Hej! Czy mi się zdaje, czy są tu ludzie, którzy oglądali oryginał z Kolumbii i naszą polską
BrzydUlę i mają chętkę sobie poporównywać? :)
Po dogłębnym obejrzeniu Betty (później niż Uli) mogłabym się rozpisywać też na kilometry... ale
pamiętam jedną rzecz, która mnie uderzyła.
Betty poznaje prawdę (czyta list Calderona /Seby/) dosyć wcześnie przed zarządem i zachciewa
jej się "małej" zemsty na Armanim. Po czym następuje cały etap w tym serialu, dla którego nie
znajdziemy odpowiednika w polskiej Brzyduli.
Bo Ula nie była mściwa. Ta prawdziwa Ula, nie ten powtór po przemianie, mam na myśli.
Oglądam Betty i myślę sobie... zna prawdę i co? Będzie to ukrywać? Będzie to dalej ciągnąć?
Będzie się zgrywać? Ula tak nie potrafi, niemal od razu mówi Markowi, że zna prawdę i nie chce
go znać. Betty ciągnie całą gierkę i odgrywa się na Armandzie jak tylko może...
Myślę sobie: okropnie, co oni zrobili z tej Betty, miała wygląd nadrabiać dobrym sercem i tak
dalej... (no cóż w YSBLF każdy ma wady)... W polskiej wersji dużo lepiej to zrobili...
Ale gdy nadeszły późniejsze sceny... prawdziwe epickie sceny... warto było nagiąć tak moralność
Betty (scenarzyści), żeby nakręcić to, co się tam działo. Armando przeżywa prawdziwe piekło,
które pozwoliło mu się oczyścić. Jorge Enrique Abello rozwala cały serial grą aktorską, własnie
od tamtego momentu.
Mam nadzieję, że ktoś zarzuci jeszcze jakąś fajną analizką, ja tak tylko w skrócie i bez
szczegółów... :)
I lubię też porównywać sobie odpowiedniki bohaterów, których nie da się wskazać
jednoznacznie wśród bohaterów trzecioplanowych, sa bardzo pomieszani.
Np. mój ukochany Adaś Turek niby ma swojego odpowiednika Gustavo Olarte, ale jego
praktycznie nie ma, a jego postać praktycznie nic nie wnosi do serialu poza tym, że jest źródłem
informacji finansowych dla Daniela /Aleksa/. Tak naprawdę Adam przejmuje funkcję komediową,
nadwornego błazna po Freddym. Dla Freddy'ego niby jest kurier, ale to też inna sprawa.
Ela z bufetu to zdecydowanie Aura Maria, mimo, że u nas na recepcji jest Ania. Samotna matka,
nieudane próby stworzenia stałego związku, podwójna randka z Ulą. Pełni też funkcję Mariany
ponieważ zapodaje horoskop (Mariana wróży z kart), który mówi o wielkiej miłości Uli.
Ala -> być może Catalina
To tyle xD
Czytam Wasze wpisy i naprawdę nabrałam ochoty na obejrzenie kolumbijskiego oryginału, chociaż obejrzany w drugiej kolejności po naszej polskiej wersji może wzbudzić niesmak co do postaci głównego bohatera. Bo porównując nawet tylko opisy bohaterów (Armanda i Marka) bez oglądania tych seriali ja zdecydowanie opowiedziałabym się za Markiem. Na pewno przystojniejszy (kwestia gustu oczywiście) i bardziej przystający do naszej rzeczywistości. No i fakt, że nasz od samego początku szanował i lubił swoją brzydką asystentkę, a to, że przez długi czas nie widział w niej 'kobiety' to bardziej kwestia wychowania, nawyków i bywania w otoczeniu pięknych modelek niż wrodzonej niechęci do ludzi nie przystających do jego świata. I ja osobiście nie wierzę w takie nagle nawrócenie się złego w dobre. Owszem, ktoś przez długi czas może być świnią i postępować jak świnia, ale gdzieś w głębi duszy ma w sobie to coś dobrego, co pod wpływem pewnych okoliczności wychodzi w końcu na wierzch. Zresztą nasza Ula od samego początku twierdziła, że Marek ma zadatki na dobrego człowieka, tylko gdzieś się w tym wszystkim pogubił. A z tego co piszecie, to Armando był z gruntu zły. A zmiana przyszła nagle, tak jakby narodził się ktoś zupełnie inny . Nie kupuję tego, ale nie chcę też oceniać czegoś, czego nie miałam okazji zobaczyć...
Co do zakochiwania się, to też nasza wersja wydaje mi się bardziej prawdopodobna. W pierwszej fazie wdzięczność za uratowanie życia. Na chwilę i na krótko pojawia się też wstręt i obrzydzenie (scena w samochodzie „coś mi strzyknęło w karku...” i skrzywiona mina Marka – bezcenna). Ale już zaraz potem do głosu dochodzi zafascynowanie innością dziewczyny, zaufanie (bardzo szybko została asystentką, nie sądzicie?) przyjaźń, współczucie, czułość, troskliwość, szacunek, zauroczenie, zakochanie się i w końcu prawdziwa miłość. Ale to wszystko zachodziło bardzo powoli i stopniowo i bardzo długo bez świadomości głównego bohatera. W wersji oryginalnej wygląda to mniej więcej tak: wstręt, obrzydzenie, obrzydzenie, wstręt i nagle miłość! Zakrawa to na groteskę, ale południowo- amerykańskie telenowele często bywają groteskowe, taki ich urok;-)
Na youtube, szukając pewnego utworu, natknęłam się kiedyś na filmik zmontowany na podstawie serialu Brzydula. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę "Miłość rodzi się w spojrzeniu, dojrzewa w uśmiechu".
Filmik fajny, ale wyjątkowo realnie oddaje z naszego serialu to, co w nim najważniejsze – stopniowo rodzącą się miłość Marka. Nawet ktoś w komentarzach podobnie napisał: „fajnie popatrzeć jak w Marku miłość się rodziła...”
Marek wydaje się wzbudzać więcej sympatii, bo szybciej zakochuje się w Uli i też jest troskliwy, delikatny taki hmm... kochany. ;) Ale i tak wolę Armanda. I choć wcześniej napisałam, że to czarny charakter opowieści to jednak uważam, że nie do końca. Jest bardziej szary. Dlaczego? Bo przed obejrzeniem kolumbijskiej wersji i przeczytaniu paru komentarzy na forum myślałam, że taka szuja będzie mnie strasznie irytować, a o dziwo już nawet przed nawróceniem go bardzo polubiłam i nawet jego kumpel Mario - łajdak jakich mało - cóż też jest śmieszny, mimo, że przyjacielem go za żadne skarby nazwać nie można, bo jedynie co potrafi to nabijać się z niego.
Ba, uważam, że Armando to najlepsza postać z serialu. Cóż, głownie dlatego, że był prześmieszny, głupiutki i uwielbiałam te jego wybuchy gniewu. ;D No i jest na prawdę ciekawy, raz wygląda jak wcielony diabeł, a raz jak skulony chłopczyk, który nie wie co robić. I choć nie można takiemu łajdakowi współczuć, to jakoś czuję do niego sympatię. ;)
"A zmiana przyszła nagle, tak jakby narodził się ktoś zupełnie inny." - Nie, przemiana nie następuje tak szybko, choć z mojego poprzedniego komentarza mogłaś tak wywnioskować .;) Następują pewne etapy wg których Armando coraz bardziej zaczyna lubić Betty, aż w końcu zakochuje się w niej niemalże bez pamięci - ale to nastąpiło powolutku. Na początku się jej strasznie brzydził przy pocałunkach, potem się jej tylko brzydził, potem już mówił, że się do całowania Betty przyzwyczaił, następnie już w ogóle nie zwraca na to uwagi, później sam zaczyna ją całować, aż na samym końcu on zmusza ją do całowania... Co więcej, mimo, że strasznie rozpaczał (hehe bardziej on wyglądał na ofiarę wykorzystania niż Betty), gdy ona przepadła (wyjechała) jeszcze wtedy nie można powiedzieć o jego przemianie, bo nie chcąc ci spoilerować pojawia się ona w innym czasie niż w polskiej wersji, dużo później, a jego wyrzuty sumienia możemy oglądać dosyć późno.
Ktoś jeszcze napisał, że Armando był niezrównoważony, hehe... a kto tam poza Marcelą i matką Betty był normalny? ;) To była groteska. ;D Choć trzeba przyznać, że facet czasami normalnie aż przeraża...
Ja zachęcam cię do obejrzenia kolumbijskiej wersji, choćby tak dla sprawdzenia, na czym inspirowała się polska wersja. Ja sama spodziewałam się durnej telenoweli, a okazało, że serial jest przesuper i dużo lepszy od polskiej wersji, którą wcześniej uwielbiałam. Ale nie tylko postacie serialu o tym zdecydowały.
W oryginale brzydula też szybko stała się asystentką prezesa.
Jak dla mnie wersja kolumbijska i polska to jak ogień i woda - scenariusz niby ten sam, a jednak tak wiele różnic... Ale to dobrze, dzięki temu mam dwa seriale, do których naprawdę z chęcią powracam :)
Polska BrzydUla skradła moje serce kilkoma fajnymi, wyrazistymi postaciami, jak na przykład Viola i Pshemko. I jako, że część mnie lubi te typowe, cukierkowe zakończenia, podobało mi się, że utworzyło się tyle par - Viola i Sebastian, Ania i Maciek, Ela i Władek itd. :) Także postać Marka wydaje mi się tutaj bardziej "ludzka" od Armanda.
Ale w kolumbijskiej Betty było zabawniej, cieplej - kochałam główną bohaterkę i razem z nią przeżywałam kolorowe perypetie. Ula jest za bardzo irytująca... zwłaszcza z tymi swoimi przemyśleniami, wierszami! :/ Betty to ktoś, kogo bym chciała poznać w prawdziwym świecie, taka była fajna! :) I odcinki trzymały jakoś tak bardziej w napięciu...
Prawie się z tobą zgadzam...
Niedawno oglądałam wersję kolumbijską, a teraz odświeżam sobie polską i muszę przyznać, że jest strasznie dużo różnic odnośnie tych seriali... Niby polska wersja jest jedną z tych bliższych oryginałowi a jest strasznie dużo zmian, jak nie fabuły to charakterów postaci. I dobrze, bo kto by chciał oglądać kopię? ;D Tak czy inaczej obie wersje bardzo lubię, choć wolę oryginał, ale polska też mi się podoba...
