To mój pierwszy post na Filmwebie, ale po wpisach jakie tu widuję i po jednym z najbardziej lajkowanych komentarzy na profilu serialu na fb ("Kill Hank") po prosu musiałem odłożyć obowiązki tego wieczora na bok i zabrac głos. Ludzie, Wy naprawdę uważacie, że gliniarz który jest w stanie usadzić członka własnej rodziny, zamiast kryć go i nadużywac władzy jest dla was kimś porównywalnym z "kapusiem" "sprzedawczykiem?" Naprawdę nepotyzm, kolesiostwo i ślepo pojęta troska o najbliższych jest dla Was priorytetem w zyciu? Czy chociażby w ocenie nie-aż-tak-znowu-fikcyjnych postaci? Jak dla mnie to wzór gliniarza i życzyłbym sobie podobnych policjantów w mojej mieścinie. Ja Hankowi kibicuję (kibicowałem?) z kilku, moim zdaniem bardzo oczywistych powodów
- Jest luźnym, zabawnym gościem
- Ma "ludzkie" odruchy i sumienie (podejście do najbliższych zanim go wyrolowali, akcja z 'Tortugą' czy 'grillem' i związane z tym wyrzuty sumienia
- Gdy dowieział się prawdy o Walcie nie przyjął tego ot tak, na klatę. W serialu świetnie przedstwiono jak traumatyczna była to dla niego informacja. Poza tym starał sie pomóc Skyler i dzieciakom zanim podjął jakiekolwiek inne ruchy.
Zadziwiło mnie też, gdy przy dyskusji na temat odcinak 13 s. 5, ktoś naburmuszył się, że z nieukrywaną satysfakcją dorwał Walta. Co w tym dziwnego czy złego? Walt go zwodził, naraził życie jego i Marie, a teraz jeszcze nagrał ten odrażajacy, fałszywy film. Niby to blef w stosunku do Hanka, ale moim zdaniem dobitnie pokazuje kto w tym całym serialu jest prawdziwą szumowiną. A co do Waltera - to zakłamana, pazerna szuja. Tak jak w ostatnim odcinku określili go Jessie i Hank. Dowiódł tego gdy pracował dla Gusa. Poza tym nie łapię motywu 'dla rodziny'. A przynajmniej nie za taka cenę, za cenę tragedii innych rodzin (najabrdziej zszokowała mnie jego reakacja, a raczej jej brak - gdy TOdd zabił tego dzieciaka). Z Waltem i jego pojęciem moralności jest trochę jak z kibolami piłkarskimi i ich pojęciem honoru.
Nie miał pojęcia o zasadach panujących w mafii? Nie no proszę cię, kim on jest, dorosłym mężczyzną czy dzieckiem we mgle? Co on nie ogląda wiadomości (a wiadomości w USA nie wyglądają jak w PL, gdzie się gada o Religa-heart, tylko jest pasmo relacji ze strzelanin i lista ofiar porachunków między gangami), nie czyta gazet, czy choćby i książek (Godfather, anyone)? Czy facet po studiach nie jest w stanie przeanalizować na chłodno i wyciągnąć wniosków z faktu produkowania narkotyku i jego wpływu na życie? Pliiiiz.
NIE MUSIAŁ się w to pakować ze względu na kasę. kasa na leczenie została mu zaproponowana. Do tego nawet po jego śmierci miał kto pomóc rodzinie - był Hank i Marie. Do tego Skyler nie jest blacharą niezdolną do pracy, jak trzeba było, to do pracy poszła i dobrze sobie radziła. Nawet teraz na tej myjni to ona rządzi, nie Wielki Heisenberg.
Walter nie musiał zająć się produkcją metaamfetaminy. METAAMFETAMINY ludzie! Sam zaczął zadawać się z ćpunami i bandziorami. Sam dążył do powiększenia działalności, sam dążył do spotkania z Gusem. Naprawdę nikt go do tego nie zmuszał. Sam wkroczył na tą ścieżkę i co najważniejsze - w pewnym momencie mu się to zaczęło podobać!
Rodzina Walta borykała się z problemami finansowymi jeszcze zanim zaczął produkować narkotyki, a co by dopiero było po jego śmierci? Co chcesz udowodnić tym postem? Że on nie robił tego dla rodziny tylko dla siebie? Bo chciał być kimś wielkim? Przecież on wiele razy o tym wspominał. Zabrał córkę do piwnicy pokazując jej pieniądze i mówiąc z dumą: "zrobiłem to dla ciebie"
Potem w odcinku "Buried" powiedział Skyler, że odda się w ręce policji ale pieniądze muszą dostać jego dzieci. Przecież on nawet tych pieniędzy na nic dla siebie nie wydaje, bo to nie są pieniądze dla niego, wielokrotnie to udowodnił.
