PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=630096}

Grand Hotel

Gran Hotel
2011 - 2013
7,9 6,5 tys. ocen
7,9 10 1 6533
Grand Hotel
powrót do forum serialu Grand Hotel

FanFiction nazywane są powieści, opowiadania i blogi, które czerpią coś z książek lub filmów, których autor jest fanem. Zazwyczaj wykorzystuje się tych samych bohaterów, ich personalia, czasami nawet charakter, ale historia opisywana jest całkiem nowa, w całości zmyślona przez autora. Bywa też tak, że autor wykorzystuje świat z książki lub filmu, a bohaterowie i opowieść są zupełnie nowi. W przypadku powstania powieści „Jabłka i śniegi”, wszystko było zupełnie inaczej. Autor nie był fanem serialu Gran Hotel, a natrafił na niego po napisaniu kilku rozdziałów swojej powieści. Jednak to temu serialowi zawdzięcza kolejne inspiracje, rozwinięcie akcji i przede wszystkim wygląd bohaterów (z imion i nazwisk zrezygnował, wymyślił własne). Również świat przedstawiony w „Jabłkach i śniegach” jest zbliżony do tego z Gran Hotelu, także są sekrety, tajemnice, zbrodnie, hotele i miłość. Cała powieść właściwie zaczyna się od miłości niemożliwej do spełnienia, od córki właścicieli i syna ogrodnika…

Jeśli ktoś chciałby zajrzeć, poczytać i ocenić, wystarczy wysłać do autora wiadomość z prośbą o zaproszenie do zamkniętego bloga, który w przyszłości autor ma nadzieję wydać jako książkę:

Adres bloga to: dla – elity . blogspot . com (wystarczy usunąć przerwy między wyrazami).

Kontakt do autora:
GG - 36496269
e-mail - tychon . dd @ gmail . com (wystarczy usunąć przerwy między wyrazami).

Poniżej wrzucam fragment (taką próbkę) powieści do waszego wglądu, czy jesteście zainteresowani.

Elizabeth_315

Drogą przypadku
Pierwsze miłostki są najpiękniejsze, tak mawiają ludzie starej daty, którzy jakimś cudem wyplenili z siebie już te dawne uczucia, albo ci, których marzenia o wielkiej niezachwianej miłości się ziściły i miały dobre zakończenie. Pierwsze miłostki zazwyczaj zaczynają się niespodziewanie, nie są planowane, ani kojarzone przez rodziny. Tak też było z tymi dwojga.
Piękna, młoda dama mająca wtedy nieco ponad metr w kapeluszu krążyła dumnie w okolicach pobliskiego sadu. Miała nienagannie białą, skrojoną na miarę suknie z posrebrzanymi zdobieniami. Kroczyła pewnie, choć kobieco i niewinnie. Trzymała w rękach książkę, swoją ulubioną, o chłopcu, który nie potrafił dodawać. Usiadła pod dużym drzewem, rzucającym spory cień. Otworzyła książeczkę i przeczytała pierw dedykacje. Kochała swojego ojca za prezenty jakie jej dawał, za to, że zawsze przy niej był kiedy tylko zapłakała lub go wezwała, a teraz kochała go jeszcze za dedykacje. Dedykował jej wszystko co tylko mógł, na każdym prezencie zaznaczał datę i dodawał coś od siebie. Na pierwszej stronie książki pisało „Dla mojego, Aniołka, którym zawsze będę się opiekował”. Dziewczynka zaczytała się w pierwszą stronę i wtedy wystraszyły ja szmery, jakby ktoś chodził za jej plecami. Czuła, że ten ktoś się skradał, zbliżał się, że już jest tuż, tuż. Odskoczyła wtedy i ujrzała chłopca.
– Cześć, jestem Willy. Co porabiasz? – zapytał i uśmiechnął się ciepło. Odgarnął swoje kruczoczarne włosy z oczu, przeczesując je palcami. Nie były długie, ale grzywka wstępowała na czoło i strasznie mu dokuczała.
– Czytam – odburknęła Cyntia. Nie chciała się zaznajamiać. Matka zawsze jej mówiła by unikała obcych.
– Umiesz czytać? – zdziwił się chłopiec i podszedł bliżej.
Dziewczynka na powrót oparła się o konar drzewa i rozpoczęła czytanie od początku. Chłopczyk zerkał jej przez ramie.
– Co tu jest napisane? – zapytał i wskazał palcem na dedykacje.
– To bardzo osobiste – wymądrzała się i zatrzasnęła przed nim książkę. Wtedy sobie przypomniała słowa ojca, mówiące o tym by nie była dla innych niemiła, w stosunku do nich uprzedzona i przede wszystkim bawiła się ze wszystkimi dziećmi, bez wyróżnień. – Jestem Cyntia – przedstawiła się.
– William – powtórzył, potarł brudną od piasku dłoń o spodnie i dopiero podał ją dziewczynce siadając obok niej. Rozpromienił się.
– Ile masz lat?
– Prawie jedenaście – pochwalił się dumnie.
– A ja tylko dziewięć – posmutniała. – Ale za to umiem czytać – wymądrzała się znowu.
– A umiesz zrobić tak? – dopytywał. Nie zamierzał jej wyjaśniać. Po prostu wspiął się na drzewo pod którym siedzieli, zerwał dwa dorodne jabłka i wrócił na ziemie. – Trzymaj – podzielił się z nią.
– Też mi coś, każdy tak potrafi. – Cyntia podskakiwała przy drzewie, ale nie mogła dosięgnąć gałęzi. Miała też za krótkie rączki by objąć konar i się po nim wspiąć. W końcu ze zdenerwowaniem wymierzyła kopniaka drzewu. – Ała! Wszystko przez ciebie! – krzyknęła.
– Ja nic nie zrobiłem – wytłumaczył chłopiec. Schylił się na ziemie, wziął z okładki książki jabłko i ponownie podał dziewczynce.
– Naucz mnie tej sztuczki – zażądała. Cyntia oczami wyobraźni już widziała jak starszy brat i siostra jej zazdroszczą nowo nabytych umiejętności. Nie lubiła swojego rodzeństwa. Martin miał trzynaście lat i miał swój marynarski świat. Marzył o tym by zostać kapitanem. Natomiast jedenastoletnia siostra ciągle się stroiła i wyprawiała przyjęcia dla lalek, których nie kazała Cyntii dotykać, a wszystko przez to, że kiedyś raz jedną upuściła, przez całkowity przypadek i lalka z porcelany się potłukła.
– A dostanę coś w zamian? – zapytał Willy.
– Mogę ci zapłacić. Mam kilka peset w mojej nowiutkiej torebeczce.
– Nie potrzebuje pieniędzy – wyjawił mrużąc oczy. – Naucz mnie czytać.
– Dobrze, nauczę.
– Umowa? – upewniał się i zrobił gryzka swojego jabłka. Ona ugryzła swoje.
– Umowa – odpowiedziała i zaproponowała zamianę owocem. Chłopiec od razu się zgodził. To wtedy pierwszy raz poczuła namiastkę smaku jego ust na swoich ustach.

Cyntia i William spotykali się regularnie co sobotę. Dziewczyna kłamała rodzicom, że idzie na spacer do kapliczki, albo do sadu. W rzeczywistości chowali się na strychu starej, opuszczonej chatki z książką, albo siadali na gałęzi drzewa i jedli jabłka. To właśnie smak tego owocu zawsze będzie się jej kojarzył z ukochanym. Były też dni gdy kąpali się w pobliskim jeziorze, całkowicie nago, to właśnie Willy nauczył ją pływać, by kilka lat później podczas wspólnej kąpieli pierwszy raz dotknąć nagiej piersi kobiety.
– Co ty robisz? – oburzyła się z początku. – Zacznę krzyczeć – zagroziła kiedy dłonie nastoletniego Williama błądziły po jej ciele, aż w końcu znalazły się na jej pośladkach.
– Krzycz, ale wtedy mnie zabiją – wyjaśnił śmiertelnie poważnie.
Cyntia nie krzyknęła. Zamiast tego pocałowała kolegę w usta.

Lata mijały, a dzieci rosły, stawały się nastolatkami i młodymi dorosłymi. Pocałunki nabrały na intensywności, a noce mijały im na potajemnych spotkaniach. To właśnie jednej z takich nocy Cyntia czekała na Williego w stajni pełnej siana. Zjawił się zaraz po pracy, najszybciej jak mógł. Od razu porwał ją na ręce i zakręcił się w kółko.
– Gdybyśmy żyli w innym, lepszym świecie, ożeniłbym się z tobą – wyznał z ciepłym choć smutnym uśmiechem.
– Ucieknijmy – zaproponowała.
– Dokąd? – Położył kobietę na sianie, a sam upadł obok niej i podparł głowę na łokciu w taki sposób by mógł patrzeć na nią z góry.
– Do innego, lepszego świata. Musi gdzieś taki być. – Usiadła.
– Nie, lepszego świata nie ma. Nie możemy… – pocałowała go, ale nie dał sobie przerwać. Odepchnął ją na odległość wyprostowanych dłoni. – Jesteśmy różni, nie powinniśmy byli…
Mężczyzna nie ma żadnej władzy nad swoim pożądaniem w obliczu pięknej i gotowej na swój pierwszy raz, młodej kobiety. Także William nie dał rady się oprzeć takiej pokusie.
– Będę delikatny – deklarował na głos.
Był biedny, ale był też człowiekiem honoru i zawsze spełniał deklaracje. Tak jak przyrzekł Cyntii delikatność, tak ją od niego otrzymała. W tę noc, jak i w każdą kolejną. Pewna z nocy jednak miała być ich ostatnią, być może takie właśnie było ich przeznaczenie. Młodzi kochankowie potrącili drabinę, ta spadła i narobiła hałasu. Zjawił się ojciec dziewczyny, który właśnie przygotowywał się do polowania. Miał przy sobie strzelbę. Kiedy zobaczył Williama i swoją córkę pół nagą pokazał jak dużą hipokryzją kierował się przez całe życie i na zawsze stracił w oczach córki. Nagle różnice okazały się za duże, chłopak był za biednie ubrany i za młody dla jego córki. Pewnie dlatego wystrzelił. Na szczęście tylko jeden raz, nie do końca trafiony, choć też nie całkiem chybny, bowiem Cyntia rzuciła się na ojca i pocisk zboczył z kursu. William uciekł do domu, nazajutrz jego ojciec został zwolniony, a sadem zajął się ktoś inny. Rodzina Williama była więc zmuszona się przeprowadzić w miejsce, gdzie będą mieli możliwości zarobku. Oczywiście o romansie dwojga młodych z różnych sfer wiedzieli tylko sami młodzi i rodzice Cyntii, oraz Williama. Figiel natury jednak sprawił, że z czasem o tym niechwalebnym związku miał się dowiedzieć cały świat, bowiem kobieta była w ciąży.