W obu wersjach są fajni i śmieszni bohaterowie, w naszej wersji pracownicy firmy są też bardziej sympatyczni, ale w oryginale przede wszystkim więcej czasu poświęcono protagonistom, no i oczywiście rola pamiętnika, która w polskiej poza ozdobnikiem serialu nic nie wnosi w przeciwieństwie do oryginału, gdzie pamiętnik Betty odgrywa bardzo dużą rolę.
Co do szefów brzydul... tutaj chyba zależy od realiów. W krajach latynoskich szef to pan na stanowisku, który wszystkim rządzi i dlatego Armando zachowywał się jak dyktator, co jest dziwne ludzie, którzy pracowali w jego firmie naprawdę go lubili, bo błagali go by nie wyjeżdżał... W naszych realiach niby szef to też pan, ale już nie ma takiego pozwalania na złe traktowanie pracowników, musi ich szanować. A Marek to był jeszcze młody człowiek, który wolał bardziej zjednać sobie pracowników i zwyczajnie po ludzku przyjaźnić się z nimi, jak z Ulą.
Odnośnie par. W polskiej wersji w zasadzie wszystkich pozytywnych bohaterów sparowano. Na poczatku bohaterzy byli często wredni, ale znaleźli swoją drugą połówkę, np. Violetta i Sebastian, którzy się zmienili i wrócili do siebie, swoją drogą wg mnie lepiej przedstawiono ten romans niż Uli i Marka.
Z jednej strony to dobrze, z drugiej nie do końca mi się to podoba, mam wrażenie, że zakończenie w polskiej wersji, tej bardziej obyczajowej i prawdziwszej wersji jest zbyt bajkowe i "słitaśne", choć to moja opinia...
W oryginale pod koniec są tylko dwie pary: Betty i Armando, oraz Aura Maria i Freddy, a niektórzy bohaterowie zostali na lodzie, np. Nicolas albo wysoka Sandra, gdzie było zaznaczone, że ta dwójka chce kogoś znaleźć. I jest to trochę bardziej realistyczne biorąc pod uwagę, że to tylko groteskowa komedia, szczególnie u Nicolasa. Betty i Nicolas zakochali się w ludziach strasznie podłych i z "wyższej" półki, jednak Armando się zmienił, a Patricia pozostała zła do końca.
Jeszcze została kwestia Maria, który również się nie zmienił i pozostał zły do końca, w przeciwieństwie do Sebastiana, który się nawrócił i wspierał przyjaciela. Kolumbijski serial ukazuje, że ludzie mało kiedy się mogą zmienić, a Armando jest tylko wyjątkiem, w polskiej wersji poza Pauliną i Alexem wszyscy stali się dobrzy i byli po stronie Ulki, tam jak Betty była szefową i tak jej nie lubili, co prawda później zaczęli ją szanować, ale to tyle...
W naszej wersji natomiast większość postaci jest dobra, jednak zagubiona i odnajduje siebie z czasem, nie tylko Violka i Sebastian, ale też Pshemko czy Adaś Turek, którzy na początku drwili z Uli, a potem się z nią zaprzyjaźnili, Pshemko sprawił, że wyładniała, a Adaś nawet się w niej zakochał.
Mimo, że lubię szare i skomplikowane postacie, moim zdaniem w polskiej wersji wyszło to trochę zbyt cukierkowo z tymi nawróceniami, choć sympatycznie...
Jeśli chodzi o koniec, no cóż chyba lepszy był w oryginale. W polskim serialu skończyli zbyt szybko, nawet nie zdarzyliśmy nacieszyć się Ulą i Markiem jako parą.
Przyznam się, że ja nie przepadałam za Betty. Armanda to już całkiem nie znosiłam, ale Betty niezbyt lubiłam. Zresztą wspominałam o sobie, że jestem niestety czepialska i rzadko co i kiedy mnie zadowala, z góry za to przepraszam, wiem ze to moja wada. Tym bardziej mnie zdziwiło, że w BUli tyle postaci lubiłam. Ulka była irytująca i wkurzająca, fakt- już we wczorajszym odcinku mnie wpieniła jak okłamała Marka, a potem się zdziwi, że jej nie ufa. Mała dygresja, o tą sytuację posprzeczałam się z mamą. Ona, która Ulki autentycznie nie lubi, powiedziała, że ...zrobiłaby tak samo. To była rozmowa w cztery oczy, Ulka pracuje może tydzień, dwa i o korupcję oskarżyłaby współwłaściciela, członka zarządu i dyrektora finansowego firmy, nie mając dowodów. Byłoby słowo przeciwko słowu. Na nic się zdało moje tłumaczenie, że to nie chodzi o wywołanie afery, bo i tak Marek się dowiedział, ale o szczerość, nie przekonałam jej. Napisałam to, by pokazać, że nawet sceny, w których według mnie zachowuje się irytująco i wkurzająco, można inaczej interpretować. Mimo całej wnerwienia, jaki we mnie niekiedy jej zachowanie wzbudza, uwielbiam jej postać. Jej miłość w przeciwieństwie do Betty jest dla mnie prawdziwa, pełna poświęceń: uratowanie życia, kredyty, wsparcie przez cały czas, przede wszystkim wtedy, gdy nie miał go ze strony rodziny. Fajnie to scenarzyści wymyślili z tym surowym ojcem. Armando nie miał takich problemów, nie musiał walczyć z ojcem, który przez to, że nabroił w wczesnej młodości średnio mu ufał, nie potrzebował aż takiego wsparcia. Ale przez to też Betty nie miała okazji pokazać jak bardzo o niego walczy i jest po jego stronie. Ależ uwielbiam scenkę jak tak na logikę próbuje go przekonać, by się nie poddawał w sprawie kontaktu z reprezentacją. Przypomina jaki jest Aleks, co on zrobi jak ten złoży rezygnację, sprawę z Pshemko i to, że jest to jego firma. Jak się podda i Aleks zrobi to co zamierza, to nie będzie już tego można cofnąć. Niech walczy również dla ojca, pokazując mu właśnie że jest dorosły, odpowiedzialny, nie poddaje się tak łatwo, niech podpisze umowę na sowich warunkach. Uwielbiałam ją w takich momentach. Gdzie była jak on jej potrzebował „cudowna Paula”? Dla mnie to jest prawdziwa miłość co pokazuje Ula, gdy kocha się tego drugiego bardziej niż siebie i swoje dobro, stąd byłam skłonna wybaczyć jej romans z zajętym facetem. Zresztą miała ona jakieś opory, skrupuły, chciała się wycofać, a Betty nic, zero.
Nawet gdy już wiedziała jaka krzywdę Marek jej zrobił, znalazła listy, on się przyznał, nie odwróciła się od niego, pokazała zafałszowany raport. Już pomijam, że nie tylko samą siebie poświęciła dla Marka, ale wszystkie swoje zasady dla niego złamała z uczciwością włącznie. Za to co zrobiła groziła jej odpowiedzialność karna, więc tu nie tylko kredyty, ale nawet teoretycznie własną wolnością zaryzykowała. To, że ani Dobrzańscy, ani Febo nie zgłosiliby to do prokuratury , to nie znaczy, że jej nic nie groziło. Betty się wycofała i pokazała prawdziwy raport, ponadto już wcześniej zaczęła mścić się na Armando, Ula zaryzykowała i poświęciła się do końca. Przecież wiadomo, że zrobiła to dla Marka, a nie dla przyjaciół. Niesamowita dla mnie była. Dopiero go wkopała i to naprawdę tylko trochę, gdy powiedziała na zarządzie o wekslu, choć i tak dodała, że zwróci do po spłacie i jest uczciwą osobą. Do tej pory jest spór, czy Ula go wydała, bo po tym co usłyszała miała dość, czy chciała Marka do końca chronić i by nie wyszedł na jaw ich romans i to, że to wszystko dla niego robiła z miłości, więc wolała by ją o spryt podejrzewano, cwaniactwo, konflikt interesów i że to wszystko dla korzyści robiła. Nawet chyba w tym lub poprzednim temacie spór o to był. Później co by nie powiedzieć nie odwróciła się od niego, Betty wróciła bo przejęła firmę, Ula by ją ratować dla Marka. Znów dla niego nie podpisała najpierw ugody narażając się wprost na oskarżenia o oszustwo, a potem opracowała plan ratunkowy. Ja wiem, że Ula była wtedy irytująca, nieprzejednana, ale mimo wszystko były z jej strony czyny, które świadczyły o jej miłości.
Też wolę zakończenie kolumbijskie, ale zdecydowanie wolę zarówno prota jak i protkę polską. Obie i oryginalna i polska są zakochane, zaślepione i naiwne, ale ta polska dla mnie przynajmniej jest bardziej zakochana, bardziej u niej widać miłość, a u tej oryginalnej bardziej zaślepienie.
Odnośnie postaci drugiego i trzeciego planu, też się Cloe nie za bardzo z tobą zgadzam, a raczej częściowo, bo do 180 odcinka nie brakowało mi scen Ula&Marek, było dokładnie tyle ile potrzeba scen między protami. Potem dopiero według mnie to się rozwaliło, bo ich za mało było dopiero gdzieś po dwusetnym odcinku. Wiele razy wspominałam, że inaczej to sobie wyobrażałam, myślałam że nawet jak Markulki nie będą razem, to będzie sporo wspólnych scen, jakiś aluzji itd., gdzie będą zakłopotani, speszeni, nie będą wiedzieli jak się zachować, a takich sytuacji było raptem dwie. Jedna, dla mnie cudowna i boski tekst Violki „witamy piękną parę” hahaha i cały dialog z zakłopotaniem Markulków i rozbawieniem Marka w tle. Więc tu się zgadzam, że w oryginale było lepiej, choć dla mnie Betty za długo nie było w serialu, odcinki w Cartagenie mi się naprawdę dłużyły, nawet jeśli jest tam moja ukochana scenka, czyli jak Catalina zmusza wprost Betty w tym morzu, by wybaczyła Armando. To jest chyba jedyna scena, która tak od początku do końca zrobiła na mnie wielkie wrażenie, wszystko mi się w niej podobało, nawet opór Betty.