Tak, właśnie ta córeczka mogła zginąć w płomieniach wznieconych przez opętanego żądzą zemsty Jesse, teraz ta córeczka może zostać odebrana rodzicom, którzy poszliby siedzieć, właściwie to już dawno mogła zostać sierotą, że przypomnę kto siedział na łóżku rodziców i na nich czekał, żeby ich zabić. Ale spoko! Wszystko przed nią! Być może ona, jej brat i reszta rodziny jeszcze zapłacą za te wszystkie Wielkie Poświęcenia Walta Dla Rodziny.
Wiesz, ja to zostawię tak jak jest i wrócę może do naszej rozmowy na koniec serialu. Zobaczymy wtedy, czy dla owej córeczki robiącej w pieluchy nad kasą byłoby lepiej żyć w biedzie, czy doświadczyć losu zgotowanego jej przez Walta.
Tych konsekwencji Walter do czasu, w swojej naiwności, nie przewidywał.
Jasne - w pewnym momencie zaczęło chodzić o coś innego, niż wyłącznie dobrobyt rodziny, ale wybrał wiadomą ścieżkę z dobrych pobudek. Łatwo osądzać jego postępowanie z perspektywy obserwatora, ale nie powinno mu się odmawiać determinacji.
I przez to, że zamiast uciekać od wiadra gówna spadającego na głowę przyjmował je na klatę i kombinował nie odmówię mu charakteru.
"There's a game,
That I played.
There are rules,
I had to break.
There's mistakes,
That are made.
But I made 'em my way."
No z Waltem to mam klasyczne: chciałem dobrze, wyszło jak zawsze :) Przy czym to "chciałem dobrze" dotyczy samutkiego początku. Potem to już była powtarzana do upadłego wymówka.
Nie odmawiam Waltowi wiedzy, sporej inteligencji oraz determinacji. Ale nie oszukujmy się, Walt nie jest materiałem na mafioza. Za bardzo kieruje się emocjami i nie zapominajmy, że do czasu choroby Walt praktycznie przespał swoje życie, przedumał, w ogóle poddał się i roztrząsał stracone okazje. Właściwie to ostatni rok, to czas kiedy prawdziwi żył.
Do odnalezienia się i osiągnięcia sukcesu w świecie przestępczym potrzeba takiej siły i sprytu, jaki miał w sobie Gus. Człowiek, który metodycznie budował swoje imperium, który przez tyle lat działał pod nosem policji i nigdy się nie zdradził. Który planował swoją zemstę na zimno i potrafił na nią czekać latami. Który miał żelazne zasady i poniósł klęskę dopiero wtedy, kiedy je złamał.
A co do uciekania - chyba jednak zdarzało mu się już prawie uciekać z domu, prawda? I ostatnio też spakował manatki i uciekł z żoną i dziećmi pod pachą :) A jego sposoby na załatwianie spraw to bomba, wypadek, trucizna i zlecanie zabójstw :) Ty, w sumie jednak jest mafiozem pełna gębą, myliłam się! :D
Sceny, gdzie Walt zgrywa kozaka kontrastują się mocno z tym jak działa w rzeczywistości. To prawda. Nie brak tu kierowania się emocjami, działania pod wpływem wyłącznie impulsu i nieprzemyślanych w pełni decyzji. Wiemy o tym, bo Walt jest głównym bohaterem i obserwujemy go przez cały czas. Ale wszystko co robił doprowadziło to skutków, które tworzą jego "legendę" w półświatku. Tak samo jest z Gusem. Widzieliśmy go wyłącznie "przy pracy", gdzie musiał figurować jako "szef". Wyobraź sobie, że głównym bohaterem serialu jest kto inny, a Walta poznajesz epizodycznie, wcześniej tylko słysząc plotki o Heisenbergu. Np w scenie "say my name". Wywarł by mniejsze wrażenie, niż Gus? Nie sądzę. Dlatego łatwo się naśmiewać z jego desperackich aktów, kiedy siedzi się w wygodnej pozycji obserwatora. Nie sądzę też, że jedyną stroną osobowości Gusa był bezwzględny, poniekąd genialny człowiek o kamiennej twarzy i zimnej krwi.