Cyntia znienawidziła rodziców całym sercem lecz oboje zdawali się tym nie przejmować. Ojciec uważał, że postąpił słusznie, tak jak postąpić należało, a matka była zbyt zajęta przygotowaniem do ślubu córki, która pół roku wcześniej urodziła zdrowego, ślicznego chłopca o jasnych jak pszenica włosach. Rodzina ledwie co podniosła się po tym skandalu, a znalezienie kandydata na ojca dla maleńkiego bękarta o imieniu Edward graniczyło z cudem i wszyscy radowali się, że cud się ziścił. Środkowe dziecko państwa Montenegro, córka Julia miała bowiem poślubić współwłaściciela dobrze prosperującego londyńskiego hotelu. Bastian nie był dużo starszy od swojej wybranki, nawet był uznawany przez kobiety za przystojnego. Był bowiem wysoki, miał płaski brzuch, szczupłą lecz muskularną sylwetkę, a kolor jego włosów dorównywał pszenicy muskanej letnim słońcem.
– Za kilka lat nikt nie będzie pytał czyje to dziecko. Wszyscy uwierzą, że jego. – Zacierała ręce w geście zwycięstwa pani Montenegro, matka Julii i babcia małego, nieślubnego Edwarda.

Cyntia nie wiedząc jeszcze, że sama jest przy nadziei wykorzystała moment nieuwagi rodziny i wymknęła się z domu w pewną ciemną noc. Osiodłała konia i wyruszyła w kierunku, w którym jak jej się zdawało ruszyła przed dwoma tygodniami rodzina Williama. Nie mogła jednak przewidzieć burzy, ani tego, że jej klacz wystraszy się piorunów. Kiedy Cyntia zeszła z konia i chciała go uwiązać piorun właśnie uderzył gdzieś niedaleko, a zaraz po tym było słychać odgłos łamiącego się i upadającego drzewa. Klacz zerwała się czym prędzej i pognała przed siebie. Cyntia została więc sama, w środku lasu, bez jedzenia, wody i ciepłych ubrań, przemoczona do ostatniej suchej nitki. Przez ułamek sekundy, z powodu zrozumiałego załamania chciała zawrócić do domu, ale wydawało jej się, że znajduje się on niezwykle daleko, i że na piechotę zajęłoby jej to co najmniej dzień, a ona już czuła się wycieńczona. Stąpała więc z lekiem i nadzieją przed siebie, trzęsąc się z zimna i strachu na przemian.
Cyntia nie wie ile przeszła, nie umiała odliczać mil na podstawie pokonanych kroków, nie liczyła więc także stąpnięć. Las zdawał się zmniejszać, a deszcz padać lżej niż jeszcze godzinę temu. Nagle dziewczyna dostrzegła bladoniebieski kolor. Barwa ta wyraźnie odznaczała się na tle zgniłej, przemoczonej zieleni drzew i traw. Ruszyła wic w kierunku niebieskiego ostrożnie i z podejrzliwością. W ten sposób dotarła pod starą kamieniczkę, z płaskorzeźbami umiejscowionymi w regularnych odstępach. Widać było, że budynek wymaga odrestaurowania, ale nie zabytki teraz były jej w głowie, ani też miejsca mieszkalne. Ona chciała się po prostu najeść. Przez małe piwniczne okienko zakradła się do spiżarni. Dopisało jej szczęście, w piwniczce stały pełne skrzynie jabłek, słoje przetworów i gotowych kompotów. Poczuła się uratowana, dopóki nie usłyszała znaczącego krząknięcia:
– Grrry, egre.
Wystraszyła się, chciała wierzyć, że to tylko wyobraźnia płata jej figle.
– Odwróć się. – Polecenie wypowiedziane barytonem rozeszło się po pomieszczeniu i odbiło złowrogo od ścian.
Kobieta nadal stała tyłem do mężczyzny, dzierżącego w dłoniach długi, elastyczny kij i świecznik z pięcioma zapalonymi świecami. Hektor, bo tak było na imię temu panu podszedł bliżej i przyjrzał się ociekającej wodą kobiecie. „To jakaś biedna i głodna wieśniaczka” – pomyślał wtedy. Wtargnęła do jego posiadłości bez zaproszenia, włamała się, a wiec miał prawo ją nawet wychłostać i wywalić z powrotem na ulice. Nie nawykł jednak do bicia kobiet i szczerze choć popierał rządy trzymane twardą ręką, to zawsze wolał by to nie jego ręka czyniła tę powinność. W tym przypadku było podobnie.
– Nie zrobię ci krzywdy – zapewnił. Silił się na uprzejmy ton, ale nie potrafił takim mówić. Miał twardy, męski glos z zabarwieniem naturalnej, złowrogiej chrypy. Głos, który zupełnie nie pasował do charakteru. – Odwróć się, proszę – nalegał.
Cyntia wiedziała, że nie ma wyjścia. Ze strachu i z powodu wstydu jabłko trzymane w jej dłoni upadło na drewnianą podłogę i potoczyło się w kierunku schodów. Odwróciła się powoli w stronę Hektora. Kiedy dostrzegł jej piękną, młodą twarz w świetle świec zamarł na chwilę w bezruchu. Kąciki jego ust uniosły się ku górze, jakby się uśmiechał. Bardzo rzadko zdradzał swoją wesołość poprzez uśmiech. Być może nawet tego chciał, ale zwyczajnie nie potrafił. Tej młodej damie postanowił jednak dodać otuchy. Wysilił się na uroczą minę, lekko kwaśną i pełną zdziwienia.
– Chyba nie było aż tak strasznie, prawda? – zapytał normalnym tonem, choć jego słowa ponownie zabrzmiały groźnie z winy nietypowej, silnej, bardzo męskiej barwy głosu.
Wystraszyła się, zrobiła krok w tył. Nie zauważyła skrzynki i o mały włos nie poleciała do tyłu. Hektor w ostatniej chwili wypuścił cienki kijek z dłoni i chwycił kobietę za nadgarstek chroniąc tym samym przed upadkiem. Kiedy jednak ona już stała stabilnie, to on nadal nie wypuszczał jej z uścisku swoich palców. Wzrok sunął po jej dorodnych, młodych piersiach. Materiał sukni był mokry, mocno przylegał, odznaczały się sutki.
– Może mnie pan puścić? – zapytała jąkając się niemal przy każdym słowie. Głos jej drżał.
Hektor jednak nie puszczał, sunął oczami ku górze na łańcuszek z zawieszką i broszkę z masy perłowej. „Albo jest złodziejką luksusową, albo nie jest wieśniaczką” – uświadomił sobie. Przypadkowo zacisnął palce mocniej na jej nadgarstku.
– To boli – wyjęczała i łzy pokazały się w jej oczach. – Proszę.
Mężczyzna potrząsnął głową na boki, wypuścił jej rękę jakby go parzyła.
– Przepraszam, nie chciałem cię skrzywdzić.
Dziewczyna potarła drugą dłonią obolałe miejsce, jakby chciała w nim wzbudzić wyrzuty sumienia.
– Bardzo boli? – dopytywał.
– Znośnie, proszę pana – odburknęła i przyjrzała się jego dziełu czy czasami nie będzie za dużego i widocznego siniaka.
– Jeszcze raz przepraszam, naprawdę jest mi przykro. Zapomniałem, że kobiety, to bardzo kruche istoty.
– Nie przesadza pan czasami?
Uśmiechnął się szczerze i potarł brodę z niedowierzaniem. Pierwszy raz w całej historii swojego życia przydarzyło mu się coś takiego. Wcześniej nigdy nie trafił na złodzieja, który by się z nim droczył i usiłował sprzeczać o mało znaczącą sprawę. Wcześniej nigdy nie trafił na złodzieja, który byłby kobietą i to odwzajemniającą jego uśmiech.
– Z pewnością jesteś delikatniejsza ode mnie – sprostował swoją wypowiedź. – Zapraszam na górę, do kuchni. – Wskazał kobiecie drogę.
– Nie jestem pewna czy…
– Jest noc, zimno i leje jak z cebra. Jeśli sądzisz, że wypuszczę kobietę z mojego domu na taką pogodę, to tylko potwierdza fakt, że mnie nie znasz.
– Wolałabym jednak już odejść.
– Odejść? Na taki ziąb? W tej przemoczonej sukience? – pytał z drwiną. – Chodź na górę. – Zabawnie przewrócił oczami. Złagodził nieco swoją osobę w jej oczach.
– Pójdę w czym będę chciała i kiedy…
– Choć na górę – polecił i chwycił ją za ramie. Zważał bardzo na to by tym razem uczynić to delikatniej.
Dziewczynie natomiast delikatność wcale nie była w głowie. Zamierzyła się drugą ręką na mężczyznę. Hektor obdarzony był jednak znakomitym refleksem i pochwycił za nadgarstek Cyntii zanim ta go spoliczkowała.
– Eee ee. – Pokręcił głową na boki. – Nawet o tym nie myśl. Nie wydaje mi się dobrym pomysłem nagminne spoufalanie.
– To ty się spoufalasz. Pierwszy mnie tknąłeś – wytknęła mężczyźnie i otrząsnęła się byleby ją wypuścił. Nie trzymał mocno, zerwała się więc bez problemu. Odstąpiła o krok w tył.
– Chciałem tylko zapobiec twojemu upadkowi – wytłumaczył się.
– A teraz czemu chcesz zapobiegać, panie zapobiegawczy?
– Twojej chorobie – wyjawił i schylił się po wcześniej upuszczone narzędzie.
– Po co ci to? – zapytała z przestrachem.
Hektor dopiero po słowach Cyntii spojrzał na metrowej długości kij, którym miał zamiar pogonić złodziei. Wtedy przyszedł mu do głowy wredny i nieco chytry plan, jednak dla osiągnięcia swojego, krótkoterminowego celu był w stanie go wcielić w życie. Zamachnął się i uderzył kijkiem o jedną ze skrzynek, delikatnie, a odgłos uderzenia nie był nazbyt głośny, ale nawet pomimo tego dziewczyna się zatrzęsła.
– Na górę, nie będę się powtarzał! – warknął i wymierzył kolejny raz skrzyni, tym razem znacznie mocniejszy.
Cyntia w popłochu rzuciła się w kierunku schodów i wbiegła nimi na górę. Hektor udał się za nią w znacznie wolniejszym tempie. Jednak gdy znalazł się już na pierwszym stopniu odrzucił rózgę na sam środek spiżarki i wrócił się by zdmuchnąć wszystkie pięć świec. „Kobiety, nawet jak chcesz być dla nich łagodny, to i tak któraś zawsze cię zmusi do ostrzejszej reakcji” – powiedział sam do siebie lekko zmartwionym głosem. „Trudno, widocznie tak już musi być” – dodał w myślach sobie otuchy tym usprawiedliwieniem. Podążył za Cyntią, która już się znajdywała w kuchni, chciała nawet z niej uciec, ale było ciemno i nie wiedziała dokąd ma zmierzać i którędy wyjść. Hektor jednym pstryknięciem sprawił, że zapanowała jasność. Dziewczyna się wystraszyła.
– To elektryczność – wyjaśnił. – Proszę. – Rozebrał się ze swojej marynarki i podał ją Cyntii. – Przebierz się, koniecznie zdejmij te mokre ubrania. Nie będę patrzył – zapewnił odwracając się do niej tyłem.
– A gdybym teraz zechciała uciec?
– Zatrzymałabyś się – odpowiedział.
– Na pańskie żądanie?
– Schlebiasz mi, ale prawdą jest, że to woda by cię zatrzymała. Zalewa ląd podczas każdej burzy. Droga przez las jest nie do przebycia, błoto po szyje – odpowiedział. Pocierał łokieć swojej prawej dłoni lewą. – Mogę się już odwrócić – zdawał się być bardzo niecierpliwy.
– Tak.
Uczynił to bardzo powoli. Z uśmiechem zauważył, że jego czarne okrycie sięga dziewczynie do połowy ud. Oczywiście szczelnie zapięła się pod samą szyje. Nie przepuściła żadnego z guzików.
– Jestem Hektor Rodrigez, miło mi panienkę poznać – przedstawił się.
– Cyntia. – Wyciągnęła dłoń przed siebie.
Hektor ujął ją delikatnie i zgiął się niemal w pół by ją pocałować, dżentelmeńsko przy tym chowając drugą dłoń za plecy.
– Z pewnością jesteś głodna – zgadł. – Nie mam jeszcze służby, przybyłem o kilka dni wcześniej do kraju. Zadowoli cię jajecznica? – zapytał i bez słowa podszedł do murowanej kuchni obitej w kafle. Położył wielką patelnie na palenisko do którego uprzednio dorzucił nieco węgla.
– Gotujesz?
– Nie, to za dużo powiedziane. Ledwie sobie radzę ze sztućcami przy stole, nie porywałbym się na coś bardziej pracochłonnego niż jajka z bekonem – wyjaśnił. – Nie chcę pomrzeć z głodu dopóki kucharz się nie zjawi w moich skromnych progach.
– Masz niecodzienny akcent, jesteś Włochem? Może Hiszpanem?
– Zgadła pani, to hiszpański akcent – Odwrócił się i spojrzał na nią przez ramie. Uśmiechnął się by za moment ponownie spoważnieć. – Sama pani dała mi do zrozumienia, że nie powinniśmy się spoufalać. Dlaczego więc tak młoda dama, jaką pani niewątpliwie jest, zwraca się do o ponad połowę starszego od siebie mężczyzny na ty?
– Bo mi na to pozwolił. Uczynił to przedstawieniem się.
– Poinformowanie kogoś o sowim nazwisku czy też tytule nie sugeruje jeszcze przejścia na ty.
– O tym przejściu decyduje kobieta – wykłócała się.
– Dobrze, niech zatem tak będzie. Twoja jajecznica Cyntio. Jak dalej? – podpytał o nazwisko stawiając przed nią talerz z posiłkiem. Nie odpowiedziała mu na pytanie. Jednak to w jaki sposób jadła. Sztuka i precyzja z jaką posługiwała się sztućcami upewniły go tylko co do jej pochodzenia.
– Na pewno nie jest wieśniaczką – pojawiło się w jego myśli, a raczej w jego pewności, bo niczego innego nie był w chwili obecnej tak pewny, jak tego, że Cyntia pochodzi z dobrego domu, z którego z jakiegoś powodu uciekła, albo się po prostu zgubiła. Uznał za sprawę honoru dopilnowanie by wróciła do domu bez choćby najmniejszego zadrapania. Patrzył na nią jak na dziecko, z wyższością i ojcowską troską w oczach, w końcu był od niej sporo starszy.