Bardzo się cieszę, że praktycznie każdy bohater drugiego, a nawet trzeciego planu miał swoją historię i tyle wniósł do serialu. Dzięki temu się naprawdę nie nudziłam, a i każdy mógł znaleźć coś dla siebie, jeśli na przykład nie bardzo lubił Markulków. Znam osobę, która oglądała Bulę dla miłości Ali i Józefa- to starsza osoba, a najbardziej lubiła ten wątek jako fajny, mądry przykład miłości dojrzałej. Stąd dla mnie wielkim strzałem w dziesiątkę jest związek Violki i Sebastiana. Ludzie uwielbiają „nawróconych” drani, a tacy kontrowersyjni byli oni oboje na początku. Z jedną rzeczą się nie zgadzam i pisałam to już kiedyś. Mimo całej draniowatości i wredoty, tego jaki był płytki i bezrozumny, Sebastian w przeciwieństwie do Mario, zawsze był prawdziwym przyjacielem Marka, zawsze stał po jego stronie, zawsze chciał dla niego jak najlepiej, nawet jeśli źle rozumiał to jego dobro i zamiast mu pomagać, wpędzał go w kłopoty (intryga z Ulą). Jest taka fajna scenka, jak jest załamany domniemaną ciążą Violki i przychodzi do niego Marek z jakąś błahostką, on natychmiast, mimo że jego problem był naprawdę poważny, odkłada go na bok, bo sprawy Marka są ważniejsze dla niego i musi mu pomóc. Widać było wtedy, że robi to nie dlatego, że od Mareczka i jego powodzenia w firmie zależy jego byt, ale autentycznie się nim przejmował, był jego przyjacielem takim prawdziwym i zawsze się meldował, gdy trzeba było pomóc. To raczej Marek nie do końca się sprawdził w tej aferze z ciążą Wiolki jako przyjaciel i nie wspierał go, jak to zawsze robił Seba. Nie mam zamiaru udowadniać, że nie myślał o sobie będąc przy Marku, bo myślał, jego żywot naprawdę był zależny od niego. Nie miał jego koneksji i pieniędzy i dobrze zdawał sobie sprawę, że ma to stanowisko i kasę dzięki Dobrzańskiemu, ale sam Marek był dla niego ważniejszy niż ta kasa. Inną taką świetną sytuacją, obrazującą że był całkiem niezłym kumplem jest Sebmar i jego zapewnienie, że jeśli odwołają Marka, to ten odejdzie razem z nim, mimo że ma nadal kontrakt. Jego tekst wtedy „gdzie ty, tam ja”. Nie można zapomnieć o scence, jak nie pozwala się po zarządzie Markowi rozkleić i użalać nad sobą po tym, jak mu się wszystko rozsypało. Scenka bardzo dobra, bo równocześnie to samo Maciek robi Uli, wyciąga ją do miasta i zmusza do wyjścia do ludzi by nie płakała, a Seba zajmuje się Markiem. Uwielbiam tą sytuację z koszulą, jak bierze ubrania, czeka minutę aż się „pozbiera”, każe mu się ubrać i wyjść, jest świetna i po raz kolei udowadnia, że mimo całego bagażu wad, których nie neguję, Seba miał tez sporo zalet w przeciwieństwie do Maria, z byciem prawdziwym przyjacielem na czele.
To też według mnie tłumaczy jego i Violki szczęśliwe zakończenie, świetna przemiana obydwojga w dobrych ludzi, a raczej „powrót” do ich dobrych charakterów sprzed zepsucia, jakie spowodowała nowa sfera. Zwrot ten następuje bez nadszarpnięcia ich zwariowanych cech, przez to stworzenie z ich związku takiej mistrzowskiej mieszanki wybuchowej, na zasadzie przeciwieństwa do Markulków, jest dla mnie strzałem w dziesiątkę scenarzystów. W wersji oryginalnej to się nie udało nie dlatego według mnie, że jest taka życiowa, mniej bajkowa, ale ze względu na konstrukcję bohaterów. Nicolas i Tleniona nic sobą nie reprezentowali, Hugo i Mario w sumie też. Byli głupi, bezmyślni, bez honoru, bez jakichkolwiek wyższych wartości, zapatrzeni w siebie, puści. Jakaż to różnica chociażby w stosunku do Aleksa- bądź co bądź złego bohatera, który jakby nie patrzyć miał wnętrze, skrzywdzony, rozbity, pałający zemstą, ale jednocześnie odczuwający miłość. Jego na przykład pozytywne zakończenie w stylu przeprasza za wszystko, może w ramach rekompensaty za krzywdy przyznaje się do tego co zrobił, czując się winnym oddaje swoje udziały Krzysztofowi i jedzie odzyskać Julię, nie byłoby aż tak nierealne, ponieważ nawet czarny charakter cos sobą reprezentował w tej teli. Wspomniani bohaterowie oryginału niestety nie: Tleniona, Mario, Hugo, Nicolas. Stąd też według mnie takie a nie inne zakończenie. W polskiej wersji też popełniono błąd, zobacz, spróbowano z Piotrusia na końcu zrobić kogoś pozytywnego i nie wyszło, widzowie nie uwierzyli, dla wszystkich w pamięci został wredną, dwulicową szują. To samo byłoby z nimi. Uważam ze to błąd wersji kolumbijskiej, że tak przejaskrawiono te postacie, że sami scenarzyści postawili się pod ścianą i w efekcie nie mieli na nich pomysłu i nie wiedzieli co z nimi zrobić na końcu. Tak jak z Piotrkiem nikt nie uwierzyłby w ich szczęśliwe zakończenie. Zobacz ilu bohaterów „nijak” skończyło w tej teli, a w pisanym na szybko zakończeniu BUlci wszystkie wątki lepiej lub gorzej, ale znalazły szczęśliwy finał.
Co do humoru, wersja kolumbijska śmieszniejsza, bardziej się na niej chichrałam, ale to był raczej taki bezmyślny, odstresowujący po ciężkim dniu w pracy rechot. Mnie osobiście bardziej pasuje humor polskiej wersji. To nie chodzi o to, że skoro ją bardziej lubię, to od razu muszę z niej woleć konkretne rzeczy. Ja osobiście abstrahując już od obu wersji wolę taki humor inteligentniejszy, słowny, dialogów i postaci, a nie groteskę i taki bardzo prosty dowcip w stylu ktoś się w wywalił, zbłaźnił, albo zrobił z kogoś idiotę. Ten pierwszy mnie bardziej śmieszy, nie jestem fanem sitcomów i teraz wiem dlaczego. Przykładem niech będą dwie scenki z ostatnich odcinków w tv Buli. Pierwsza scenka, która mnie zabiła humorem to rozmowa Aleksa i Adama, jak Aleks każe Adaśkowi uwieść Ulę. Mówi do niego: ”upij ją, zaproś, uwiedź, zresztą sam wiesz co masz robić, byleby informacje wyciągnąć”, na co Adaśko płaczącym i proszący głosem „a mogę nic nie robić?... Proszę…”. Prawie zawsze na tym tekście Adama padam tak mnie rozśmiesza. Zdecydowanie bardziej wolę niż słynne „strzykło mnie” jak Ulcia się totalnie błaźni i chce pocałować Marka. Ta scenka niebyt mnie śmieszy. Wolę ten mniej żenujący humor na granicy dobrego smaku, a jego było w YSBLF pod dostatkiem. Wszelkie te drwiny, upokorzenia mnie nie do końca śmieszyły, wolę humor sytuacyjny.
Więc to wszystko zależy od osobistych zapatrywań.
Masz trochę racji, ale mnie jakoś te hurtowe nawrócenia się nie za bardzo podobały. Ludzie ukazani w kolumbijskiej telenoweli byli wg mnie, no cóż bardziej realistyczni, mimo, że to tylko głupawa komedia, ale niestety ludzie są wredni i pozostaną wredni, wiem to z doświadczenia. Natomiast w BrzydUli byli niby źli, ale sympatyczni, jak mówiłam lubię szare charaktery, ale w naszej wersji było ich aż za dużo. Irytowały nie też wątki brata Ulki i jego dziewczyny Kingi, nie były złe, ale wg mnie kompletnie nie pasowały do tego serialu. W naszej wersji za bardzo skupili się na postaciach drugoplanowych a nawet pobocznych, a główni protagoniści później zostali zminimalizowani. Ale ja już po ok 90 oglądniętych odcinkach wyczuwam, że lepszy tytuł tego serialu byłby to "Firma FD", a nie "BrzydUla".
Nie wspominam już o ostatnich 20 odcinkach, bo niestety są wg mnie trochę słabawe, jakby scenarzyści naprawdę chcieli wszytko skończyć co zaczęli, ale nie mieli na to czasu, a szkoda...
Tobie dłużyły się odcinki, gdy Betty wyjechała, cóż mnie też, jednakże to był jedyny moment w oryginalnym serialu kiedy trochę się wynudziłam... Głównie dlatego, że brakowało mi scen Betty & Armando, których wcześniej było bardzo dużo i lubiłam je oglądać. W polskiej wersji odcinki dłużyły mi się o wiele częściej i to już od samego początku, wątek który wg mnie np. ciągnął się w nieskończoność to gdy chodziło o materiały ze wschodu i te ciągłe konsultacje Uli z Michałem, gdyby nie obecność Violetty i Adama zapewne bym się strasznie nudziła.
Trochę też się dziwię jak wszyscy mówią, że Nicolas nic nie wnosi do fabuły serialu. To przecież przez niego Armando zaczął uwodzić Betty, bał się i nie potrafił jej zaufać, bo Nicolas (ten w którym się strasznie zakochała wg plotek) może jej namącić w głowie i przejąć firmę, wiec pomyślał, że on namącę jej w głowie lepiej, tak, że będzie się go słuchała... Akurat jeśli chodzi o wątek nieodwzajemnionej miłości Nicolasa do Patrici mnie strasznie śmieszył, a nawet jeśli nie wnosił wiele do fabuły, to na pewno był lepszy od pobocznych wątków miłosnych Jaśka i Kingi...
Przyjaźń Marka i Uli to olbrzymi plus dla polskiej wersji, ale jest też parę zmian niekorzystnych...
"Znam osobę, która oglądała Bulę dla miłości Ali i Józefa- to starsza osoba, a najbardziej lubiła ten wątek jako fajny, mądry przykład miłości dojrzałej. " - wzruszyło mnie to! To oznacza, że to serial niemal idealny ^^
Akurat dla mnie trochę nudny i żenujący wątek, ale aktorzy z najwyższej półki, i bardzo się cieszę, że są ludzie, którzy go doceniają, w przeciwieństwie do mnie niewdzięcznej. Bo w końcu kocham ten serial całościowo i fajnie, że ktoś mi wypełnia moje braki ^^.