Ale ok. Też nie uważam, że Walter nadaje się na gangstera. Zgadzam się, że znaczną część swojego życia przespał, że zgubił gdzieś po drodze zarówno marzenia, jak i ambicje. I przemawia do mnie w stu procentach fakt, że taki kopniak w dupę od życia, jaki jest rak z wyrokiem na dwa lata życia podczas kiedy ma się niepełnosprawne dziecko, drugie w drodze i tonie się w długach może popchnąć go do desperackich czynów. Które przypomną mu po drodze, że kiedyś do czegoś dążył. I nie była to posada nauczyciela chemii w liceum.
Przyznaję ci rację w kwestii spojrzenia na Gusa i Walta :)
Mimo wszystko uważam, że fakty mówią same za siebie, Gus miał imperium, Heisenberg tylko legendę. Tak jakby Gus nie musiał nic nikomu udowadniać. Ale to może faktycznie tylko moje subiektywne spojrzenie na tą dwójkę. Mi Gus mimo wszystko imponował - oczywiście nie jako "bad guy", ale jako skuteczny biznesmen z zasadami i bez emocji :) Pamiętam scenę, kiedy Gus dosiada się wreszcie do Walta i informuje go, że nie pracuje z takimi ludźmi, jak Walt. I kiedy dał się namówić do współpracy zarechotałam złośliwie i postawiłam na nim krzyżyk. Złamał swoją zasadę, zrobił wyjątek. No i wyszło jak wyszło :)
A odnośnie desperackich czynów w desperackich czasach - tak, rozumiem Walta. Nie popieram, ale rozumiem.
Aż mi się przypomniały "dyskusje" na forum Spartakusa.
Tylko że tam przedmiotem tychże było karygodne zachowanie Agrona wobec Nasira.
Nie, no właśnie początkowo robił to dla rodziny, choć myślę, że była w tym też jakaś chęć zawodowego spełnienia ;P Miłe złego początki. Później się rozrumakował i chęć pomocy rodzinie stawała się niewiele więcej jak wymówką, usprawiedliwieniem, pustym hasłem za którym można ukryć wyrzuty sumienia.
A co do pieniędzy, to on ich nie dlatego nie wydaje, że oszczędza, tylko dlatego, że nie może. Zaraz posypałyby się pytania, dlaczego skromny nauczyciel chemii, nagle szasta grubymi tysiącami bucksów ;)
wiele razy powtarzał, że to dla własnej dumy.
Nie chciał kasy od znajomych, bo urażona duma
Saulowi też powiedział, że kasa nie ma być z jakiegoś spadku czy wygranej (by się sama wyprała). On chciał, żeby wszyscy wiedzieli że on sam ją zdobył, że od nikogo nie jest zależny.
Co do reszty to się oczywiście zgadzam. To nie jest facet który z buszu uciekł. Wchodzisz w mafie to działasz na ich zasadach. Miał sporo momentów, kiedy mógł odejść albo trzymać się na uboczu. Jessie go wiele razy namawiał, żeby trzymali się swojego podwórka. Że zyski będą mniejsze ale nie będą wsiąkać w środowisko.
Ale nasz Walt chciał imperium....
"Jessie go wiele razy namawiał, żeby trzymali się swojego podwórka. Że zyski będą mniejsze ale nie będą wsiąkać w środowisko.
Ale nasz Walt chciał imperium...."
To naturalne skoro produkuje się najlepszy towar. To tak gdybym ja był np. niezwykle utalentowanym piłkarzem więc nie chciałbym ciągle grać w jakiejś niskiej polskiej lidze tylko dążył do gry w najlepszych ligach świata.
Pierwsza sprawa, jestem nią, a nie nim ;)
Sprawa druga, naprawdę istnieje na świecie osoba tak głupia, żeby myśleć, że jak gdyby nigdy nic wejdzie sobie do przestępczego światka, zaznajomi się z paroma gangsterami, rozdiluje trochę towaru na mieście i przez cały ten czas będzie miło i przyjemnie, same kotki, szczeniaczki i różowe jednorożce?? No dajże spokój, toż to naiwność dziecka... Walt człowiekiem inteligentnym jest, gdy zaczynał, to prawda, za grosz nie miał pojęcia, jak działa świat narkobiznesu, ale powinien sobie zdawać sprawę, ze igra z ogniem. To się rozumie samo przez się. Mnie zawsze dziwił radosny optymizm i arogancja z jaką podchodził do reguł rządzących szarą strefą. Jakby się z Księżyca urwał. Mnie denerwuje w Walcie to, że nigdy nie jest w stanie spojrzeć prawdzie prosto w oczy, powiedzieć sobie bez ogródek - "Prawda, jestem draniem i robię świństwa, dorobiłem się tego na własne życzenie, wiedziałem, w co się pakuję".