Hektor prowadził dziewczynę do jednego z pokoi gościnnych. Niestety już po otwarciu drzwi zrezygnował z tego pomysłu. Blade, wyniszczone ściany błagały się o odmalowanie, tynk z nich odchodził. Ponad to wszędzie były pajęczyny, a jak były pajęczyny, to zapewne też pająki. Hektor wiedział, że kobiety boją się tych stworzeń, dlatego pośpiesznie zamknął drzwi z powrotem.
– Prześpij się pani w mojej sypialni – rzekł lekko się przy tym uśmiechając, jakby z zażenowania. Otworzył pokój naprzeciwko wcześniejszego przed Cyntią, a sam odwrócił się na pięcie. – Przyniosę świeże ręczniki – wyjaśnił pośpiesznie.
Cyntia weszła do wskazanego przez mężczyznę pokoju. Izba byłą bardzo skromnie urządzona. Najbardziej przeraziło ją łożę małżeńskie. Było inne niż wszystkie jakie dotychczas widziała. Zarówno u samego szczytu, jak i w okolicach stóp ramę tworzyły metalowe wywijasy, symetryczne po obydwu stronach. Uśmiechnęła się groteskowo i odwróciła na pięcie. Miała zamiar dać nogę czym prędzej, ale zjawił się właściciel włości z białymi ręcznikami w dłoni.
– Znalazłem tylko to. – Uniósł brwi do góry, uśmiechnął się. – Musi się pani zadowolić tym co jest i nie ma co liczyć na świeżą pościel. Może pani zaczerpnąć ciepłej kąpieli, w komodzie powinna pani znaleźć kilka moich, świeżych koszul. Nie obrażę się, jeśli pani jedną sobie przywłaszczy. Czy mogę pomóc w czymś jeszcze? – stara się być aż nadto uprzejmy.
– Nie, bardzo panu dziękuję. – Przejęła ręczniki od mężczyzny. Ręce jej drżały. Wyczuł jej strach, albo niepewność, sam się zastanawiał jakie uczucia nią miotają.
– Ciepła woda stoi jeszcze w tych wysokich naczyniach, powinno wystarczyć. Będę spał w gabinecie, znajduje się na pierwszym piętrze. – Sądził, że te słowa ją uspokoją, ale nic z tego. Wyglądała pozornie na opanowaną, ale jej wzrok był rozbiegany. Hektor jednak postanowił nie zdradzać jej swoich przypuszczeń, pożegnał się delikatnym ukłonem w jej kierunku i opuścił pokój. Nie udał się jednak do gabinetu. Oddalił się tylko nieco od pokoju i ukrył we wnęce, tuż przy marmurowej kolumnie i glinianym wazonie oblepionym brudem i kurzem.

