Może brak tutaj tego ciągłego podskórnego napięcia jak u Polańskiego. Nie widać też wzajemnego, narastającego oderwania, izolowania się od siebie państwa Woodhouse. Wersja Polańskiego jest też bardziej skondensowana, skupiona na jednym. U Holland dużo więcej postaci, bohaterów i wszystko trochę rozlazłe.
Bardziej luźna adaptacja, ale mimo to da się zdecydowanie obejrzeć. Może nawet akurat wolałam Zoe w roli Rosemary niż irytującą Farrow.
Tego nie da się porównać. Dzięki Polańskiego, szmira Holland. Zastanawia mnie tylko - po co Jej to było? Co chciała zyskać rywalizując z Polanskim? Mia Farrow to był strzał w 10, a ta Zoe - nieporozumienie.