od swych pierwotnych założeń.
Nie widzę na tej stronie ni słowa o HIMYM. Sorka. Dla mnie gówniane źródło, skoro nie mogę nic sprawdzić.
Oh, ale Ted przecież zawsze był taki. Miewał chwile szaleństwa. Poza drugą serią, gdy z Robin był. Zdarzało mu się szaleć z Barneyem. A ostatnio przecież nie spał z nikim. Jak można go porównywać do Barneya? Poza tym 'realne postacie' - Ted jest fe, ale o Barneyu już nie napiszesz, że nie możesz się z nim utożsamić i dlatego jest fe? Bo jest śmieszny? Ale przecież jest mało realny... A Lily dręczy psychicznie Marshalla? Kiedy? ;o O matko, chyba nieuważnie oglądam. Robin jest nijaka? A pamiętasz pierwszy odcinek 6 serii? A pamiętasz odcinek w muzeum? A pamiętasz odcinek z bobrami? Cały wątek z Robin w nowej pracy? Nie wiem, dla mnie to nie jest nijakie i nie da się tego nie zauważyć. Żałuj, że nie zauważałaś tego, całkiem niezłe było.
Ale oni nie bredzą o dziecku, bo zmarł ojciec Marshalla i Marshall mieszkał u matki. Podejrzewam, że w następnym odcinku znów zaczną. Zauważ, że Marshall dowiedział się o śmierci ojca, gdy dzwonił do niego, by pobredzić o dziecku. Dziwne byłoby, gdyby o dziecku rozmawiali na pogrzebie, hm? Mam nadzieję, że przestaną o dziecku gadać w każdym odcinku, bo to dość nudne powoli się robi. Odcinek ze skarpetką był spoko. Pogadali o dziecku, nawet całkiem śmieszne i koniec na jakiś czas. Fajnie, że jest powrót do tradycji, tylko jednak mam wrażenie, że ta tradycja była opowiedziana jakoś obok małżeństwa, bo małżeństwa w tym odcinku nie było.
Zgadzam się, co do Teda i Zoey. W ogóle Zoey jest zupełnie bezbarwną postacią. Stoi obok, coś tam mówi, ale nic nie wnosi. Nie mam pojęcia po co ona w tym serialu. Chyba nic, co powiedziała/zrobiła nie było śmieszne. Stella miała jakieś przebłyski, choć też za nią nie przepadałam. Zoey za szybko stała się jedną z 'paczki'. Nawet o Stelli nigdy Ted stary nie powiedział 'Stella dołączyła do naszej paczki', a Zoey? Była największym wrogiem Teda, wystarczyła jedna impreza z nimi (bez Teda), jedno święto dziękczynienia i już - Zoey jest częścią grupy. Już Kapitan był śmieszniejszy.
Nadal chyba nie rozumiem tych 'pierwotnych założeń'. Jakie one? Możesz je wypisać?
Jak pisałam wcześniej, HIMYM to dla mnie (podkreślam - dla mnie, bo nie każdy musi się z tym zgadzać) przede wszystkim opowieść o tym, jak Ted poznał swoją przyszłą żonę. W ogólniejszym sensie - przypowieść o dorastaniu, o rozpoczynaniu dojrzałego, odpowiedzialnego życia przez grupkę przyjaciół. I wiesz co? W sezonach od końca 4 do 6 (poza małymi wyjątkami) mamy do czynienia z całkowitym odwróceniem tej funkcji serialu. Teda, który początkowo był pochłonięty swoją pracą i poszukiwaniem przyszłej żony, teraz widzimy wciąż siedzącego w barze albo na kanapie, bardziej przejmującego się losami nienarodzonego dziecka M&L niż swoim własnym życiem. Robin, w której życiu nie dzieje się nic poza przelotnymi związkami i (ostatnio) zmianą pracy, o której też nic nie wiemy. Dzięki za przypomnienie odcinka z muzeum - dla mnie to była żenada do potęgi n-tej. Dorośli ludzie, którzy zachowują się jak dzieci z przedszkola? Ok, może kogoś to bawi, ale dla mnie to już jest przegięcie. Zupełnie jak w tym odcinku, w którym Ted próbował wnieść lekko intelektualny powiew (lekko, bo tam naprawdę nie było nic wyszukanego), a jak reagowała reszta paczki? Pierdzeniem:] haha, naprawdę bardzo by to było śmieszne, gdyby nie tak żałosne.