Cyntia wciągnęła powietrze przez zęby, odrzucając ręczniki na ozdobny szezlong okryty tkaniną powstałą z brązowej wełny. Przez chwile zachwyciły ją duże i częste frędzle kocyka, ale ostatecznie nie miała czasu na ich podziwianie. Dopadła do komody jak pozbawiona powietrza osoba domagająca się tlenu. Przejrzała niewielką garderobę pana Rodrigez i wybrała coś idealnego dla siebie. Były to bufoniaste spodnie zwężone przy nogawkach, które zapewniały jej ten komfort iż nie musiała ich podwijać, bo zatrzymywały się na butach służących do jazdy konnej. Z koszulami było znacznie łatwiej, wzięła pierwszą z brzegu, białą i marynarkę z pagonami. Idealnym dodatkiem był kapelusz, pod którym mogła ukryć warkocz. Nie chciała by nocni wędrowcy widzieli w niej kobietę, zwłaszcza jeśli miała podróżować pieszo.
Pośpiesznie wyszła z pokoju, zamknęła delikatnie za sobą drzwi i ruszyła schodami w dół. Szła wolno, stąpała delikatnie, nie chciała by Hektor ją usłyszał. Mężczyzna obserwował wszystko zza wnęki,, ruszył za nią w bezpiecznej odległości. Jednak kiedy jej dłoń położona została na klamce od drzwi wejściowych uznał, że koniec przedstawienia. Chrząknął w podobny sposób jak wtedy gdy znajdowali się w spiżarni.
– Mówiłem już pani, że drogi są nieprzejezdne z powodu burzy. Trzeba poczekać aż się osuszy. W dzień możemy spróbować wydostać się stąd samochodem. Chętnie pani potowarzyszę w drodze powrotnej – wyjaśnił spokojnie.
Kobieta patrzyła przez ramie i niedowierzała. Odpuściła sobie ucieczkę, wiedziała, że Hektor dogoniłby ją w kilku susach zanim ona uporałaby się z zamkniętymi na trzy łańcuchy drzwiami.
– Do twarzy pani w tym stroju – rzekł poważnie, choć Cyntia mogłaby przysiąc, że skrycie i cynicznie się uśmiechnął. Wykonał kilka kroków w stronę dziewczyny. – Mogę prosić o oddanie kapelusza, to mój ulubiony – wyjawił i wyciągnął dłoń po cylindryczne okrycie głowy. – Poza tym nikt z przechodniów by nie uwierzył, że panicz wysokiego urodzenia przywdziewa za duże ubranie, ponadto spaceruje samotnie, bez nadzoru, bez konia lub samochodu i szofera. W tym stroju na zewnątrz stałaby się pani smakowitym kąskiem tutejszych złodziejaszków.
– Bez tego stroju byłabym kąskiem dla grzeszników mających brudne myśli. – Oddała mu kapelusz.
– Sam nie wiem, która wersja prawdopodobnych wydarzeń jest gorsza. Myślę, że najbezpieczniejsza jest panienka tutaj, ze mną.
– Wcale pana nie znam.
– Jeśli nie wyrządziłem ci żadnej, nawet najmniejszej krzywdy do tej pory, to już nie wyrządzę. Zaufaj mi, por favor.
Cyntia minęła Hektora i udała się na górę. Mężczyzna poszedł za nią mocnym, pewnym krokiem.
– Ciężko panienkę upilnować – zaczął temat mówiąc do jej pleców.
– Dostrzegam, że nie sprawia to panu najmniejszego problemu.
Uśmiechną się i zmarszczył brwi jednocześnie, jak ktoś rozbawiony, starający się na siłę przyjąć surową pozę.
– Uznajmy, że jest pani niczym otwarta księga, w pani oczach widać zamiary.
– Od teraz będę do pana mówić z zamkniętymi oczami. – Na dowód swoich słów zerknęła przez ramię i przymknęła powieki. Bufoniaste spodnie nie zdały rezultatu, zwężane nogawki idealnie utrzymywały się na szerokiej męskiej kostce, ale nie kobiecych butach jeździeckich. Cyntia zaplątała się w materiał i poleciała do tyłu wprost na Hektora.
Mężczyzna zrobił pośpiesznie dwa kroki pokonując po dwa schody i złapał kobietę wprost w swoje ramiona pod pachami. Pomógł jej wstać.
– Miał się pan nie spoufalać! – nawrzeszczała na niego pokonując dystans jaki dzielił ją od półpiętra.
– Wolałaś spaść ze schodów niż poczuć na swoim ciele dotyk mężczyzny? – niedowierzał.
– To nie pańska sprawa – odburknęła.
– Oczywiście, że nie – odrzekł z pokorą. – Pani ojciec nie jest surowym człowiekiem.
– Zna pan mojego ojca? – Cyntia wydała się zaciekawiona i pozwoliła Hektorowi na to by zrównał z nią kroku.
– Nie muszę, wystarczy, że poznałem panią.
– Cynik.
– Przez grzeczność nie zaprzeczę.
Chwilę milczeli, jednak gdy znaleźli się przy drzwiach izby Cyntia odważyła się zadać mężczyźnie jedno pytanie.
– A czy pan jest surowy panie Rodrigez?
Spojrzał jej w oczy, następnie na szczelnie ukryte pod koszulą i marynarką piersi. Ponownie jego rozbiegany wzrok powrócił na twarz kobiety.
– Nieszczególnie panienko – odpowiedział zgodnie z prawdą.
– Co to znaczy „nieszczególnie”? – dopytywała przygryzając delikatnie dolną wargę.
– To znaczy Cyntio, że jeśli kiedyś ożenię się z damą o podobnym charakterze do twego charakteru, to istnieje duża prawdopodobność, że ta kobieta wejdzie mi na głowę i będzie ze mną robić co tylko, żywnie jej się spodoba. Jednak mam do panienki prośbę. – Przychylił się do kobiety, palec wskazujący zbliżył do swoich ust. – Ciii, proszę by panienka milczała w tym temacie.
– Woli pan uchodzić za groźnego?
– Nie chcę by kobiety zjeżdżały się do moich włości i zakradały drzwiami oraz oknami. Wszakże mężczyzna, którego można owinąć sobie wokół palca byłby rozchwytywany przez płeć żeńską, a ja cenię sobie w życiu spokój i mały, własny, uporządkowany świat. – Uśmiechnął się ciepło i wyprostował. Otworzył przed kobietą drzwi i wszedł zaraz za nią.
– Nie nabrałam się na tę bajkę o pantoflarzu. – Rzuciła Hektorowi przeciągłe spojrzenie. Mężczyzna zamknął za sobą drzwi z hukiem. Cyntia aż podskoczyła w przestrachu.
– Oczywiście, że to była bajka. Zostanę przy tobie do rana, a potem dostarczę całą i zdrową bezpiecznie do domu. Będę spał na kanapie. Ostrzegam mam bardzo lekki sen, obudzi mnie każdy, nawet najmniejszy szmer.
– Wiercę się w nocy – odrzekła.
– Mam nadzieję, że czyni to pani w łóżku. Nie mam ochoty zarywać nocy na bieganie za lunatyczką, usilnie starającą się wyjść na ten ziąb i ulewę.
– Przecież już nie pada.
– Milcz – delikatnie wypowiedział. – Idealna kobieta powinna wiedzieć kiedy należy milczeć i starać się w odpowiednim momencie nic nie mówić.
– Nie jestem idealna.
– Idealność w moich oczach to naprawdę wymógł tego co konieczne. Nie mam wygórowanych wymagań.
– Lubi mieć pan ostatni zdanie – zauważyła.
– Niewątpliwie tak. Dobranoc. – Chwycił za koc z frędzlami, zdjął go z szezlonga i udał się w róg pokoju, w którym umiejscowiona była bladoniebieska kanapa ze złotymi zdobieniami.
– Dobranoc – odpowiedziała, gdy mężczyzna poprawiał sobie poduszkę.

Elizabeth_315

Rodziny nie wybierasz
Hektor zatrzymał samochód przed samą bramą z rdzewiejącej już stali. Spojrzał na wielką posiadłość, liczne rzeźby i fontannę widoczną poprzez kraty. Następnie zerknął na Cyntie.
– To tutaj? – spytał uprzejmie.
– Tak, pójdę sama, możesz już wracać do domu.
– Ależ nie martw się tak o mój powrót, znajdę jeszcze chwilę czasu na odprowadzenie ciebie. – Hektor wysiadł z wozu, zbliżył się do muru, do którego przytwierdzona była brama i pociągnął za sznurek wprawiając dzwon w ruch. Nie tylko ten zewnętrzny właśnie zabrzmiał, ale też ten umiejscowiony w pokoju służby. Powrócił do samochodu i postanowił zaczekać.
– Jeśli martwisz się zwrotem ubrania, to…
– Cyntio, naprawdę sądzisz, że mogłoby mi zależeć na jednej koszuli i parze spodni? Odprowadzę cię bo chcę mieć pewność, że trafiłaś bezpiecznie do domu. Uznaj to za dżentelmeńską przysługę.
– Jesteśmy pod moim domem, nie zabłądzę, trafię sama – upierała się.
– Pewności nigdy nie ma, w końcu już raz zbłądziłaś. – Uśmiechnął się chłodno.
– Za daleko się zapuściłam w drogę.
– Wolę mieć pewność, że tym razem będziesz zmierzała w odpowiednim kierunku, prosto pod drzwi swojego pokoju, dlatego zamierzam tego dopilnować.
– Jesteś uparty.
– Jak każdy stary kawaler – odrzekł.

Dwoje służących zaczęło mocować się z bramą. Hektor zanim ruszył samochodem przed siebie zerknął jeszcze na chmury, zdawały się być ciężkie, burzowe.
– Czy w tym mieście burze są aż tak nazbyt częste? – zapytał Cyntii.
– Tylko jesienią i latem, ale latem to ciepłe burze, po których powietrze staje się lżejsze.
– Tak jak po kłótni kochanków – zaczął zbytnio śmiało. – Wybacz, po prostu słyszałem kiedyś takie porównanie. Nie powinienem go używać przy damie.
– Nic się nie stało. Naprawdę trafione porównanie. Pogratuluj tej osobie jasności spojrzenia i zabarwienia humorystycznego.
– Przekażę, jeszcze w tym tygodniu będę miał ku temu okazje. Tą osobą jest moja siostra – wyjawił.