I dokładnie, każdy znajdzie coś dla siebie. Dla mnie scenom Ula&Marek brakowało wiele do perfekcji, na pewno za pierwszym razem, gdy oglądałam, ale wszystko nadrabiał przegenialny Adam Turek, którego uwielbiam nieograniczenie.
I ogólnie, jeśli ktoś nie lubi romansideł, to zawsze może to oglądać dla wyszukanego humoru i inteligentnych, śmiesznych dialogów, świetnych ról komediowych. Jak ktoś lubi romansidła, to wiadomo. Jak ktoś nie lubi zbyt cukierkowych i dosłownych romansideł, to tutaj idealnie dla niego - miłość rodząca się w spojrzeniach, uśmiechach, wymianach myśli, zdarzeniach, subtelnie, bez przesadnych wyznań i takich tam. Można też oglądać dla intryg Aleksa i dociekać jak się zakończą.
P_Halliwel nie wiem kto, ale chyba Amerykanie wprowadzili rozmyślania i tak już zostało. W każdym bądź razie nie tylko w polskiej, ale niemieckiej, amerykańskiej, podobno greckiej i rosyjskiej też są. Co do innych nie wiem, ale całkiem możliwe, że tylko w oryginale ich nie ma.
(Ula)lala, jaki esej :) Ale przeczytałam, przeczytałam, w wielu kwestiach bardzo trafne spostrzeżenia. Kilka dni temu zaczęłam oglądać BrzydUlę na nowo na tvn player, szybko mi to idzie, dziennie po kilka odcinków. Niedawno byłam przy odcinku ze sceną w samochodzie, gdy Ulę coś "strzykło" i też to akurat mnie nie rozśmieszyło, raczej jakoś tak zażenowało.
Jeśli chodzi o postać Uli - faktycznie, było widać, że to, co czuje do Marka to bezgraniczna miłość, była w swoich uczuciach bardzo wiarygodna. Ale równocześnie strasznie infantylna chwilami, najgorzej jak wchodziła do gabinetu Marka, on ją pytał "Co tam Ula?", a ta stała z 5 minut z otwartą buzią i nic... A ten jej wewnętrzny monolog tylko podsycał we mnie niechęć do... głównej bohaterki! To był mój ukochany serial, jak wracałam po szkole, to tylko odliczanie do 17; a mimo wszystko w pewnym momencie strasznie znielubiłam Ulę jako osobę. Oglądając drugi raz, widzę po prostu, że była taka, jak każdy - czasami świetna, czasami irytująca. Rzecz w tym, ze Betty była jakaś taka biedna i kochana, chciało się ją zminiaturyzować, wsadzić do kieszeni i nosić ze sobą, żeby nikt już jej nie poniżał. A Ula nie była cicha i nieśmiała, umiała się postawić, umiała sprzeciwić Aleksowi, Violi itd., więc nie było mi jej jakoś tak bardzo żal, gdy płakała. Dlatego zżyłam się bardziej z naszą kolumbijską brzydulą :)
Ten infantylny styl bycia jeszcze da się znieść, da się jakoś zrozumieć, ale nasuwa mi się inna myśl - Ula po przemianie. Zrobiła się jakaś dziwna, oschła, nagle taka pełna gracji i klasy. Dziwne, jak jednego dnia się można zmienić - wysiadła z windy w nowym stroju i z nowym charakterem. Stała się dla mnie bezbarwna; wiele osób mówi, że była jak Paulina, ale to nieprawda - Paula była sto razy ciekawszą postacią. Nie wiem, może to ten nowy wygląd Kamińskiej stworzył mi w głowie od razu inną postać Uli...
Najlepsza Ula to moim zdaniem ta z nową grzywką :D Ta Ula, z którą Marek był nad Wisłą, ta, z którą się całował. Już nie była taka głupiutka, ale też nie taka panna-elegancka.
Wg mnie ta cała transformacja wizerunku Ulki w ogóle potrzebna nie była, Ula po tym jak sama zaczęła zmieniać sobie ciuchy i nie podkręcała grzywki wyglądała bardzo ładnie i dziewczęco. Mogli co najwyżej aparat i okulary zdjąć, bo wielka przemiana tu nie była potrzebna... ;) A niestety przerobili ją na primadonnę... :(
A ja zaczęłam oglądać jeszcze raz, bardziej dokładnie i teraz mogę powiedzieć, że zdecydowanie nie lubię Uli. I nie sądzę żeby to się zmieniło, bo im bardziej się zagłębiam w tę postać tym bardziej mnie denerwuje, irytuje i wręcz osłabia. I to pod każdym względem- osobowości, zachowań a nawet wyglądu. I bardziej chodzi mi o te jej miny jakby była trochę opóźniona w rozwoju, jej wywody na temat miłości na poziomie 15 latki a nawet to, że ciągle waruje pod drzwiami Marka jak pies pilnując jego cnoty przed tymi wszystkimi modelkami, które się koło niego kręcą. A to, że mu robi jakieś wyrzuty czy prawi kazania to już w ogóle jest jakaś rzeźnia. Oczywiście to serial ale to nie jest ani fajne, ani urocze, ani zabawne jak tu niektórzy pisali. Na miejscu Marka nie zakochałabym się w niej nawet jakby ktoś mi powiedział, że zaraz dostanę kulę prosto w łeb jeśli tego nie zrobię. Ta jej wielka miłość którą się tu zachwycacie to jakaś chora miłość- bezrozumna, ślepa ( jej "jestem ci wierna odyseuszu jak penelopa" i inne złote myśli dzwonią mi w uszach jak jakiś koszmar, zgadzam się z koleżanką P_Halliwell , że jej wewnętrzne wynurzenia są tak żenujące jak na osobę 26 letnią, że naprawdę potęgują niechęć do niej ). Klasyczny przykład baby która w prawdziwym życiu płacze u Drzyzgi, że ona go tak kochała jak wierny pies, 100 razy bardziej niż siebie, dała mu wszystko, a on ją obrobił z kasy i zniknął. I szkoda, że Marek musiał się w niej zakochać bo ja bym wolała żeby właśnie tak zrobił - po prostu zwiał jak najdalej od niej.
AAAA, rozumiem, że jakby któregoś pięknego dnia wasz mąż, chłopak, narzeczony przyszedł i powiedział, że odchodzi bo poznał kobietę która go kocha po prostu bezgranicznie to powiecie "spoko, idź bo skoro ona Aż tak cię kocha to jej wybaczam i bądźcie szczęśliwi" Litości! Jedyne co tu widzę na jej usprawiedliwienie to to, że Marek i Paulina nie byliby szczęśliwi jakby się pobrali, on by dalej brał do łóżka te wszystkie modelki i sekretarki, a ona siedziała w domu i płakała i robiła mu awantury. I oboje by się miotali kolejne lata. A tak on się zakochał w Uli choć ja tego nie rozumiem, a ona miała szansę poznać kogoś kto by ją pokochał szczerze i dał jej prawdziwą rodzinę, dom i szczęście, a nie latał jak pies z wywieszonym ozorem na widok każdej spódniczki.
p.s. znowu pewnie wbiję kij w mrowisko i posypią się na moją głowę gromy, ale im bardziej się zagłębiam w ten serial tym bardziej nie mogę znieść głównej bohaterki i ubolewam nad tym bo powinnam ją lubić i jej kibicować a jest odwrotnie. i to jest dla mnie straszne bo psuje mi całą przyjemność oglądania.
Gosiu a ileż to gromów na ciebie spadło, bo może o czymś nie wiem? Przecież nie tylko ty masz inne zdanie. My z Adrianą w stosunku do Cloe czy Vickynelli również i nie uważam dyskutując z nimi, bym dostawała po głowie i mam nadzieję, że one myślą podobnie. Już pisałam ci, nie przeszkadza mi, ani to, że masz inne zdanie, znam osoby które nie lubią Uli, w tym wspomniana wyżej moja mama z którą oglądam, znam osoby chociaż jest ich niewiele, ale są, co nie lubią Marka i w sumie chyba to dotyczy każdego z bohaterów. Ja zaliczam do ulubionych telenowel YSBLF mimo że nie lubię obojga protów (i Armando i Betty) i 90% bohaterów, bo tak naprawdę bardzo lubiłam Marcelę i Michela, oraz trochę Aurę Marię, tą wysoką sekretarkę i Inesitę, wsjo. Wszystko bohaterowie drugiego i trzeciego planu, żadni gallani i villani. YSBLF nie jest u mnie jakoś odosobnionym przypadkiem. Różne czynniki, doświadczenie życiowe, osobiste poglądy na to wpływają. Co zaskakujące, zauważyłam wśród znanych mi osób że te, które nie lubią Ulki, to są raczej osoby o konserwatywnych poglądach (w zdecydowanej większości). Moja mama na przykład całą winą za romans ją obarcza i w sumie dotyczy to każdej z kochanek Marka, gdyż w swoich raczej niezmiennych poglądach, tak dość powiedziałabym nawet wulgarnie uważa że, jak to mówi staroświeckie powiedzenie: „ona winna, ona dawać nie powinna”. Jak by mu się nie oddały, to by Mareczek nie skorzystał. Praktycznie zapatrywania Mareczkowej mamuśki w dosadnej formule, to te „złe dziewczyny tymi swoimi… kuszą tych biednych mężczyzn”.
Na nic mi się zdało tłumaczenie i w sumie nawet sprzeczki (raz to się nawet kilka dni do siebie po kłótni nie odzywałyśmy) że wspomniany mój co by nie powiedzieć ulubieniec – Mareczek, późno to późno fakt, ale obiecywał jej, że zostawi nie tylko inne kobiety, ale wieloletnią narzeczoną dla niej. W „scence biurkowej” sugerował nawet jej dość jasno, że czuje do niej cos głębszego „już nie wiem jakie mam ci wysyłać sygnały, byś zrozumiała że ja…”- urwał. W sumie to prawdę jej sugerował i trochę mu się w kłótni i strachu „wypsnęło”, bo go do muru przyparła i przejrzała jego plan uwiedzenia jej.