Dlaczego nie piszę nic o Barney'u? Bo mam go dość. W każdym odcinku jest taki sam. Owszem, śmieszy, ale to jest już śmiech przez łzy. Nie ma tych legendarnych tekstów co kiedyś. Po prostu humor z niskiej półki i tyle.
Co do M&L - owszem, Lily znęca się nad Marshallem. Sprawiła, że z dawnego superśmiesznego Marshalla, który potrafił stawiać na swoim i pokazać pazury, który potrafił napisać trudną pracę prawniczą w jeden wieczór, stał się potulnym, ciapciowatym tatuśkiem z dużym brzuchem. On jest cieniem tego, kim był kiedyś. Teraz już nie ma swojego zdania, a gdyby nawet miał to Lily ma w podorędziu swój zabójczy wzrok, pod wpływem którego każdy podkuli ogon i ucieknie gdzie pieprz rośnie. Ba, on nie ma nawet miejsca na swoją prywatność, bo gdy tylko udaje się gdzieś bez niej - Lily już do niego jedzie, przecież nie może pobyć sama i zająć się swoimi zainteresowaniami i przyjaciółmi (bo ich nie ma!!).
W tych okolicznościach, z przykrością muszę stwierdzić, że nie jest to już ten sam serial o dorastaniu do odpowiedzialności, a cofaniu się w rozwoju. Czy naprawdę chciałabyś opowiadać swoim dzieciom takie historie, jakie niekiedy serwuje Ted? O tym, że właściwie jego życie to ciągłe przesiadywanie po barach z paczką znajomych, których życie dalekie jest od jakiejkolwiek realności? No bo chyba nie powiesz mi, że praca w studiu (jak u Robin), w której można mówić pierdoły do kamery tylko dlatego że "nikt tego nie ogląda", jest realna.
Co do wątku Zoey to już nie będę się wypowiadać, bo widzę że w tym punkcie obie się zgadzamy :D
Niekonsekwentna jesteś. W piątej serii dowiadujemy się dużo o matce - a wg Ciebie jest najgorsza. Wcześniej bawią się równie wiele, co teraz. Równie często siedzą w barze. Myślę, że mniej ważnych decyzji podejmują.
Przecież podjęcie decyzji o nowej pracy Teda jest najbardziej dojrzałą decyzją w jego życiu. To wcześniej, gdy był zajęty projektowaniem budynków zajmował się tym od czasu do czasu, wszystko było pełnie niepewności, bardzo niestałe. Cała zabawa z Mosbius Designs była nieco dziecinna. Biuro w mieszkaniu, jakiś ziomek, dla którego Ted miał być wielkim guru. Teraz ma stałą pracę, stałe zarobki. Kupił dom! Dorósł do tego, by przestać marzyć o byciu wielkim architektem.
Robin i jej przelotne związki. To właśnie ostatnio przecież była w poważnym związku. Zaangażowała się w związek z Donem. I też dorasta. Bo przestała zajmować się swoją karierą gwiazdki telewizyjnej, a pracuje po drugiej stronie.
Barney się zakochał, był w związku, choć w to w ogóle nie wierzy. Mnie się wydaje, że on nadal Robin kocha i ostatecznie będą razem.
Lily i Marshall podjęli decyzję o dziecku - dorośli do tego.
Postacie naprawdę się rozwijają, dorastają. Ale czy dorastanie znaczy, że mają siedzieć w domach przed ekranem telewizora? Przecież Ted musi gdzieś tę matkę poznać. Nie pozna jej w domu. No, chyba że jakimś cudem będzie roznosiła pizzę. Ale czy jako dorosłe osoby mogą zamawiać pizzę?
Mnie śmieszył odcinek w muzeum. Robin ubrana w jakieś antyczne szmaty i Barney przebrany za faraona(?) naprawdę mnie rozśmieszyli. Widać nasze poczucia humoru się różnią. (Ale odcinek z sobowtórem Teda - rzeczywiście bez sensu).