Kiedy mijali bramę Cyntia była coraz bardziej poddenerwowana, choć starała się zachować pozorny chłód. Hektor jednak zerkał na nią i zdawał się wyczytać z ruchu jej ciała, że coś jest nie w porządku. „Pewnie nabroiła i teraz boi się powrotu” – pomyślał. Te przypuszczenia były jeszcze jednym z powodów, dla których chciał ją odprowadzić. Niczym prawdziwy dżentelmen wysiadł pierwszy i otworzył przed dziewczyną drzwi samochodu, następnie rozwarł przed jej obliczem te wejściowe.
– Panienko Montenegro, pani ojciec… – zaczął jeden z lokai.
– Co z moim ojcem!? – krzyknęła.
– Na górze czeka pani ma… – lokaj nie zdążył udzielić odpowiedzi na pytanie Cyntii, gdyż ta już pognała do góry po szerokich i lekko zakręconych schodach wyłożonych czerwonym dywanem. Hektor pobiegł za nią.
Cyntia bez pukania wpadła do pokoju swojej matki. Nie zamknęła za sobą drzwi więc Hektor stanął w progu i oparł się o futrynę.
– Matko, co z ojcem? – zapytała Cyntia kobitę, która nawet na nią nie patrzyła. Marta Montenegro stała bowiem twarzą do okna i zdawała się trwać w głębokim zamyśleniu. Niespodziewanie jednak się odwróciła i wymierzyła córce policzek.
– Tata miał zawał – wyjaśniła stanowczo.
Hektor stał spokojnie i nie wtrącał się do rodzinnych spraw nie jego rodziny. Spojrzał w ziemie, wyprostował się. Przestąpił delikatnie i powoli, niemal bezszelestnie przez próg.
– Jak to się stało? – zapytała Cyntia, dotykając delikatni prawą dłonią lewego policzka. Kilka łez wypłynęło z jej oczu.
– Szukał ciebie – wyjaśniła kobieta. Była w pełni opanowana, zła i rozgoryczona, ale nie agresywna. Jednak kiedy podniosła rękę na córkę po raz kolejny Hektor się wtrącił i wstąpił między obie panie. Nie zrobił tego ostentacyjnie stając na samym środku, a jedynie delikatnie wychylając się.
– Nie chciałbym się wtrącać – rzekł niezwykle pewnie wyciągając prawą dłoń z kieszeni, a lewą zdejmując okrycie głowy. – Ja nie śmiem pani radzić jak wychowywać dzieci, nie jest to moją sprawą, ale sądzę, że jeden policzek dziewczynie w zupełności wystarczy.
– Kim pan jest?
– Hektor Rodrigez – odpowiedział.
– Marta Montenegro – rzekła kobieta i wyciągnęła dłoń przed siebie. Hektor po raz kolejny zachował się z klasą i przyzwoitością. Delikatnie się pochylił i uniósł dłoń kobiety do swoich ust.
– Pani córka zbłądziła w lesie, odwiózłbym ją już w nocy, ale drogi były nieprzejezdne. Wąwóz się szybko napełnia, na nasze szczęście też szybko osusza.
– Wąwóz przy drodze, ten dzielący las na połowy?
– Z matematycznego punktu widzenia, nie są to połowy, ale tak, mówimy o tym samym wąwozie. – Hektor się uśmiechnął.
– Dziękuje za bezpieczne schronienie i transport dla mej córki. – Kobieta poprawiła kołnierzyk swojej sukni, który był uniesiony do góry i zapięty broszką. Bordowa suknie idealnie kontrastowała z bielą tego właśnie kołnierzyka. – Jestem panu naprawdę wdzięczna.
– Nie było to dla mnie żadnym kłopotem, proszę więc wstrzymać salwy honorowe – zażartował. Uśmiechnął się ciepło. Zasłuchał się w cisze i usłyszał jak krople deszczu dudnią o parapet.
– Proszę nie być takim skromnym. Jest pan naprawdę przyzwoitym, odpowiedzialnym i bezinteresownym człowiekiem, przynajmniej na pierwszy rzut oka. – Marta najwidoczniej polubiła Hektora i dawała mu to do zrozumienia wyliczając te wszystkie zalety. Hektor jednak nie był mężczyzną, który zachwyca się po usłyszeniu komplementu z ust dam, dlatego nieco zadrwił z porządków dzisiejszego świata.
– Ja nie wiem dokąd ten świat zmierza, skoro doszło to tego, że jeżeli ktoś nie zrobił komuś świństwa, to zaraz uważa się go za szlachetnego człowieka.
– Nie każdy przygarnąłby do domu obcą kobietę.
– Zapewniam panią, że większość mężczyzn by tak uczyniła.
– Ale większość w wiadomym celu.
– Nie przeczę. – Delikatnie schylił głowę na prawą stronę i uśmiechnął się skromnie.
– Zatem jeśli mogę się panu jakoś odwdzięczyć, to proszę się nie krępować.
Hektor nie skorzystałby w normalnej sytuacji z propozycji Marty, ale zdawało się padać coraz bardziej, więc nie miał wyjścia.
– Jak słusznie pani zauważyła podczas deszczu wąwóz jest nieprzejezdny, a innej drogi do mojej posiadłości nie ma. Tak więc jeśli mogę liczyć na pani gościnę, na tę jedną noc, dopóki droga się nie osuszy, to byłbym naprawdę wdzięczny. Oczywiście zrozumiem odmowę, stan zdrowia pani męża będzie odpowiednim usprawiedliwieniem.
– Ależ nie ma najmniejszego problemu. Chętnie pana ugoszczę. Ma pan z sobą jakieś bagaże, jeśli tak to ześlę kogoś z służby do pańskiego samochodu.
– Nie, nie byłem przygotowany na nocleg w obcym miejscu. Myślałem, że zdążę przed burzą. Szczerze to chyba się łudziłem.
– Rozumiem. Trafił pan tutaj z winy mojej córki, nie mogę pana wywalić za drzwi, to byłoby niegrzeczne.
– Zatem naprawdę dziękuje.
– Za chwilę zjawi się ktoś i zaprowadzi pana do pokoju gościnnego. – Marta skierowała swoje kroki w stronę sypialnianego łoża, pociągnęła za sznureczek zwisający ze ściany, zakończony był ozdobną, białą perłą.
– Dobrze. Pozwoli jednak pani, że zaczekam na zewnątrz. Nie chciałbym mieszać się do rodzinnych spraw. Tylko proszę, naprawdę bardzo proszę nie bić już córki. Myślę, że strach jakiego się najadła, zarówno wczoraj, jak ten teraz o zdrowie ojca jest już wystarczającą karą. Do widzenia. – Hektor ukłonił się delikatnie i skierował do wyjścia.
– Liczę, że będzie nam pan towarzyszył przy śniadaniu. – Zatrzymała go tymi słowami Marta.
– Jeśli tylko pani mnie zaprosi, to niegrzecznie byłoby odmówić.
– Zatem zapraszam.
– Dobrze, zjawię się. Proszę przekazać ode mnie mężowi pozdrowienia i życzenia szybkiego powrotu do zdrowia.
– Oczywiście.
Hektor wycofał się z pokoju pani Marty Montenegro. Nie oczekiwał długo na służącego. Mężczyzna ubrany w białą koszule i czarne spodnie wskazał gościowi pokój gościnny i zachęcił do dzwonienia dzwoneczkiem, gdyby tylko czegoś potrzebował.
Hektor zasiadł na wygodnym dużym łóżku ze stali kutej. Wzór stelaża przypomniał mu kraty więzienne, albo sposób kładzenia cegieł podczas murowania. Położył cylinder obok siebie, opadł plecami na świeżą pościel i zamknął na chwile powieki. Przypomniał sobie czas kiedy jeszcze grywał na fortepianie, ten ostatni z koncertów kameralnych wydawanych dla najbliższej rodziny matki. Dziesięć jego palców sunęło zwiewnie i płynnie po biało-czarnych klawiszach i wygrywało nuty dobrze znanej mu piosenki:
Od bukieciku róż po bukiet łez
Od przenajświętszych słów po męski grzech
Jest ta odległość
Co męczy nas i rodzi wściekłość
Bo nie rozumie jej nikt…
Od brudu prosto w twarz
Po gwiezdny pył
Ot dobrze mnie już znasz
Bo kto tu był jest ta odległość
Co męczy nas i rodzi wściekłość
Bo nie rozumie jej nikt…*(3)

Cyntia patrzyła jak Hektor wycofuje się z pokoju z niekrytym wdziękiem i przyzwoitością. Następnie spojrzała na matkę, czując na sobie jej nieustępliwy wzrok.
– Powiedz mi chociaż, że to nie jest kolejny syn ogrodnika – rzekła Marta ostrym tonem.
– Nie, to muzyk.
– Mam cichą nadzieję, że nie uliczny. – Głos pani Montenegro był lodowaty.
– Co z ojcem? – dopytywała Cyntia.
– Już lepiej, był u niego lekarz. Nie może się denerwować i trzeba oszczędzać mu stresów. Więc dowiedz się lepiej dokładnie kim jest Hektor Rodrigez zanim przyjdzie nam go przedstawić twemu ojcu.
– Mam pytać o tytuł czy może od razu o stan majątku? – Cyntia była do bólu bezczelna. Jednak zanim matka zdążyła wykonać jakikolwiek krok w jej kierunku ta wyszła szybkim tempem z pokoju.

Hektor stał na dużym korytarzu. Szeroko rozstawionymi rękoma opierał się o parapet. Patrzył przez lśniące szyby dużego, strzelistego okna. Od razu wyczuł na swoich plecach czyjś wzrok. Odwrócił się. Uśmiechnął.
– Cyntia. – Niemal celebrował w ustach jej imię, jakby je smakował. – Miło cię widzieć ponownie. Towarzyszyć ci w drodze na śniadanie? – zapytał.
– Dziękuje, że o tym pomyślałeś. Dołączę do was później. Pierw chciałabym sprawdzić jak się miewa tata. Proszę mi wybaczyć. – Skinęła uprzejmie głową i już miała skręcić do pokoju, w którym odpoczywał jej ojciec, gdy poczuła jak dłoń Hektora delikatnie zaciska się na jej ramieniu.
– Przepraszam, jeśli ścisnąłem za mocno, nie chciałem. – Przyglądał się wyraźnie jej policzkowi. – Pani matka najwidoczniej spełniła moją prośbę.
– Musisz…
– Ciii, nie muszę i nie chcę do tego wracać. Nie mam w zwyczaju zawstydzać kobiet. Chciałbym tylko coś wyjaśnić, by wiedzieć jak mam się do ciebie zwracać. Powinniśmy się w końcu zdecydować czy tytułujemy się pani i pan, czy przechodzimy do bardziej zaprzyjaźnionej formy. Jak na razie używamy tego zamiennie, a takich przeskoków nie uważam za konieczne.
Kobieta się uśmiechnęła. Wyciągnęła rękę przed siebie.
– Cyntia – powiedziała pewnie i zarazem niezwykle delikatnie.
– Zatem… Hektor. – Uścisnął jej dłoń nie jak mężczyzna powinien ściskać kobiece dłonie, a jakby zawierał umowę z niedoścignionym wspólnikiem. – Jak się miewa twój ojciec?
– Z tego co mówi matka nie jest tak najgorzej. Właśnie do niego zmierzałam by samej się upewnić.
– W takim stroju? – Uniósł brwi do góry w geście zdziwienia.
– Tak, ale…
– Jeśli mogę coś doradzić, Cyntio, to tylko to byś się przebrała.
– Sugerujesz, że…
– Że żaden ojciec po zawale nie ozdrowieje, widząc ponad dobę nieobecną córkę w męskim ubraniu, nieznanego mu mężczyzny.
– Strasznie generalizujesz.
– Nie, po prostu znam życie.
– Zaraz zdradzisz mi sekreciki ze swojego życia i będzie tam wzmianka o córce i zawale, czy się mylę? – zapytała z rozbawieniem. Hektor ledwie powstrzymywał kąciki swoich ust by nie uniosły się ku górze.
– Bez przesady panienko Montenegro, aż taki stary chyba nie jestem, aczkolwiek cenie to w tobie i uwielbiam zarazem.
– Co takiego? – zapytała opierając się jedną dłonią o parapet. Hektora twarz znajdowała się niebezpiecznie nad nią, blisko jej twarzy.
– Twoją bezpośredniość i poczucie humoru.
– Nie jestem na co dzień bezpośrednia, po prostu przy tobie czuje, że mogę sobie na to pozwolić. Jednak z tą córką i żoną, to był zamierzony żart.
Hektor przybliżył swoje usta jeszcze bliżej delikatnie rozchylonych warg Cyntii, jednak nie dane im było się pocałować. Pojawiła się bowiem Julia, siostra Cyntii.
– Witam, nie przeszkadzam? – zaczęła niezwykle pewnie. Podeszła śpiesznym krokiem do swojej siostry i jej towarzysza.
Hektor spojrzał na kobietę o mocno brązowych włosach, znacznie ciemniejszych niż włosy Cyntii. Jej skóra zdawała się być jednak równie miękka, a twarz nie zdradzała wieku. „Kobiety wyglądają niezwykle młodo w tej rodzinie” – pomyślał Hektor i rozpoczął od przedstawienia się.
– My się jeszcze nie znamy. Hektor Rodrigez.
– Julia Montenegro, niebawem Brown.
Hektor ujął dłoń kobiety, delikatnie się pochylił, pocałował w jej wierzch i uśmiechnął się. Nadal jednak wyglądał na zdziwionego.
– Czy coś nie tak? – zapytała Julia.
– Nie, przepraszam. Pochodzę z Hiszpanii i tam panuje nieco inny zwyczaj. Już wyjaśniam, paniom, otóż u nas kobieta zachowuje swoje nazwisko nawet po zamążpójściu.
– Nie przyjmuje nazwiska męża? – zdziwiła się Cyntia.
– Przyjmuje, poprzedza je swoim nazwiskiem i „de”.
– Czyli jakby moja siostra zdecydowała się za pana wyjść, przyjmując to oczywiście czysto teoretycznie… – zaczęła Julia, a Hektor się roześmiał. Pokiwał głową.
– Tak, oczywiście, czysto teoretycznie – powtórzył po niej.
– To wtedy nosiła by nazwisko „de Rodrigez”, tak?
– Dokładnie. Pani siostra przedstawiałaby się wtedy Cyntia Montenegro de Rodrigez – wyjaśnił dokładnie.
– Nawet ładnie brzmi.
– Też tak uważam – poparł zdanie Julii Hektor.
– Przestań już. – Cyntia wydała się zakłopotana, nawet delikatnie klepnęła siostrę w ramie dla zaprzestania tych żartów.
– Pozwolę sobie już opuścić miłe panie, przyjemnie było poznać. – Hektor skłonił się delikatnie i odstąpił o krok od parapetu, o który się opierał. – A tobie, naprawdę radzę się przebrać zarówno przed śniadaniem, jak i przed wizytą u ojca.
– Za moment naprawdę pomyślę, że zależy ci na ubraniu – docięła Cyntia.
Hektor już nic nie odpowiedział, tylko delikatnie się uśmiechnął, pokręcił głową na boki jakby chciał od siebie odgonić jakąś myśl i skierował swoje kroki w dół schodów.
– Kto to? Jak go poznałaś? Przystojny. Musisz mi koniecznie wszystko opowiedzieć. – Julia chwyciła Cyntie pod bok i zaczęła ciągnąć ją w kierunku swojego pokoju.
– Ale ja miałam iść do ojca…
– Ojciec poczeka, poza tym wracam od niego, spał. – Julia nie ustępowała młodszej o dwa lata siostrze.