Piszesz o żałosnej Uli, fakt nie raz była, ale już to raz pisałam i nie w smak mi się powtarzać, przynajmniej raz, a często i więcej tam każdy się żałośnie zachował, więc nie przesadzajmy że na tym tle jakoś Ulcia specjalnie się wyróżniała. Kolejny fakt- jej zapatrzenie, zaślepienie, infantylizm, których absolutnie nie neguję i nigdy nie negowałam, nieraz mnie dobijały i osłabiały. Wcale nie rozśmieszały, tylko wzbudzały zażenowanie, nawet wspomniałam w poście powyżej. Mimo to pewnie nie uwierzysz, ale wbrew temu co sądzisz na tle całego tego swojego zdziecinnienia Ulcia ze wszystkich protek, przynajmniej tych co ja oglądałam (polska, kolumbijska, amerykańska, zaczęłam i obejrzałam kilkadziesiąt odcinków niemieckiej) jest : Uwaga: najrozsądniejsza. Ma najwięcej honoru i godności, najmniej się błaźni i nawet ci, którzy bardziej lubią Betty bez ogródek stwierdzają, że miała w sobie coś uroczego, dziewczęcego, niewinnego, co rozbrajało. To naprawdę nie jest moje odosobnione zdanie. Mało tego, był ten argument nieraz podnoszony jako zarzut, że przez to jest kiepską Brzydulą, bo nawet jeśli kiepsko się ubiera, ma okropny aparat i okulary, fatalna fryzurę i zachowuje się idiotycznie… to i tak jest urocza. Koleżanka P_Halliwell napisała tylko, że nie lubi rozmyślań Ulci, które były dziecinne i głupie i u Betty tego nie było, to prawda. Ale sama Betty, tego nie wiesz, bo nie oglądałaś, była dziesięć razy bardziej naiwna i dziecinna niż Ula. A dla mnie rozmyślania i pamiętnik spełniły swoją rolę, nawet ich mi bardzo brakowało w drugiej części. Julia nie zawsze sobie dawała radę z dobrym wyrażeniem uczuć i emocji swojej postaci i te rozmyślania i pamiętnik nieraz były bardzo dobrym uzupełnieniem.
Mówisz że facet nie mógłby się zakochać, na naszym forum wypowiadał się tylko Rafał, może on by mógł cos bliżej powiedzieć z męskiego punktu widzenia, bo spotkałam się z wieloma, naprawdę wieloma wypowiedziami chłopaków i panów, którzy uwielbiali Ulkę za całym jej dyletanctwem. W sumie to nie kojarzę nawet jednego faceta, który by jej nie lubił. Możesz pisać co chcesz, osądzać jak chcesz, to tylko postać filmowa i masz do tego prawo, tylko widzisz nawet ty nie możesz napisać, że jej miłość była prawdziwa i prawdziwie pokazana. Że naprawdę dla niego poświęciła wszystko, nie chcąc nic w zamian, bo tych na siłę wciśniętych weksli nigdy nie chciała, a i samego związku mimo że o nim marzyła i go pragnęła też nie, jeśli by nie był odwzajemniony. Ulka nie walczyła o Marka za wszelką cenę, nieraz chciała się wycofać, chciała jego autentycznego szczęścia bez względu na to, co miało to oznaczać. To Paula a nie Ula chciała go mieć za wszelką cenę.
Jeszcze jeden aspekt który nie bierzesz pod uwagę, który już raz nie tylko ja ale i Ariana zwracałyśmy ci uwagę, to są prawdziwe kompleksy Uli. Pisałaś że to tanie usprawiedliwienie, bo choćby Jasiek tez pochodził z Rysiowa i nie był tak dziecinny jak Ulka. Co by nie powiedzieć o Jaśku, to był dość przystojny młody facet, który podobał się dziewczynom i miał z nimi problemy. Nie chodzi tu tylko o Kingę i Magdę, ale już wcześniej jakaś na niego leciała i on, podobnie jak Marek, raczej miał problem z odpędzaniem jak już się od nich, niż z poderwaniem. Zwróć uwagę co Ula o sobie mówiła- odcinek 11- szkoła” na mnie starali się nie patrzyć i …tak już zostało”, na wieść że poszła świętować urodziny z przyjaciółmi ze studiów Maciek „to my mieliśmy jakiś przyjaciół??!” „Mediolan/Rysiów wybrał Mediolan. Nic dziwnego, sama bym wybrała…”. A gdy już była na studiach, gdzie młodzież jest trochę mądrzejsza i nie osądza po wyglądzie, przynajmniej spora część, to miała młodsze rodzeństwo i rodzinę na głowie, którym matkę musiała zastąpić, więc niby jak miała zawiązywać przyjaźnie, dojrzeć, zmądrzeć, wyjść ze sfery swoich marzeń i dziecinności. Bojąc się zewnętrznego, sama sobie stworzyła taki prosty, infantylny, dziecinny świat w pamiętniku, który nie ranił. Ona naprawdę czuła się gorsza i dość dobrze było to pokazane. Ona wcale nie udawała, że nie wierzy w siebie. A te krótkie momenty gdy zbierała się na odwagę, zagłuszała nie serce, ale rozum, przypłacała tym, że ten demon kompleksów (nie znalazłam lepszego słowa) mocniej ją chwytał, robiła sobie gorsze wyrzuty i tak już zostawało. To dlatego od razu tak zwątpiła w Marka, ona nie jemu nie wierzyła, ale sobie. Dokładnie w to co napisałaś „taki facet jak on nie mógłby zakochać się/poślubić kogoś takiego jak ja.” Ona to pomyślała zaraz po kłótni o Anię, zanim znalazła prezenty, które były potwierdzeniem wcześniejszych demonów kompleksów a nie obudzeniem. Ona przed nimi mówi do Ali, Marek nie zostawi Pauliny, mimo że jej to obiecywał i święcie w to wierzy. Dlatego też nie walczy o Marka w szpitalu z Pauliną, ona kontra Rysiów, to dla niej śmieszne, zanim wystartowała to już przegrała. Zauważ że Marek dopytywał się gratulował czy to związku z Piotrem, czy wyjazdu do Bostonu, badał teren. Ulka nawet nie próbowała potwierdzić swoich podejrzeń, gdyż dla niej było oczywiste że Paula jest lepsza i z nią przegrała, mimo że widziała jaka jest zimna, że Marek wcale z nią nie był szczęśliwy i jej to nawet powiedział, widziała że w sumie to tak naprawdę nawet ona go nie kocha.
I teraz tak się zastanawiając, czy nie miała prawa tak źle o sobie myśleć, dwaj faceci jakich miała i na jakich jej zależało perfidnie ją wykorzystali. Nawet jeśli Marek tego nie zrobił, to wszystkie okoliczności na to wskazywały. Musimy pamiętać co my widzowie wiedzieliśmy, a co wiedzieli w danym momencie konkretni bohaterowie. Ula po znalezieniu prezentów wiedziała że Marek ma narzeczona z którą zrywa, zrywa i zerwać nie może, że właśnie ją okłamał nawet w takiej błahostce jak pójście na lunch, że próbował zaciągnąć ją do łóżka tylko po to, by została dyrektorem finansowym i sfałszowała jego raport finansowy, bo jak nie to straci stanowisko. Że ma weksle na jego udziały i w sumie go w ręku, bo zmiana chociażby wysokości rat i terminów (raz już taką Maciek proponował) skutkowała zagrożeniem utraty tych udziałów a więc firmy, którą jego rodzice budowali całe życie. I na końcu, że nadal miała opory przed zafałszowaniem raportu, gdy nagle Mareczek zaprosił ją do SPA, gdzie był wyjątkowo czuły i kochany i mu uległa idąc nie tylko do łóżka, ale godząc się na wszystkie jego machlojki. Po przejściach z Bartkiem, o których Marek doskonale wiedział, gdy ten dość brutalnie pisząc, dawał jej seks i siebie za kasę i załatwianie jego problemów. Pojawił się kolejny facet, który się jej „sprzedał”, tym razem za weksle i raport. Próbował ją zdobyć grając wytrawnego uwodziciela, nie udało się, w SPA zmienił taktykę na czułego kochanka i osiągnął sukces, złamał ją. To miałam na myśli pisząc o przekroczeniu granicy przez Armando. Wiemy że to nie prawda, ale gdyby tak było w rzeczywistości, a miało to miejsce w oryginale, to jest krzywda niewyobrażalna, po której rzadko która kobieta się podnosi, a szczególnie w tak krótkim czasie. To jest to przekroczenie granicy, za które nie da się przeprosić, ani nawet bardzo pragnąc, wynagrodzić krzywd. To jak z jajkiem i szklanką, choćby się nie wiem jak starano, już nigdy nie sklei się stłuczonego jajka czy szklanki. Na niej zawsze będą rysy. Szansą Marka oprócz tego że się zmienił i naprawdę odkupił swoje winy było to, że mógł jej wyjaśnić, że tej granicy „stłuczenia”, z której nie byłoby powrotu nie przekroczył i kiedyś tam miał szansę to Ulce wyjaśnić i udowodnić. Czy dalej się Gosia dziwisz że Ula miała takie kompleksy, tak o sobie myślała, że nie zasługuje na miłość, że nie da się jej pokochać, nawet jeśli dobrze to ukrywała?
Co do odejścia, mogę cię zapewnić, że zawsze to jest skutek nie przyczyna. Nie wiem czy wiesz, ale jestem prawnikiem, mało pracowałam przez dłuższy czas przy rozwodach i nawet jeśli już w tym zawodzie nie pracuję, to coś o tym wiem. Przede wszystkim to, że winy w przeciwieństwie do Pauli szukałabym w sobie i w nim, a nie w Ulce, nawet jeśli myśl o niej wzbudzałaby we mnie same negatywne uczucia. Tym bardziej, że Ulka nie była pierwszą, ani jedyną kochanką, wiec dla mnie logicznym byłoby, że to nie tu akurat tkwi problem. Gdyby mi takie numery jakie Marek Pauli wywijał robił facet, to bez względu jaki byłby cudowny, słodki, złoty, nie pozwoliłabym się tak nie szanować, ranić, zdradzać, upokarzać, ośmieszać przed całą firmą. Z pewnością od dawna nie byłby ani moim mężem czy narzeczonym. Więc to, czy akurat powiedziałby mi że odchodzi lub nie do miłości swojego życia, miałoby dla mnie drugo/trzeciorzędne znaczenie. To, że to Paula tak tolerowała nie wynikało z jej miłości do niego, ale do siebie. Ona bardzo dobrze wiedziała o tych kochankach, ale wystarczyło jej, że delikwentkę po prostu wyrzucił z pracy, puścił jej jakieś przeprosiny i wszystko wracało do normy. Jej to nie raniło a upokarzało, bo jak się kogoś nie kocha, to to co on nam robi nie sprawia nam ból. Rani miłość własną a nie uczucia. Nawet z Ulką, większy ból jej sprawiło nie to, że Marek kocha inną, lecz to, że jest nią Brzydula i jaki to będzie wstyd. To chyba najlepszy dowód nie tylko na brak uczucia z jego, ale i jej strony. Mnie by zastanawiało, jakby tak facet ot po prostu poszedł, gdzie popełniliśmy błąd. Pomijam już to, że ja w odejście ot tak nie wierzę, zawsze są jakieś symptomy, tylko my się oszukujemy i nie chcemy ich widzieć.