Barney - skoro jest taki sam, to chyba dobrze, prawda? Trzymanie się początkowych założeń, czyż nie?
Nie mów, że Barney, jako predator nie wywołał uśmiechu na Twojej twarzy.
Przecież Marshall zawsze był taki! Nie pamiętasz, jak rozpaczał, gdy Lily go rzuciła? Już wtedy był ciapowaty i potulny. Nie pamiętasz, co działo się przed ślubem? Odczuwali wszystkie swoje emocje, bóle brzucha itd. Marshall szedł za Lily do lodówki po jajka. Nie mogli dwóch tygodni bez siebie wytrzymać i spędzali noce razem w hotelu. To nie Lily przychodziła do niego. Oboje się wykradali. On też.
A gdy jechali do pizzerii, którą sanepid zamykał z Tedem, to nie było tak, że pojechali razem i Lily pojechała za Marshallem. On ją zaprosił. On chciał by jechała. Oni zawsze byli 'jednością', przynajmniej w moim odczuciu.
A Lily jest chyba jedyną osobą w tym serialu, która ma zainteresowanie, dość poważne. Nie pamiętasz, że ona maluje? A ma przecież woo girls, z nimi mogłaby wyjść gdzieś. Zresztą, każda osoba w tym serialu spędza czas głównie z pozostałą czwórką. Ted też nie ma innych przyjaciół. Marshall ma niby kolegę ze szkoły, ale był z nim na spotkaniu tylko wtedy, gdy nie był z Lily i mu jej brakowało, bo chciał iść na koncert i brunch, a nie miał z kim.
O tym pisałam na początku. Wszyscy ostatnio naprawdę zrobili krok w przód. Nie zauważyłam, by ktoś tam cofał się w rozwoju.
Pewnie nie opowiadałabym dzieciom takich rzeczy, jakie Ted opowiada. W ogóle w opowieściach pominęłabym postać Barneya. Takich rzeczy dzieciom się nie mówi. Ale to jest serial.
Chciałabym opowiadać dzieciom, że miałam/mam świetnych przyjaciół, z którymi byłam bardzo zżyta i spędzałam z nimi całe dnie pijąc piwo. Pewnie, że bym chciała. Ty byś nie chciała? Ale to jest serial.
Takie rzeczy się pewnie nieczęsto zdarzają. Nieczęsto utrzymuje się kontakt z byłymi, a nawet mieszka z nimi. Nieczęsto widzi się swoich sobowtórów. Nie sądzę, by ktokolwiek miał podobnie szaloną historię o spotkaniu przyszłej żony/męża. To jest serial. Nie doszukuj się nadmiernej realności, bo od samego początku jej nie ma.
Może właśnie ten wątek powinnyśmy rozwijać, skoro tylko w tym się zgadzamy. :)
Widzę, że tak zupełnie różnimy się w wielu punktach, że do porozumienia raczej dojść nie może z prostego powodu - to, co mnie się podoba, Tobie wydaje się kiepskie i na odwrót. Ponieważ nie mam zamiaru nikogo przekonywać do tego, że to ja mam rację, nie będę się spierać o wątki w odcinkach, bo ja moglabym przytoczyć dokładnie te same sytuacje w przeciwnym znaczeniu. Tak już bywa, że różni ludzie różnych rzeczy szukają w serialach, choćby to były głupie sitcomy ;)
Mogłabym odnieść się jednak do przedostatniego akapitu Twojej wypowiedzi. Owszem. To jest serial. Ale seriali jest mnóstwo, setki, jeśli nie tysiące. To, co przyciągnęło mnie właśnie do HIMYM i sprawiło, że mam ochotę czekać cały tydzień na kolejny odcinek (bo nie zaczęłam oglądać od CC jak większość) to właśnie te podobieństwo do realnego życia, czego trudno uświadczyć w innych. Podobał mi się Ted - romantyk, poświęcający się swojej pasji, jaką jest architektura; żyjący w Nowym Yorku i bardziej przekonywujący w tym swoim życiu niż ktokolwiek z "Friendsów". Dla mnie to było realne, tak samo jak pierwsze poznanie Robin, dziewczyny szukającej swego miejsca w NY, a nie tej z żarciem we włosach i podartych ciuchach. Miłość Marshalla i Lily - taka w granicach rozsądku, a nie jak teraz: rozwrzeszczany bachor i wciąż ustępujący mężuś. Naprawdę nie da się nie zauważyć regresu jaki nastąpił w postaci Marshalla. Nie wspominając o jego fizycznym "zapuszczeniu", on stracił własne poglądy. Kiedyś potrafił argumentować i stać na stanowisku. Niestety nie mam tak dobrej pamięci do odcinków, ale pamiętam jeden, w którym Marshall udowadniał wyższość NJ nad NY, albo gdy pisał pracę, był stanowczy i nie dawał się tak omotać Lily, która teraz rządzi niepodzielnie. W tym związku nie ma miejsca na kompromisy, więc taka niby "wielka" miłość wydaje mi się zbyt sztuczna, by uważać ją za chociażby bliską realności (tak, będę się upierać przy realności :P). W dodatku zdziecinnienie bohaterów dodatkowo pogłębia moją niechęć do nich.