Elizabeth_315

Ojciec potrzebny od zaraz
Cyntii zawsze się wydawało, że życie jest proste. Była przekonana o tym, że można je przejść bezboleśnie, że można być szczęśliwym jeśli tylko się zechce. Gdy była mała z wielką wyższością patrzyła na zafrasowanych dorosłych. Miała wrażenie, że ich zmartwienia są spowodowane ich głupotą i bezmyślnością. Przekonywała samą siebie, że życie jest łatwe, tylko że ludzie sobie je komplikują. Teraz sama stała przed trudnym wyborem. Jej życie już było skomplikowane, a ona miała tylko zadecydować, w którą stronę dokonać komplikacji.
– Nie krwawię – wyznała siostrze.
Julia z wrażenia usiadła na łóżku i o mało co się z niego nie ześlizgnęła.
– Ile czasu? – zapytała z przerażeniem.
– Kilka… – kobieta zdawała się liczyć – tygodni – dokończyła.
Julia wypuściła powietrze jednym dmuchnięciem, by potem mocno się nim sztachnąć. Kilka razy zamknęła i otworzyła oczy, zawsze tak robiła będąc w panice.
– Nie wzdychaj, tylko nie wzdychaj, proszę cię. – Cyntia usiadła obok siostry.
– Myślisz, że jesteś w ciąży? – Spojrzała się na swoją młodszą siostrzyczkę z nadzieją, że odpowiedź będzie negatywna.
– A skąd ja mam to wiedzieć, nigdy nie byłam w ciąży.
– Czujesz mdłości?
– Myślę, że na to byłoby za wcześnie. – Cyntia podrapała się po czole, miała łzy w oczach. – Nie wiem co robić. Mam czekać?
– Czasu nie cofniesz.
– Wymyśl coś. Nie mogę być w ciąży. Ojciec umrze na zawał, a matka wtedy mnie zabije. Na dodatek nie wiem gdzie jest William.
– William!? – wykrzyknęła Julia. Wstała z łóżka i stanęła naprzeciw siostry.
– A ty myślałaś, że kto?
– Miałam nadzieję, że Hektor… właśnie, Hektor.
– Nie. – Cyntia pokręciła przecząco głową. – Nie spędziłam nocy z Rodrigezem. Byłam w jego domu, w jego łóżku, ale spał na kanapie.
– To komplikuje.
– W czym ty dostrzegasz komplikacje, siostro? Wiem kto jest ojcem mego dziecka.
– Ale nie wiesz gdzie przebywa.
– W roli pocieszycielki jesteś doprawdy niezastąpiona. – Cyntia już miała wstać i skierować się do wyjścia, żałowała że przyszła po radę do siostry, lecz ta nie pozwoliła jej wstać, chwyciła za oba ramiona.
– Coś wymyślimy.
Cyntia poczuła łzę na swoim policzku, następnie kolejną.
– Nic nie wymyślimy.
– Wymyślimy – zapewniała Julia.
Cyntia poczuła jak wodospad spływa z jej oczu i odbija się o piękną, niebieską sukienkę.
– Tutaj nic się nie da wymyślić.
– Dziecko musi mieć ojca – wyznała Julka i przytuliła siostrę do piersi. – To teraz najważniejsze.
– Nie chcę by moje dziecko wychowywał obcy mężczyzna. – Cyntia odskoczyła od Julii niczym oparzona.
– Spójrz na mnie. – Kobieta przykucnęła i chwyciła siostrę pod brodą zmuszając by na nią spojrzała. – A gdyby ten mężczyzna nie wiedział, że dziecko nie jest jego?
– To niemożliwe, jak?
– Żaden mężczyzna, nawet biegły w rachunkach nie będzie liczył miesięcy ciąży własnej żony z dokładnością co do tygodnia. Zdarzają się dzieci urodzone za wcześnie.
Cyntia kręciła głową coraz intensywniej.
– Pomyśl. Dziecko potrzebuje ojca, ty męża. Kolejna panna z dzieckiem to splami honor naszej rodziny do cna, a wtedy ojciec w gniewie wydziedziczy całą naszą trójkę, zostawiając nam tylko jakieś marne grosze na dożywotnie utrzymanie.
– Martwisz się o mnie i o moje dziecko, czy o spadek!? – wykrzyknęła Cyntia wstając. Była oburzona.
– Martwię się o całą rodzinę, w tym też o ciebie i twojego bękarta.
– Nie mów tak na nie!
– Nie muszę, inni będą mówić. Chcesz dla swojego dziecka takiego losu jaki ja zgotowałam Edwardowi?
– Nie, nie chcę. – Cyntia usiadła na łóżku zrezygnowana.
– Hektor?
– On jest stary, za stary.
– Zdrowy, silny i inteligentny mężczyzna koło trzydziestki i zdaje się być tobą zauroczony. Masz innego kandydata?
– William.
– William nie może być brany pod uwagę z racji niskiego urodzenia. Hektor czy ktoś inny? Z kim jeszcze byłaś tak blisko jak z nim w ciągu ostatnich tygodni?
– Tylko z Willim.
– Pytam o bliskość przyjacielską. Który mężczyzna patrzył ci w oczy i zdawał się rozbierać ciebie wzrokiem?
– Nie wiem. Ostatnio nigdzie nie wychodzę, nigdzie nie bywam.
– A więc Hektor.
– Jak sama zauważyłaś jest inteligentny. Domyśli się, że nie był pierwszym, a tym samym nigdy nie będzie jedynym.
– Udasz, że jest inaczej. Zagrasz przekonywująco.
– Nie będę…
– Będziesz – zapewniła. – Dam ci torebeczkę z krwią, w odpowiednim momencie ją naciśniesz, a ona pęknie.
– Nie mogę, to byłoby nieuczciwe i…
– Robisz to dla dziecka. Matka powinna być zdolna do poświęceń.
– Ty nie byłaś.
– Ucz się na moich błędach.
– To się nie uda. Sama widzisz jak przeciągają się wasze zaręczyny, a tym samym zaślubiny. Zanim doczekam się nocy poślubnej będzie już widać, o ile nie będzie już po rozwiązaniu.
– Teraz robisz z siebie cnotkę? Chyba trochę za późno.
– Co masz na myśli?
– Oddaj się Hektorowi przed ślubem, nawet przed zaręczynami.
– Wyjdę na dziwkę! Zostawi mnie. Nawet nie pomyśli o zaręczynach.
– Zrób to tak by nie ujść za dziwkę.
– Nie wiem czy potrafię.
– Może się nie udać, ale tak naprawdę nie masz nic do stracenia. Sama pomyśl, co możesz stracić?
– Nic.
– A zyskać?
– Nie wiem.
– Zyskać możesz dobre nazwisko dla siebie i dziecka. Bezpieczeństwo. Cyntia, bezpieczeństwo jest bezcenne. To coś czego ja przy Bastianie nigdy nie zaznam. Twój syn czy córka znajdzie akceptacje u ojca, bo Hektor będzie jego ojcem, choć go nie spłodził, wystarczy by myślał że dziecko jest jego.
– Co mam zrobić?
– Odwiedzić go. Zaprosić na moje jutrzejsze przyjęcie zaręczynowe. Możecie też iść na spacer. Możliwości jest wiele. Jest tobą zauroczony, ale przyzwoity. Daj mu do siebie dostęp, okaż, że może sobie pozwolić na więcej. Muśnij jego policzek, połóż dłoń na jego sercu czy ramieniu. Poradzisz sobie.
– A co z Williamem?
– A czy on się martwi co z tobą? William nie wróci. Niczym szczur podkulił ogon i zwiał. Tchórzliwy szczur. Nie myśl o nim, bo on nie myśli o tobie. Myśl o sobie i dziecku. Załóż dla tego maleństwa rodzinę.
– Muszę to jeszcze przemyśleć – wyznała Cyntia i opuściła pokój swojej siostry. Ledwie zamknęła za sobą drzwi, a Edward zapłakał.