Co do ostatniego zarzutu wobec Ulki o jej narzucanie się, nawet nie zamierzam negować, bo to prawda, wszyscy widzieliśmy. Małe tylko ale, Marek też to widział i gdy Ulencja sobie za bardzo pozwalała zaraz ją usadzał. Tak było z Terleckim, kolczykami, czy nawet tymi głupimi podejrzeniami z Julią itd. Wbrew pozorom, to było kilka momentów, a potem sytuacja się zmieniła i to on sam jej się zwierzał i usprawiedliwiał, a nawet prosił o pomoc (modelki w biurze). Gdy go przyłapała z Klaudią zachowała się jak należy, przeprosiła i wyszła, to on za nią pobiegł i zaczął się tłumaczyć, wprost jej powiedział, że nie chce by o nim źle myślała. Ulka go przecież zapewniła o swojej dyskrecji itd. On sam zaczął się jej tłumaczyć jak facet swojej dziewczynie, mimo że go ani nie prosiła, a nawet w sumie to wyglądało, jakby nie chciała tego słyszeć. Przy Domi i „lekcji spalonego” było to samo, znów to Marek chciał jej wyjaśnić i się wytłumaczyć. On sam pierwszy zaczął jej opowiadać o swoich prywatnych sprawach, nie wiem czy nawet Ula nie była jedyną osobą, która wiedziała o romansie z Julią. Wielokrotnie przekraczał granice przyjaźni, Ula też, ale ona robiła to naprawdę nieświadomie, Marek za to był doświadczony w relacjach damsko-męskich, siedem lat od niej starszy, chyba mamy prawo więcej od niego wymagać.
To tylko moje dywagacje, nie mam zamiaru cię przekonywać, ani sama zmieniać zdania, Ula była i jest nadal dla mnie pełną wad (tak jak i marek) ale jeszcze większej ilości zalet przeuroczą dziewczyną, takim Kopciuszkiem, który znalazł swojego księcia i dobrze, bo była tego warta.
Kiedy Brzydula szła po raz pierwszy może i na początku troszkę też mnie irytowała Ula... ale kiedy pomyślę, co z niej zrobili potem... po przemianie... to pokochałam tę pierwszą Ulę!!! xD
Gosiu, nikt tu nie będzie Cię odsądzał od czci i wiary. Masz prawo do własnego zdania i wszyscy to szanują. To inteligentna dyskusja, nikt nikogo nie obraża, ewentualnie nie zgadza się z tym, co piszesz. I tyle.
Ja jednakowoż właśnie postrzegam postać Ulki trochę inaczej niż Ty. Była irytująca, infantylna, momentami głupiutka strasznie, ale w miarę rozwoju serialu zmieniała się na lepsze. Przypuszczam, że jesteś na etapie początkowych odcinków, a wtedy rzeczywiście mnie też denerwowało jej zachowanie, czasami byłam zła, że aż tak ją przerysowano. Ale później autentycznie ją polubiłam, choćby za to, że jako jedyna z tych wszystkich kobiet kręcących się wokół Marka potrafiła mu się postawić, powiedzieć coś do słuchu i wyraźnie dała mu do zrozumienia, że zasługuje na to, aby ją szanowano. Wydaje mi się, że za bardzo spłycasz jej postać, widzisz tylko jedną stronę medalu. Na youtube natknęłam się kiedyś na taki filmik (niestety nie pamiętam tytułu piosenki), w którym fajnie są pokazane wszystkie sprzeczki Marka i Uli. Jej ucieczki z samochodu, wyjścia z gabinetu, kłótnie i oskarżające spojrzenia.
I to Marek zawsze biegł za nią, tłumaczył się i przepraszał. Jak wiemy, z Mareczka był niezły Casanova. Nigdy nie miał problemu z kobietami, to one zabiegały o jego względy i to one same pchały mu się do łóżka, a w przypadku Uli to on musiał zabiegać, starać się, tłumaczyć. Tak było w wielu sytuacjach i warto to docenić. Poza tym widać było wyraźnie, że Ulka go często zaskakiwała swoim zachowaniem. Pomijam to jej pilnowanie 'jego cnoty', bo ja też mam parę takich scen, których zwyczajnie nie lubię, jak ta z asystentką Terleckiego. Ale jej monologi wewnętrzne nie były aż tak złe, tu też się nie mogę zgodzić. Często dowcipne, jak ta z okularami, albo zwyczajne cytowanie urywków z wierszy, co świadczyło o oczytaniu, a nie o głupocie.
Kwestią sporną pozostaje status 'tej trzeciej'. Oczywiście ja też tego nie pochwalam. Rozbijanie związku zawsze było poczytywane za coś złego i niemoralnego. Ale tu trzeba spojrzeć poprzez pryzmat 'tego' szczególnego związku. Po pierwsze Paulina pozwalała sobie na to. Doskonale wiedziała, że jest zdradzana, oszukiwana i godziła się z tym. Żyła iluzją o wspaniałym związku z bogatym, przystojnym, dorównującym jej pod każdym względem synu współwłaścicieli firmy. Nigdy nie zastanowiła się, czy jej narzeczony czuje się z nią szczęśliwy, czy naprawdę ją kocha, czy sobie ufają. Dla niej liczyły się tylko pozory i najważniejsze to, kto został następną kochanką Marka. Nie fakt, że ją zdradza, ale imię tej trzeciej. I to, aby jak najszybciej się jej pozbyć. To dopiero była 'chora' miłość, o ile w ogóle można nazwać to miłością. Bo miłość to nie tylko branie, ale przede wszystkim dawanie. A co Paula mogła dać Markowi? Rzucała mu tylko kłody pod nogi, jak w tej aferze z Aleksem czy w przypadku tego pierwszego kredytu, kiedy nie zgodziła się na wzięcie hipoteki. Zupełnie go nie rozumiała, nie widziała, że ma problemy, że coś go gryzie, że jest zdesperowany. Nie była dla niego w żadnym stopniu oparciem, nie obchodziło jej to. I zawsze stawała po stronie brata, nie liczyła się z uczuciami Marka, nigdy nie mógł na nią liczyć. W przeciwieństwie do Uli...
Sorry, ale zdarzają się w życiu rzeczy, których nie sposób uratować. Marek już od dłuższego czasu zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę. Widać było wyraźnie, że Pauliny ma zwyczajnie dosyć, że oddalają się od siebie w ekspresowym tempie i najlepiej by się stało, gdyby odeszła razem z Aleksem, nie tylko z firmy. Ulka akurat w tym przypadku nie miała czego niszczyć, bo ten związek już od dawna nie istniał. A i tak miała skrupuły, jak chociaż po tej rozmowie z Pauliną przed wyjazdem do SPA. Czuła się winna mimo tego, że sama Paula swoim zachowaniem pokazała jej dobitnie, iż ten związek to tylko toksyczne przywiązanie, nic więcej. A już to wręczenie jej koperty za pomoc w pozbyciu się kochanki Marka to jakiś horror. Naprawdę myślisz, że Ulka mogła tu coś jeszcze popsuć?
Ten związek rozpadł się nie przez nią, ale dzięki niej, bo przynajmniej zarówno Marek jak i Paulina mogli jeszcze w życiu zaznać prawdziwego szczęścia u boku nowych partnerów, a nie tkwić w tym fikcyjnym związku bez nadziei na to, że jeszcze coś się między nimi może zmienić.
Ula przynajmniej go naprawdę kochała, miłością może ślepą, ale szczerą i bezinteresowną. Gotowa była wszystko dla niego poświęcić, złamała wszystkie swoje zasady, nie tylko uczciwość, a ten spór, o którym Agamnik wspomniała w poprzednim komentarzu świadczy dobitnie o tym, że interpretując zachowanie Ulki już po tym, jak dowiedziała się o oszustwie, niektórzy wierzą, że do końca chciała chronić ukochanego mężczyznę, nawet biorąc na siebie całą winę, nawet to, że tylko interesowność i chęć przejęcia firmy kierowała nią przy wchodzeniu w tą spółkę z Markiem.
Ja wyjątkowo jestem skłonna wybaczyć jej to zaślepienie i miłość do zajętego mężczyzny, bo w tym serialu scenarzyści chyba celowo tak poprowadzili wątek związku Marka i Pauliny, aby widz nie miał wyrzutów sumienia, że kibicuje tej trzeciej. Wiadomo, że nie buduje się szczęścia na krzywdzie innych, ale jeśli w tym przypadku ktoś krzywdził, to tylko Paulina i to przede wszystkim samą siebie. A i sam Marek też doszedł do takiej konkluzji, że jeśli się kogoś naprawdę kocha, to się go nie zdradza. Święta prawda.
Ja w każdym razie życzę obojgu (Markowi i Uli) dużo szczęścia i oby trwało jak najdłużej:)
PS. W oryginalnej wersji było inaczej. Narzeczona Armanda naprawdę go kochała, dlatego chyba jednak łatwiej zrozumieć Ulę...
Po pierwsze napisałam wyraźnie, że ze związku Pauliny i Marka nic by nie było, on i tak zmierzał ku przepaści i to jest jedyne usprawiedliwienie tego wszystkiego co się stało. To był chory związek, a pojawienie się Ulki tylko go dobiło. Jakby Ulki nie było to byłoby stado innych kobiet i dalej by ta "zabawa" między Markiem a Pauliną trwała. Jednak nie mogę napisać, że dla mnie Ula była bez winy bo niezależnie od tego czy ten związek był udany czy nie to jednak istniał.