Co do Barneya - problem polega na tym, że on już nie jest taki jak kiedyś, ale zostały mu jakieś resztki tego dawnego geniuszu. Nie powiem, że mnie całkiem nie śmieszy, ale gdzie jest legen-wait_for_it-dary, hi5, ciekawe dyskusje z jego udziałem?? Jeśli chodzi o predatora, to tu właśnie widać, jak bardzo rożni się nasze poczucie humoru :) Dla mnie ten motyw był prześmieszny, do momentu, gdy Barney zaczął biegać po barze i wydawać z siebie te dźwięki - w tym momencie nastąpiło przesycenie i to, co było śmieszne stało się głupawe. To też przeszkadza mi w obecnym HIMYM - przerost formy nad treścią. Zbyt duże nagromadzenie różnych sytuacji i brak logicznego ich rozwiązania. Odejście od podstawowych założeń to jednak większy minus, jak dla mnie.
Dobra, ponieważ i tak już odnoszę się do reszty Twego posta, to odniosę się do końca :P W 5 serii dowiadujemy się dużo o matce? Co tak naprawdę o niej dowiedzieliśmy? Że była na wykładzie Teda? Kawałek stopy? Współlokatorka tej zwariowanej lesbijki? (sorry ale nie pamiętam jej imienia). Ok, dobrze że to było, ale w porównaniu do tych innych męczących wątków, to naprawdę niewiele i nie dało mi żadnej satysfakcji. Teraz tego wątku w ogóle już nie ma, więc "matka" jakby całkiem zanikła w mej pamięci, istniejąc jedynie w czołówce serialu, gdy pojawia się tytuł ;] Przyznasz chyba, że to niewiele.
Mogłabym atakować Zoey, ale wydaje mi się to nie fair - dwie na jedną :P
Już nie odpiszę tak dużo, bo masz rację. Różnimy się za bardzo. Ja gdy zobaczyłam Barneya biegającego po barze, zgarbionego, wydającego z siebie odgłosy predatora parsknęłam śmiechem. I właśnie puściłam sobie to jeszcze raz. Znów się zaśmiałam. Może mój mózg jest na takim samym poziomie, jak ich mózgi, a Twój trochę wyżej? :) Ale dla mnie to lepiej, bo ja ich mogę oglądać bez dużej irytacji, a Ty nie. ;p
Ale Marshall nie zawsze jej ustępuje. Lily nie chciała by pracował w GNB, on jej powiedział, że będzie (ta kłótnia w muzeum), jakoś udało mu się ją przekonać. Stracił trochę poglądów, owszem. Ale może właśnie to jest dorastanie. Koniec z marzeniem o ratowaniu środowiska, a myślenie o przyszłości, o pieniądzach na dziecko, o ułożeniu sobie życia, stabilność i te sprawy.
Ja właściwie Lily nie lubię, czemu jej tak bronię? ;)
Zgodzę się co do fizycznego zapuszczenia Marshalla. :)
Ledendary czasem chyba jest jeszcze. Ciekawe dyskusje chyba też. W każdym razie podobne, jak wcześniej. Choć może mniej jest tych porad w stylu 'i'm gonna teach you how to live', fakt. Ale nie przeszkadza mi to bardzo. Barney od początku jest przerostem formy nad treścią, więc przyzwyczajona jestem do tego.