Cyntia poszła za radą swojej siostry, choć początkowo sądziła, że idzie tylko na spacer by przemyśleć całą sprawę. Po drodze nad jezioro dotknęła jednak swojego brzucha, pogładziła go czule i szepnęła:
– Nie pozwolę byś urodziło się bękartem. Będziesz miało tatę.
Zawróciła do domu, ale nie weszła do środka. Odnalazła tylko szofera i poprosiła by zawiózł ją do posiadłości pana Rodrigez. Szofer był nauczony wykonywać polecania, dlatego o nic nie pytał.
– Dziękuję, możesz odjechać. Dam radę wrócić sama – zapewniła wysiadając. Mężczyzna zamknął drzwi samochodu, po czym ponownie zasiadł za kierownicą i odjechał.
Cyntia stała przed kamienicą, która wtedy w środku nocy napawała ją strachem. Dziś także się bała, ale to był zupełnie inny rodzaj strachu. Dziś bała się o przyszłość. Zebrała się jednak na odwagę i dotknęła lekko pordzewiałej kołatki z motywem anioła. Szybko zorientowała się ta kołatka na nic się zda, była bardzo stara i miała poluzowane śruby, w efekcie czego została jej w dłoni. Drzwi jednak były uchylone więc pozwoliła sobie wejść do środka.
– Witam. Hektor? Jest tu ktoś? – pytała nie krzycząc. W końcu wkroczyła do kuchni i ujrzała mężczyznę w rozpiętej koszuli, klękającego na podłodze ze ścierką w dłoni.
Hektor był niezwykle zaskoczony gdy ją ujrzał. Natychmiast wstał.
– Panienka wybaczy, ale mam brudne ręce. – Wyjaśnił w ten sposób brak serdeczniejszego powitania.
– Nic nie szkodzi. Chyba zepsułam kawałek twych drzwi. – Pokazała kołatkę.
– Nic się nie stało. Była stara. – Przejął od niej tę drobną choć ciężką rzecz i poczuł niezwykłe ciepło kiedy jego dłoń przypadkowo musnęła o jej dłoń.
– Jest piękna. Szkoda, gdyby miało jej zabraknąć.
– Może da się ją jeszcze przytwierdzić do drzwi. Zobaczymy? – zapytał.
– Teraz?
– Jeśli chcesz?
– Dasz radę sam, bez nikogo do pomocy?
– Nie wiem, ale mogę spróbować. Nie wydaje mi się trudnym zajęciem wkręcanie śrub. Znajdę tylko jakieś narzędzia. Wydaje mi się, że w szopie muszą być.
Hektor zapiął kilka dolnych guzików swojej białej koszuli. Szelki od spodni zwisały bezwiednie, a on jak gdyby nigdy nic wskazywał Cyntii drogę do schowka, który znajdował się na zewnątrz.
– Będzie ci zimno.
– Nie jestem chorowity. Zaczekaj na zewnątrz, tam może być naprawdę brudno, nie chcę abyś poplamiła sukienkę.
– Martwisz się o praczki w moim domu? – zapytała wysuwając szyje jak bardzo się tylko dało i zerkała czego to Hektor szuka w tym składziku.
– Byłoby to nieco dziwne, gdybyś po raz kolejny wracając ode mnie była w moim ubraniu, a swoje miała zabrudzone, albo pozostawione w moim domu. Boje się stryczka – zażartował. – Strzelby też chciałbym uniknąć – dodał z uśmiechem wyskakując nagle tuż przed nią. – Znalazłem śruby. Te powinny pasować. Potrzymasz i będziesz podawać? – zapytał z lekkim uśmiechem.
Cyntia z początku nie słyszała co mężczyzna do nie mówi, była zapatrzona w jego twarz. Stwierdziła, że gdyby nie ta broda, to byłoby widać jak się uśmiecha, a tak trzeba się domyślać. Przez chwilę zastanawiała się jakby wyglądał bez zarostu.
– Cyntio?
– A tak, oczywiście. – Wysunęła rękę przed siebie i wyczekiwała.
– Pierw zdejmij rękawiczkę – polecił.
Usłuchała go. Pozbyła się rękawicy i dopiero skierowała dłoń wewnętrzną stroną ku górze. Poczuła na niej chłód metalu. Wraz z Hektorem wrócili się do drzwi wejściowych. Musiała przyznać, że mężczyźnie całkiem sprawnie wychodziło przykręcanie kołatki.
– Prezentuje się całkiem dobrze, ale trzeba by było ją odświeżyć – powiedziała.
– Obiecuje ją odmalować. Zapraszam do środka. Nie wypada trzymać gości przed drzwiami.
Cyntia przekroczyła próg, ponownie znalazła się w kuchni choć już w znacznie czyściejszej. Na podłodze stało wiadro wody i gruba ścierka. Wtedy Cyntia przypomniała sobie, że jak weszła, to Hektor klękał na kolanach.
– Wiem o co chcesz zapytać – uprzedził dziewczynę podkładając ogień pod drewno w kuchence.
– Mamy gości czy mi się wydawało? – zapytała wesolutko Laura zanim jeszcze wpadła do kuchni. Jednak kiedy otworzyła szerzej drzwi od razu zamilkła.
– Oto odpowiedź na twoje pytanie – wyjaśnił Cyntii Hektor i wskazał dłonią na siostrę.
Laura miała na czole zawiązaną chustę, a ubrana była w najgorszą ze swoich sukien, która i tak była piękna, choć teraz brudna i przez to zdawała się być nieco zniszczona.
– Mogłeś powiedzieć, że przeszkadzam – zwróciła się Cyntia do Hektora.
– Kobieta o brązowo-blond włosach. – Laurka miała zachwycony głos. Usiadła naprzeciw Cyntii, podparła brodę na dłoni i wlepiła w kobietę maślane, rozmarzone spojrzenie. – Brat o tobie wspominał.
– Brat? – Cyntia zerkała to na Laurę, to na Hektora. Szukała podobieństw między nimi, ale żadnego się nie dopatrzyła.
Hektor miał typowo męskie, mocne rysy twarzy i kruczoczarne włosy. Kobieta natomiast była blondynką, o delikatnej niemal dziewczęcej urodzie, z gładką cerą i bez marsa na czole.
– Tak, to moja siostra, Laura. – Hektor właśnie stawiał na kuchence napełniony wodą czajnik.
– Cyntia. Miło poznać. – Wyciągnęła dłoń w kierunku dziewczyny.
– Laura.
– To ona zagoniła mnie do sprzątania. Uznała, że mogłoby to być dobrą zabawą, ponieważ nigdy tego nie robiła – wyjaśnił Hektor wysuwając dla siebie taboret spod stołu. Zasiadł między dziewczętami.
– Lubię próbować nowych rzeczy. – Uśmiechnęła się szeroko blondynka. Była bardzo rozradowana.
– Ja chyba też. – Cyntia odwzajemniła uśmiech. Wstała i zdjęła pelerynę. Hektor patrzył ze zdziwieniem na to co wyprawia ta kobieta. – Ja także nigdy nie sprzątałam. Pokażecie mi jak to się robi?
– Oczywiś…
– O nie. Nie ma mowy! – warknął Hektor.
– Ale dlaczego, daj jej spróbować! – Laura zawisła na prawym barku brata i wykrzyknęła tuż przy jego uchu: – Skoro sama chce.
– Nie zagania się gości do sprzątania, to nie przystoi – wyjaśnił Hektor młodszej siostrze.
– Ale sama to zaproponowałam, nikt mnie nie zagonił.
– Odmawiam twojej propozycji.
– Nie bądź taki, ona sama chciała. Dzięki niej będziemy mieli mniej roboty.
– Laura! Trochę kultury, nie mówi się do gościa na „ona” i nie…
– Nie marudź, braciszku. Ja ci wszystko pokaże. Została nam jeszcze góra i poddasze i trochę salonu. – Laura zaczęła wcielać swój plan zatrzymania Cyntii w domu Hektora jak najdłużej.
Cyntia wstała i zdjęła kapelusz, odłożyła go na parapet tuż przy rękawiczkach.
– To na górę mam się skierować, tak?
– Tak byłoby najlepiej – odpowiedziała rozpromieniona dziewczyna.
– Czy ja nie mam w tym domu już nic do powiedzenia!? – wrzasnął za kobietami lekko zirytowany Hektor.
– Ty nam zrób herbatę! – wykrzyknęła polecenie Laura.
Cyntia wróciła się do kuchni by jeszcze zostawić na parapecie niewielką torebeczkę. Dotknęła lekko ramienia mężczyzny, dwoma palcami. Delikatnie nimi sunęła po przez bark, aż do karku.
– Nie denerwuj się tak, proszę.
Hektor przymknął oczy. Poczuł niezwykłe ciepło bijące z dłoni Cyntii, ale także z jej głosu. Mówiła niemal szeptem. Pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Lepiej już idź na górę. – Odwrócił się przodem do dziewczyny nie wstając z taboretu. – Zanim się rozmyślę – rzekł spokojnie, ale stanowczo.
Cyntia posłała mu pobłażliwy, delikatny uśmiech i poszła szybkim krokiem w stronę schodów, przemierzyła je z niezwykłą gracją i znalazła się przy Laurze, której uśmiech nie schodził z twarzy. Cyntia zastanawiała się czy ta dziewczyna zawsze jest taka wesoła i rozradowana. Po godzinie z nią spędzonej była pewna, że jeśli nie zawsze, to na pewno często taka jest.

Cyntia właśnie podstawiała taboret by móc na niego wejść i zetrzeć kurze z wysokich szafek, do których nie dosięgała. Hektor spojrzał na kobietę i zmartwił się, że przecież może spaść.
– Poczekaj, przyniosę ten stołek z salonu, jest stabilniejszy.
Cyntia spojrzała na mężczyznę. Niósł blaszaną dużą miskę z brudami do wywalenia.
– Dziękuje – wyznała, ale gdy mężczyzna zniknął za ścianą spełniła swój pierwotny zamiar i spięła się na taboret.
Hektor nauczony poprzednimi doświadczeniami z panienką Montenegro, odłożył trzymany w rękach ciężki, wypełniony po brzegi przedmiot na komodę i wychylił się zza futryny.
– Zejdź – polecił i podszedł do Cyntii.
– Już prawie skończyłam – odrzekła niewinnie i uśmiechnęła się spoglądając na dół.
On natomiast wpatrywał się w górę i nerwowo poruszał ustami.
– Powiedziałem, żebyś zeszła. – Nawet stanowczy ton nie zrobił na Cyntii najmniejszego wrażenia.
– Ale jeszcze tylko tutaj i…
– Na dół, powiedziałem! – warknął.
Spojrzała na Hektora, uśmiechnęła się niemal kpiąco.
– Ale ja tylko… aaaa – zaczęła krzyczeć gdy poczuła dłoń mężczyzny na swoim brzuchu. Hektor używając swojej siły jedną ręką zagarnął ją do siebie i postawił na podłodze. – Nie miałeś…
– Zamilcz, na krótki moment – zaczął spokojnie. – Daj sobie coś powiedzieć – niemal nalegał.
– Może nie mam ochoty byś… – Już miała mówić dalej, gdy usłyszała przyłożenie w ścianę, która znajdowała się tuż za jej plecami. Hektor nie wyżywał się na starych murach, on po prostu położył na nich otwartą dłoń.
– Już mogę? – zapytał spokojnie. – Spójrz – polecił i prawą stopę położył na taborecie, na którym jeszcze nie tak dawno stała Cyntia. Nieco mocniej nacisnął jakby chciał na niego wejść, a noga taboretu się znacznie wyłamała i sprawiła, że stołek stał się krzywy. Hektor nacisnął jeszcze mocniej i sprawił, że mebel dosłownie zdawał się kruszyć.
– Mogłam spaść – wywnioskowała Cyntia. Spojrzała z lekkim przerażeniem na mężczyznę.
– Właśnie. – poruszył nerwowo brwiami. Oddalił się od kobiety czując, że jego bliskość napawa ją lękiem. Chwycił za jedną z nóg taboretu i podniósł zniszczony mebel. – Wrzucę to do drewutni, nada się do spalenia.