Co do mam - wywody matki Marka jak to kobieta musi o faceta zabiegać, dopieszczać i nie wiadomo co robić ( najlepiej skończyć kurs akrobatyki chyba) żeby nie latał za tymi wszystkimi wstrętnymi laskami które używają sztuczek żeby tych biednych niewinnych chłopów zaciągnąć do łóżka do dziś mam w głowie. I jedyny komentarz jaki mi przychodzi do głowy to " chyba sobie żartujesz"
Po drugie piszecie, że Paulina nie miała godności a Ula tak. Ja to trochę inaczej widzę. Ula tak samo warowała pod drzwiami Marka żeby tylko nie poszedł na bok z jakąś modelką, poleciała do hotelu sprawdzać czy to on z Julią korzystali z kociołku uniesień, łykała każdy jego kit jak bocian żabę. Gdy się rozdarł do Pauliny, że nie ma z brzydulą nic wspólnego to starczyło, że ją pocałował a ona cała rozradowana następnego dnia bredziła coś o motylu który przyjął postać Uli Cieplak. A powinna mu wywalić z liścia ze dwa razy w pysk bo to co powiedział było naprawdę podłe. A on jej nawet nie przeprosił z tego co pamiętam, choć pewna nie jestem, tylko coś bredził, że Paula go zaskoczyła i dlatego to powiedział. Dodatkowo Ula też chciała być z Markiem za wszelka cenę, przecież te kredyty brała bo się bała, że inaczej wszystko przepadnie, że nie będzie mogła go widywać. Zlewała przyjaciółki, a nawet rodzinę tylko dla niego. Nie przyjmowała żadnych argumentów i cała się aż zapluwała gdy tylko Ala czy Maciek próbowali jej przemówić do rozsądku. A nie daj Boże ktoś coś złego powiedział na Marka ( tzn powiedział prawdę) to już w ogóle dostawała świra. Wcale lepsza od Pauliny nie była, dogadała Markowi z głupkowatym uśmieszkiem, że wraca do starych przyzwyczajeń, a to nawet nie była prawda. Paulina przynajmniej miała powody żeby mu odstawiać te cyrki bo on naprawdę ją zdradzał, a kłamał jej prosto w twarz, że to nieprawda ( a to, że sama się na to zgadzała to już inna sprawa bo powinna go tak kopnąć w dupę żeby wyleciał w kosmos i już nie wrócił) Ta Uli miłość którą się tu wszyscy zachwycają była dla mnie chora, może ja jestem za stara, bardziej rozważna niż romantyczna, ale dla mnie jest niepojęte a wręcz nienormalne żeby aż tak żyć czyimś życiem i poświęcać dla niego wszystko.
Po trzecie irytujące było jak robiła Markowi wyrzuty, że musi codziennie widywać Paulinę. Sorry, ale władowała się w związek z facetem który miał narzeczoną z pełną tego świadomością i która na dodatek pracowała w tej samej firmie. Nie wiem czego ona chciała, żeby zerwał z Pauliną i jeszcze ją wywalił z firmy żeby Ulcia mogła radośnie cieszyć się swoim szczęściem i nie musieć oglądać byłej narzeczonej?
Sorry ze pisze tak chaotycznie ale po pierwsze pozna pora, a po drugie rownolegle koncze papierzyska z pracy.
Z tym wyrzutem, że on musi codziennie Paulę widywać to ona wyskoczyła wtedy, gdy on jej zrobił scenę zazdrości o Bartka, też zresztą niesłusznie. Myślę raczej, że ona chciała mu się wtedy odgryźć i tyle :D
Ula wystawiła przyjaciółki i Maćka dla Marka, to prawda. Nie wiem jak ci to wytłumaczyć, po prostu go kochała, chciała mu pomóc bo jej potrzebował, dla mnie w pewnym sensie zrozumiałe. Ona za te spotkania od Marka nie chciała niczego, wystarczyło że był i okazywał jej przyjaźń i że ją autentycznie lubi, szanuje i bezgranicznie ufa. Cieszyła się jak małe dziecko, gdy Maciek czy to po uwolnieniu z aresztu Jaśka, czy też po swojej kłótni z nim o Pro S to potwierdził. Marek mu wtedy powiedział, że doszły go plotki że się Violą zabawił, nie jego sprawa, ale z Ulą na takie postępowanie mu nie pozwoli. Pomijam już to, że zazdrość o Maćka, jaką okazywał wtedy Marek, czy właśnie ten tekst, są mało przyjacielskie, tak przy dużej tolerancji za takowe można je uznawać. Dlatego dla mnie, mimo że nie potrafisz tego zrozumieć jest to miłość, taka prawdziwa i czysta, bo ona to robiła dla niego, NIE OCZEKUJĄC I NIE ŻĄDAJĄC NICZEGO W ZAMIAN. Czasami nawet walcząc nawet z nim i jego nie tyle tchórzostwem, co apatią i rozżaleniem, jak choćby przy reprezentacji. Pilnowała jego cnoty- owszem, ale powtórzę się, Marek od razu jej pokazał, że nie pozwala sobie na takie zachowania. Dostała po nosie i już nie próbowała. Lecz szybko sytuacje się odmieniły i to on sam zaczął się tłumaczyć, czasami nawet wtedy gdy wprost mu powiedziała, że nie chce tego słuchać, to są jego prywatne sprawy a ona jest tylko asystentką, a jeśli się boi że to wyda, to może być pewien jej dyskrecji (scena z całowaniem Klaudii). W innej sytuacji zamiast zacząć zachowywać się jak facet, choćby w scence gdy modelki kłóciły się o niego w sekretariacie, chował się jak dzieciak w gabinecie i nagle to Ula musi go ratować. I znów to on ją sam zaprosił do swojego prywatnego życia i wtedy i jak opowiadał jej, a czasami nawet prosił nie tylko o radę, ale wysłuchanie i komentarz („jestem świnią, wiesz o tym”). Nie możesz więc negować, że sam dał jej na to przyzwolenie, samemu też mieszając się do jej życia, choćby przez próbę usunięcia Maćka z jej co bądź firmy.
Kociołek uniesień był jej zazdrością- fakt, ale ona nie poszła tam wbrew temu co myślisz, by go szpiegować. Ona naprawdę myślała że jest winny, po prostu musiała wyjaśnić fakturę, bo to kolejna na kilka tysięcy z funduszu reprezentacyjnego, a to nawet dla potężnej firmy modowej w tak krótkim odstępie czasu dużo. Moim zdaniem ona nawet nie chciała tam być, bo ją to po ludzku bolało, jak się dowiadywała co jej zdaniem razem tam i Julia i Marek wyprawiali. Powiedziała mu co myśli, na jego nie tylko życzenie, ale wprost polecenie. Nie pozwalała sobie, bo znała już Marka i pamiętała nauczki. To on „nie chcąc niedomówień” wprost zażądał, by mu napisała list i wyjaśniła dlaczego jest na niego zła. Sam znów ją zaprosił do swojego życia, bo co szefa obchodzi co tam w duchu sobie o nim sekretarka myśli, jeśli solidnie wykonuje swoje obowiązki. Ja osobiście uwielbiam list, bo nawet jeśli na nieprawdziwych podstawach, Mareczek usłyszał to, co od dawna powinien usłyszeć od matki, ojca, lub prawdziwego przyjaciela (Seby), ale ci byli zbyt puści lub oddaleni, by mu to powiedzieć. A przecież on wtedy z Ulą się „przyjaźnił”. Ten list odniósł pozytywny skutek, bo Marek zaczął się autentycznie zastanawiać jak postępuje i na pewno na skrupuły jakie miał w postępowaniu z Ulą, miał on wpływ.
Pocałunek przed firmą - obraz naiwności Uli, zaślepienia i długo by wymieniać, ale i miłości. Tak bardzo (za bardzo) była mu wdzięczna za każdy gest w swoją stronę, że bezwarunkowo przyjmowała każdy ochłap. Także "niestety" dla niej, bo bardzo mu ufała i przyjmowała jego każde słowo i gest za szczerość i prawdę. Dlatego mimo że Ulka wkurza mnie niepomiernie w tym pocałunku, jeszcze mocniej wnerwia mnie Marek, który widzi jak ta dziewczyna mocno go kocha i to wykorzystuje i daje głupią nadzieję. Ja wiem, że on już był wówczas w niej zakochany, lecz mimo to na pewno nie chciał z nią być, nie chciał w ogóle dopuścić do głosu to uczucie, które tłamsił. Tyle jej zawdzięczał, od uratowania życia włącznie, skoro nie chciał być nią, to po co za nią biegał i w głowie zawracał. Już o tym pisała Ariana. To nie była pojedyncza sytuacja. Ulka wtedy chciała za to co o sobie usłyszała odejść z firmy, zatrzymał ją pocałunkiem i zaproszeniem na randkę, została. Ale potem kilkukrotnie to się powtórzyło. Nie chciała już odchodzić, ale przerwać to, co się między nimi działo, lecz Marek nie pozwolił na to. Jej winą było tylko to, że mu ufała i w końcu mu ulegała, bo go kochała. Ale czy można z tego robić zarzut, szczególnie gdy to on zdecydowanie częściej za nią biegał a nie ona za nim. Nic jej nie obiecywał fakt, ale z drugiej strony dawał różne rzeczy do zrozumienia.
Nie zgodzę się też z jednym. Piszesz o Ali i Maćku, często dawali dobre rady, ale równie często nie. Tak było i w tym przypadku, a dokładniej chodzi o sytuację z pocałunkiem. Piszesz że ich nie słuchała, ależ posłuchała i zrobiła idiotyzm. Kierując się własnym rozumem chciała wyjaśnić wszystko z Markiem, przeprosić za pocałunek i poprosić, by o tym zapomnieli, nie wracali do tego i nadal się „przyjaźnili”. Co by nie powiedzieć to jest normalne zachowanie dorosłej kobiety. To właśnie pod wpływem przyjaciół zmieniła zdanie. Alka niczym patetyczna matrona z XIX w. zaczęła biadolić „jak ty sobie dasz radę”, „nie wytrzymasz” , „będziesz cierpieć” , „musisz zapomnieć, wyrzuć wszystko co ci się z nim kojarzy”… i inne teksty jak ze starodawnego romansidła. W sukurs przyszedł jej Maćko „muszę ją ratować” „grozi jej coś”, „nie wrócisz do pracy, ja teraz będę się z nim kontaktował”, nie wspominając o tym, jak się rzucał do Marka całkowicie nie uprawniony, zapominając nawet, że ten gościu płaci jego pensję, bo nawet pomywaczem nie był. Ja rozumiem że to wszystko musiało być, gdyż inaczej nie doszłoby do intrygi, ponieważ gdyby pod wpływem doradców Ulka się głupio nie zachowała, tylko z Markiem normalnie wszystko wyjaśniła, to sytuacja wróciłaby do tej sprzed pocałunku. Chodź nie do końca, pojawiłoby się skrępowanie, niedomówienie, zniknęłaby szczerość.