Dowiadujemy się, że lubi czytać kogośtam (nie pamiętam), że gra na basie, że cośtam rysuje (roboty uprawiające sport?), że lubi jakąśtam muzykę, że autobus (taki mały) był jej, że była na wykładzie z ekonomii, że faceci na nią lecą. Niby wszystko w jednym odcinku, ale wg mnie to naprawdę sporo.
Też żałuję trochę, że nie ma nic nowego o matce teraz. Może niedługo coś nowego się pojawi o niej. Słyszałam plotki, że laska, z którą Robin umówiła Barneya w 16 odcinku to matka. ;p
Hm, to chyba najdłuższe dwie analizy (moja i Twoja, bo dwie różne) tego serialu, jestem z nas dumna w ch*j. :D
"Przyjaciele" miażdżą JPWM. Prosty przykład:
Zabieramy z tego serialu Barney'a i praktycznie nie ma się z czego śmiać.
Zabieramy jakiegokolwiek "przyjaciela"- serial traci minimalnie, bo wszyscy bohaterowie są zabawni.
Odnoszę wrażenie, że częste występy gościnne różnych gwiazd stają się deską ratunkową serialu. W "Przyjaciołach" były to sporadyczne występy urozmaicające, a postacie odgrywane przez gości były o wiele ciekawsze i lepiej zagrane [ot choćby Brad Pitt].
"How I Met Your Mother" jest o klasę, a nawet dwie gorszym serialem od "Friends". Nawet do wspomnianych "Hożych Doktorów" serial ma daleko.
Właściwie głupie są te porównania. Śmieszność nie jest obiektywna. Różni ludzie z różnych rzeczy się śmieją. Mnie zupełnie nie śmieszy Ross, Joey, Phoebe czy Monica (no, Rachel i Chandler tylko mnie w 'Friendsach' śmieszą i to też nie zawsze), Joey i Phoebe to wg mnie najgorsze serialowe postacie, jakie powstały, zupełnie przesadzone. Ale to moje zdanie. Innych pewnie śmieszy ta przesadzona durność Joey'go. Mnie nie. Trudno. W HIMYM rzadko śmieszy mnie tylko Lily, reszta jest spoko. To wszystko jest bardzo względne, nie da się obiektywnie stwierdzić, że dany serial jest śmieszny.
Oglądam teraz HIMYM, a wcześniej oglądałem Friends. I ci drudzy byli jednak o wiele lepsi. We Friends cała 6 głównych bohaterów była świetna (może poza Rachel), a w HIMYM wyróżnia się tylko Barney. Denerwuje mnie też wątek Teda i te jego gierki z Robin (a jestem dopiero na 1 sezonie). W Friends Ross i Rachel byli tymi niezdecydowanymi, ale ich wątek obfitował w znacznie większą ilość zabawnych sytuacji. No i Ross wymiatał, czego nie mogę powiedzieć o Tedzie. HIMYM uważam za najlepszy obecnie serial komediowy, ale do Friends długa droga. Mam więc pytanie: czy w dalszych sezonach jest lepiej? Bo w Friends 1 sezon był tym najgorszym.
Moim zdaniem, skoro pierwszy sezon nie przypadł Ci do gustu, resztą nie ma sensu zawracać sobie głowy. Owszem, dla mnie jeszcze serie 2 i 3 też były fajne, ale od czwartej humor i poziom powoli zjeżdżał w dół. W serii 5 serial się stoczył, a szósta, jak na razie jest ostatnim gwoździem do trumny, jak dla mnie.
ja lubie zarówno "Przyjaciół" i "Jak Poznałem Waszą Matkę"/chociaż nie mam "Przyjaciół" w swoich serialach hm dawno oglądałem a z HIMYM jestem na bieżąco, a wszelkie oceny co lepsze nie ma sensu ludzie :-] gusta się różnią, co do oceny danych sezonów hm nie mam na to czasu studia czekają i nowy świeży odcinek HIMYM do obejrzenia