Cyntia stała tak plecami przy samej ścianie. Nerwowo poruszała się jej klatka piersiowa, choć kobieta starała się unormować oddech.
– Czy coś się stało? – zapytała Laura, która nagle się znalazła nieopodal. Podeszła bliżej do Cyntii.
– Twój brat… – zaczęła panna Montenegro. Wyglądała na przestraszoną. Pocierała nerwowo jedną dłonią swoje ramie.
– Co takiego zrobił mój brat? – Laura wydawała się zainteresowana. Jednocześnie jednak była zaskoczona, że jej brat wprawił tę drobną kobietę w taki stan.
– Chyba mnie skrzyczał – poskarżyła się Cyntia.
– Zaczekaj tutaj i nie denerwuj się. – Laura dotknęła ręki swojej nowej przyjaciółki by dodać jej nieco otuchy, następnie wyszła na podwórko, gdzie znajdował się Hektor. Zastała go przed pniem drewna, na którym ustawiony był stary taboret i z siekierą w dłoniach. – Hektor! – zawołała.
Mężczyzna wbił siekierę w pień, wyprostował się i spojrzał na siostrę.
– Już posprzątane poddasze? – zapytał z przyjaznym uśmiechem. – Powinnaś coś na siebie założyć, nie wychodzi się w tak letniej sukience późnojesienną porą.
– Dlaczego to zrobiłeś? – Blondynka przyjęła wojowniczą postawę, a usta ścisnęła tak bardzo, że stworzyły wąską kreskę.
– Co takiego zrobiłem? – Hektor był zdezorientowany.
– Nie wiesz?
– Nie bardzo. – Wzruszył ramionami od niechcenia i zrobił przezabawną minę jakby był rozkojarzony. Potem jednak zmarszczył brwi i wyczekiwał odpowiedzi, wyglądał nawet na groźnego.
– Krzyczałeś na Cyntie.
– Ja? – zapytał i wskazał na samego siebie dłonią. Zaśmiał się z niedowierzania.
– Jak mogłeś!?
– Laura, ale ja na nią…
– Idź i ją przeproś! – rozkazała bratu.
– Chyba żartujesz.
– Nie, ani trochę nie żartuje. Przyszła tutaj żeby nam pomóc, a ty na nią nawrzeszczałeś. Tak się nie robi.
– Laura, ale ja naprawdę… mogła spaść, martwiłem się o nią, nic więcej.
– Mógłbyś nauczyć się okazywać troskę innym inaczej niż wrzaskiem. To rada, którą liczę, że weźmiesz sobie do serca. – Dziewczyna odwróciła się na pięcie i z powrotem wróciła do domu.
Hektor patrzył na plecy swojej siostry i jak zamykają się za nią drzwi. Nie poszedł jednak za radą kobiety i nie zamierzał przepraszać Cyntii. Powrócił do rąbania mebli, które nie nadawały się już do użytku, a których wcześniej zdawał się nie zauważać.

Cyntia już się uspokoiła, wycierała kurze z niższych mebli, ale w głowie nadal zdawała się słyszeć tamto zdanie, wykrzyczane przez Hektora. „Na dół, powiedziałem!” – nieustannie dźwięczało jej w uszach.
– Nie martw się tak. Hektor czasami się unosi, ale nie umie być zły dłuższy czas o jakąś błahostkę.
– Nikt nigdy tak na mnie nie krzyczał.
– Powiedz to jemu.
– Nie, wyśmiałby mnie.
– Jestem pewna, że nie, ale jak wolisz. Zajmę się znajdywaniem czystych serwet i obrusów.
– Ja umyję witraże, te w drzwiach wejściowych jak i te w regałach.
Cyntia wyszła na zewnątrz z małą miseczką pełną ciepłej wody i szmatką. Przecierając kolorowe szkiełka z kurzu i lepkiego brudu nie potrafiła odmówić sobie zerknięcia raz czy dwa na Hektora rąbiącego drewno. Widziała jak mięśnie jego ramion są do granic napięte, a kilka włosków wystających spod niedokładnie zapiętej koszuli pobudzało jej zmysły. Pamiętała, że William na torsie był całkowicie gładki, niczym chłopiec… Willi był przecież chłopcem.
Hektor skończył, pośpiesznie wrzucał kawałki drewna do drewutni, po czym zamknął ją na kłódkę i schował klucz do kieszeni swoich ciemnobrązowych spodni. Skierował się w stronę Cyntii. Przecisnął się między nią a otwartym wejściem bez słowa, jednak kiedy ją minął przystanął i zdawał się jej przyglądać.
– Jest zimno, stoisz w przeciągu, załóż coś na siebie.
– Nie chciałam zabrudzić peleryny – wyjaśniła.
– Zatem proszę. – Podszedł i otulił jej barki swoją marynarką zdjętą z wieszaka znajdującego się nieopodal.
– Dziękuje.
– Proszę – odrzekł chłodno. Zajął się wynoszeniem kolejnych zbędnych rupieci.

Cyntia zdjęła z siebie odzienie Hektora, odwiesiła je na miejsce. Zmieniła wodę w miseczce na czystą i cieplejszą. Zajęła się wycieraniem kurzy z witraży umiejscowionych w regałach i kredensach.
– Ta szyba przy szafie wypada – uprzedził ją Hektor stawiając znaleziony w piwnicy i umyty wazon na stół.
– Dziękuje za uprzedzenie. Obiecuje nie potłuc.
– Nie o to chodzi. – Naperzył się. – Szybka ma niespiłowane brzegi, są ostre, łatwo się skaleczyć.
– Dobrze, zapamiętam.
Hektor zdał sobie sprawę, że przez jego uniesiony ton podczas sprawy z taboretem Cyntia zmieniła się, a ich relacja stała się jedynie poprawna, a przy tym niezwykle chłodna. Zastanawiał się jak to zmienić nie musząc przepraszać.
– Pomiń witraże będące częścią szafy, sam je potem wytrę – rozkazał i skierował swoje kroki do kuchni by napić się kieliszek wina. Odnalezienie butelki zajęło mu nieco więcej czasu niż się spodziewał. Ledwie zasiał przy dębowym stole, otworzył butelkę i nalał wina do kielicha, gdy usłyszał „ałć”.
Hektor zerwał się na równe nogi w takim tempie jakby parzyło go siedzenie krzesła. Wbiegł do salonu i dostrzegł Cyntie siedzącą w fotelu i trzymającą w dłoniach zakrwawioną ścierkę. Przyciskała ją do swojej smukłej dłoni. Podszedł więc do niej.
– Skaleczyłaś się – zgadł nadal nad nią stojąc.
Pokiwała twierdząco głową. Tylko raz na niego spojrzała, a to jednorazowe wejrzenie wystarczyło by dostrzec jego wściekłość.
– O co? – zapytał dla jasności, choć doskonale znał odpowiedź na to pytani.
– O szybkę – odpowiedziała poprzez łzy.
– O którą?
– A czy to ważne?
– Tak.
– Boli mnie ręka, a ty mnie przesłuchujesz jak jakiegoś przestępcę – poskarżyła się.
Mężczyzna przykucnął przy kobiecie, wejrzał na jej dłonie i pokrwawioną ścierkę. Po plamach czerwieni wiedział, że rana nie może być głęboka. Miał więc pewność, że skaleczenie jest tylko powierzchowne, dlatego się od razu nie zajął opatrzeniem.
– O którą szybkę się skaleczyłaś? – zapytał wymownie.
– Nie powiem, bo znowu będziesz krzyczał.
– Nie będę krzyczał. Pytam o którą? O tę, której nie kazałem ci ruszać?
– I już krzyczysz.
– Nie krzyczę. Uniosłem się tylko, choć powinienem krzyczeć. Pokaż tę rękę. – Chwycił za nadgarstek kobiety i pociągnął delikatnie dłoń w swoją stronę. Drugą dłonią zabrał szmatkę z rany. – Trzeba było mnie posłuchać – powiedział już znacznie spokojniej, wręcz przygaszonym tonem.
– Wiem.
– A więc Cyntia Montenegro przyznała mi rację. Szkoda, że po fakcie. – Miał nieuprzejmy i nieprzyjemny głos. – Laura! – krzyknął. – Podaj mi jakieś bandaże i coś do odkażania ran!
– Tylko nie alkohol. – Cyntia poczuła kolejne łzy na swoich policzkach.
– Wątpię bym miał coś innego – postraszył.
– Co się stało? – zapytała Laura podając bratu bandaże i kubeczek z wodą. Mężczyzna urwał kawałek bandaża i zamoczył go w wodzie, przetarł ranę po wewnętrznej stronie dłoni Cyntii.
– Nic takiego, to mała ranka – wyjaśnił siostrze. Wrzucił mokry bandaż do kubeczka i chwycił za słuchy. Zwinął go na cztery by był węższy.
– Znowu mi krew leci. –Cyntia wydawała się zmartwiona skaleczeniem.
Hektor ujął ją za nadgarstek, przybliżył jej dłoń do swoich ust i delikatnie scałował krew.
– Już nie krwawi – powiedział i przytknął bandaż do zranionego miejsca. Owinął dłoń najlepiej jak umiał i zawiązał bandaż by się nie zsuwał.
– Drapałeś.
Hektor spojrzał na Cyntie jakby nie wiedział o czym mówi.
– Brodą – wyjaśniła.
– A tak, bardzo możliwe. Nic ci nie będzie. Jak to mawiają „do wesela się zagoi”. – Uśmiechnął się ciepło i usiadł na niewielkiej kanapie naprzeciw dziewczyny.
– Zostawię was samych. – Laura postanowiła się ulotnić. Cyntia podążyła wzrokiem za blondynką, Hektor natomiast cały czas wpatrywał się w twarz Cyntii. Mężczyzna miał zaciśnięte zęby tak mocno, że jego kości widoczne pod skórą policzków okalanych zarostem zdawały się nerwowo drgać.
– Tylko nie krzycz – zaczęła Cyntia niespokojnie.
– Aż tak się boisz mojego krzyku? Z jakiego powodu? – dopytywał. – Masz złe wspomnienia z krzykiem?
– Nie, ale czułam się nieswojo gdy krzyknąłeś. Nikt wcześniej na mnie nie krzyczał.
– Ja nie krzyknąłem, ja się uniosłem – sprostował. – A więc panienka Montenegro słynąca z nienawiści do polowań i przemocy, ustawiła całą rodzinę pod tupnięcie swoich nóżek, bo na nią nie wolno krzyczeć.
– Nie wiem czy nie wolno, ale nie krzyczeli. – Wzruszyła ramionami.
Hektor się uśmiechnął, nawet delikatnie zaśmiał na głos. Cyntia spojrzała na niego zaskoczona, bo wcześniej wydawał jej się bardzo rozgniewany, a teraz był rozbawiony.
– Czasami krzyczę – przyznał. – Zwłaszcza gdy się nie robi tego o co proszę.

Elizabeth_315

Teledysk reklamujący

https :// www . youtube . com / watch?v=TXEs6zFa9eQ (wystarczy usunąć przerwy między wyrazami i znakami).