Nie zgadzam się z tym wyrzutem o Paulę, mam tu podobne zdanie jak Rafał. Przypominam, że miało to miejsce wtedy, gdy Marek urządzał jej scenę zazdrości o Bartka, robiąc jej wyrzuty że go zaprosiła i nie do końca wierząc w to co mu tłumaczyła, że nie miała bladego pojęcia że przyjdzie, bo ją z nim nic nie łączy i byłby ostatnią osobą, którą po tym co zrobił zaprosiłaby. Pyta się go w końcu czy jest zazdrosny a ten oskarżycielskim tonem, czy nie ma powodu. Przepraszam, ale dla mnie Ula tu pokazuje, zdałoby się powiedzieć w końcu klasę, bo nie pozwala sobą pomiatać. Odpowiada mu że nie ma, nie okłamuje go i przypomina mu kim jest i kim ona dla niego jest. Ukrywają się, on ma oficjalną narzeczoną, nie wie nawet nazwać co ich łączy. A skoro on rości sobie prawo do pretensji i zazdrości o Bartka, to co ona ma powiedzieć, skoro on ma oficjalna narzeczoną, z którą za kilka miesięcy się żeni. Właśnie ta klasa nie pozwoliła jej dodać i przypomnieć mu, że nierzadko się całują w jej obecności, mieszkają ze sobą i śpią a ten jej sceny urządza. Przepraszam cię, ale dla mnie w końcu powiedziała mu to co powinna i na co sobie zasłużył i bardzo słusznie kazała zatrzymać samochód i wysiadła. Potraktował ją po raz kolejny jak pierwszą lepszą panienkę, z jakimi się spotykał, gdzie uważał że sama jego obecność i „obdarowanie sobą” to powinien być wystarczający powód niemalże do uwielbienia i nie zadawania pytań i nie stawiania jakichkolwiek wymagań. masz być grzeczną, cichą i uległą, ja za to nie muszę dać nic. Po raz kolejny, jak w każdym poprzednim związku chciał tylko brać, nie dając nic z siebie. Na szczęście Ula w lot to pojęła i pokazała mu, że się nie pozwoli tak traktować. Więc akurat dla mnie tu przykład nie trafiony. Tak samo nie trafiony jest według mnie drugi jaki podałaś, czyi zarzut jaki postawiła Ulka Markowi o powrót do dawnych przyzwyczajeń. Przecież dopiero co robiłaś jej wymówki, że jest naiwna jak but i wierzy we wszystko co się jej wciśnie. Kiedy w końcu przestała być taka, po znalezieniu prezentów i podsłuchaniu rozmowy, niby czemu miała uwierzyć na słowo Markowi? Nie uważasz że jakby mu uwierzyła to dopiero byłaby idiotką i dała dowód ze można ją traktować jak pierwszą lepszą, bo ona podobnie jak Paulina wszystko przyjmie i wszystko zniesie. Nie wyrzuciła od razu kwiatów od niego i zastanawiała się nad tym, co jej wyznał w dniu niedoszłego ślubu. Ale miała moralne prawo i podstawę po usłyszeniu rewelacji od Ali i przede wszystkim Izy nie uwierzyć mu, bo ją nie raz okłamał i próbował perfidnie wykorzystać. Miała prawo i podstawy wierzyć, że to Paula wściekła ostatnim romansem tuż przed ślubem zerwała zaręczyny. W efekcie czego on wraca z podkulonym ogonem do dawnej kochanki (na bezrybiu i rak ryba). Może nawet mu i zależy, może ma i wyrzuty sumienia, ale nic się nie zmienił, bo się właśnie obściskiwał według naocznych świadków z Klaudią, więc pewnie przygotował jej „ciepłą posadkę” w postaci następczyni Pauli, którą będzie nagminnie zdradzał i wmawiał, że jest ślepa, zazdrosna i źle widzi. Teraz ona by słuchała mówione przez niego protekcjonalnym tonem „przesadzasz…” tylko nie Paula a Ula. Naprawdę się dziwisz, że to odrzuciła i mu nie uwierzyła? Muszę ci się przyznać, że ja na jej miejscu zrobiłabym to samo, mało tego, jakby wtedy zaufała Markowi, który nic nie zrobił bu odzyskać zaufanie poza przeprosinami i wtedy jeszcze absolutnie nie zasłużył na wybaczenie, to by w moich oczach jako bohaterka dużo straciła. Wybaczasz mu, pozwalasz się traktować jak… to on cię tak tratuje, w dużej mierze sama jesteś sobie winna. Tak myślałam właśnie o Pauli.
Podobnie jak Rafal4792 i Agamnik, zupełnie nie mogę zgodzić się z zarzutem Gosi, że Ulka robiła wyrzuty Markowi o Paulinę. Nigdy nie robiła mu jakichkolwiek wyrzutów dotyczących jego narzeczonej, co najwyżej chciała zakończyć te ich relacje właśnie ze względu na Paulinę i tylko o tym rozmawiali (co nawet przypisałabym jej to na minus, bo rzeczywiście bywały sytuacje, w których ślepo godziła się na różne wybryki Marka), oprócz tej sytuacji w samochodzie. Warto dla przypomnienia obejrzeć sobie ten urodzinowy i następny odcinek dosyć dokładnie. Po pierwsze, to Marek sam się wprosił na te urodziny do jej domu. Po drugie, od momentu, kiedy pojawił się Bartek, zachowywał się co najmniej dziwnie. Miotał się od pokoju do kuchni, nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Pamiętam taką fajną scenkę w kuchni, kiedy Ala podawała mu kawę. Zatrzymała się na chwilę z tą kawą i z uśmiechem spojrzała na Marka, biedak nie wiedział, gdzie ma podziać oczy. A jak Viola palnęła, że Ula poszła do siebie pogadać ze swoim chłopakiem, Marka o mało szlag nie trafił. Opisuję tą scenę, bo w niej dosyć wyraźnie pokazano zachowanie Marka zazdrośnika (i psa ogrodnika przy okazji). A nie miał przecież żadnych praw do tego, dosłownie żadnych. Zresztą przez telefon do Sebastiana wspominając o Bartku, mówił, że skoro on ją oszukuje (tak mu się przynajmniej wydawało) to i całkiem możliwe, że ona jego też. I tego trzeba się było trzymać. Byli razem z Ulką na takich samych prawach, było przełknąć Bartka i spędzić miły wieczór z Ulą, skoro i tak się umówili. Ale nie. Już po wejściu Ulki do samochodu zaczęły się schody. Chciała przecież wysiąść i wrócić do domu, zwalniając go z obietnicy urodzinowej niespodzianki. Jakoś ją ugłaskał, ale daleko nie odjechali, a znowu się zaczęło. Musiała się biedna tłumaczyć jak żona mężowi (pisałam o tym też w innym wątku). Nic dziwnego, że nie wytrzymała i wygarnęła mu Paulinę. Sorry, ale miała do tego pełne prawo, zwłaszcza, że ona była w porządku wobec niego, on wobec niej niestety nie. I to był chyba ten jeden jedyny raz. A takich sytuacji, w których Paulina nie dawała o sobie zapomnieć było dużo więcej. Każdą niemal ich randkę przerywał im telefon od niej (Palmiarnia, urodzinowa kolacja, truskawki). Ula godziła się na to, bo kochała, bo chciała z nim być, bo składał jej zawoalowane obietnice (najlepsze są lasy mieszane, jeśli się czegoś bardzo chce, ja jej nie kocham, Pauliny już nie ma, po zarządzie jej nie zobaczysz itp.)
Zgodzę się co do tego pocałunku przed firmą, mnie też to zdziwiło, że Ulka tak szybko dała się przekonać, ale tak jak pisała Agamnik, odebrałam to też jako przejaw przede wszystkim ogromnej miłości. Oczywiście, że powinna się naprawdę obrazić po tym co usłyszała o sobie, że jest ‘czymś takim’ no i to wyparcie się jej przez Marka, ale pobiegł za nią, tłumaczył się, chciał ją zatrzymać i… pocałował. Dla takiej dziewczyny jak ona (tu wspomniane przez nas niejednokrotnie kompleksy) taki gest ze strony takiego mężczyzny jak Marek był jak gwiazdka z nieba. Była naiwna i zaślepiona i co do tego cały czas się zgadzamy, ale miała też powody, aby uwierzyć w sympatię Marka. Nie odganiał się od niej jak od muchy, nie unikał jej jak innych dziewczyn, przeciwnie. Widać było, że ją lubi, dawał jej prezenty, zabierał na randki. Miał w tym swój ukryty cel, ale ona o tym nie wiedziała. I tak jak pisze Agamnik, była mu wdzięczna za każdy ochłap. Ufała mu bezgranicznie, wierzyła w każde słowo, bo dawał jej ku temu powody. Może trzeba spojrzeć na to z tej strony. Wiem, że się teraz powtórzę, bo już o tym pisałam, ale wina Marka jest niewspółmiernie większa. To on za nią biegał, przepraszał i zatrzymywał za wszelką cenę. Dobrze, że przynajmniej my widzowie wiemy, że robił to z innego powodu, niż sam myślał. Ula też myślała, miała nadzieję, że mu na niej choć trochę zależy, bo jego zachowanie względem niej na to wskazywało. I dlatego po wydaniu się intrygi i po podsłuchanej rozmowie tak przeżyła ten zawód na Marku. Jak miała mu uwierzyć, skoro na sobie samej doświadczyła, jakim potrafi być zakłamanym człowiekiem. Ja też się nie dziwię, że uwierzyła Izie, nie Markowi. O tym, że Marek naprawdę się zakochał, wiedzieli widzowie, Ulka znała tylko fakty (listę Sebastiana, przygotowania do ślubu, kłamstwo w sprawie lunchu z Pauliną), wszystko to, co dyskredytowało Marka w jej oczach.