MUSIAŁ wpakować się w narkobiznes? Seriously? Podążając tym rozumowaniem, każdy kto ma raka, długi i dużą rodzinę, nie ma wyjścia, tylko budować laboratorium w piwnicy i kucharzyć metę ;) Walt dokonał wyboru jakiego dokonał, początkowo mu kibicowałam, wolałam, jak robi karierę w narkobranży, niż żebrze po krewnych i znajomych Królika, ale mówienie, że to było jedyne słuszne wyjście, to gruba przesada. Czy Ty troszkę nie powielasz jego własnych tłumaczeń? "Cokolwiek robię, musi to być to dobre, bo robię to dla rodziny" :P
Dodaj do tego , że praca w narkobiznesie to prawie 8-16, godziny nadliczbowe płatne extra, niedziele i święta dla rodziny, urlopy na żądanie i na opiekę nad chorym dzieckiem, stosowanie się do prawa pracy i uwaga, uwaga, to jest najlepsze - odejście z pracy kiedy chce pracownik i za porozumieniem stron :D
Hehe. Ale najlepsze jest to, że gdyby nie walter. Hank byłby nadal zwykłym Dedektywem. To dzięki Waltowi, Hank zrobił taką kariere. El Paso, Rozwiązanie sprawy Gusa, w końcu awans na szefa DEA to wszystko Hank zawdzięcza Waltowi
Skąd taka fala krytyki wobec Hanka? Trudno powiedzieć. Na zdrowy rozum, facet wykonuje przecież swoją pracę, chce przyskrzynić wrednego drania, jakim stał się Walt. Moim zdaniem, do pewnego momentu Hank był jedną z bardziej pozytywnych postaci w serialu. Niby twardziel, ale o dobrym sercu i pewnej dozie wrażliwości, solidny gliniarz, porządny człowiek z zasadami, wyluzowany, z poczuciem humoru. Ja chciałabym mieć kogoś takiego w rodzinie albo chociaż w policji. Jedyne, co mnie w nim trochę drażniło, to lekko pogardliwy stosunek do Walta i zaznaczanie własnej wyższości - było to chyba najbardziej widoczne w pierwszym odcinku serialu, później twórcy trochę ocieplili koncepcję jego postaci. W każdym razie, Hank był dla mnie równym gościem, zdecydowanie bardziej sympatycznym niż Walter.
Po ostatnich odcinkach, muszę stwierdzić, że Hanka nie minęło jednak zbrejking bedzenie ;) Cóż, taki urok serialu, od początku było wiadomo, że nikt nie wyjdzie z tego czysty. Rozumiem jego gniew, urażoną dumę. Walt podle i bezczelnie wodził go za nos, okłamywał, wykorzystywał. Szczytem wszystkiego było to obrzydliwe nagranie z szantażem - nóż wbity w plecy. Chcę, żeby Waltowi wreszcie przestało się wszystko udawać, żeby ktoś mu w końcu solidnie dokopał, ale z drugiej strony nie chciałam, żeby schwytał go Hank. Wolałam, żeby odbył się jakiś pojedynek w kowbojskim stylu albo ewentualne puszczenie z dymem całej tej góry forsy. Walt w więzieniu jakoś mi się nie widzi, to nie byłoby dobre rozwiązanie dla serialu.
Wracając do samego Hanka, załapał u mnie minusa po tym jak postąpił z Jessem. Znowu kłamstwa, manipulacje, pieczenie własnej pieczeni przy cudzym ogniu - to mnie rozczarowało, to było takie walterowe zagranie, małe świństwo zupełnie nie w stylu Hanka. I znowu: wiem, że ma swoje racje, porządnie oberwał i pragnie za wszelką cenę odegrać się na Heisenbergu. Ja na jego miejscu pewnie też bym chciała. Ale widzę, że Hanka napędza teraz głównie żądza zemsty, mniej chodzi mu o sprawiedliwość, a bardziej o podbudowanie własnego urażonego ego. A to czyni go bezdusznym i ślepym na innych i nie mogę tego w nim lubić i mu przyklaskiwać.
Walter wielkim draniem jest, ale ma swoje racje. Dla Hanka rodzina była bardzo ważna, kochał ich wszystkich. Walt to jego szwagier, do diabła. Dlatego spodziewałam się z jego strony choć minimalnej próby zrozumienia postępowania Walta i Skyler. Nie mówię, że powinien mu wybaczyć i paść w objęcia, ale chociaż spróbować zrozumieć DLACZEGO. Mam wrażenie, że widzę drugiego Waltera, urażonego w swej dumie samca alfa w kryzysie wieku średniego. Z jednej strony rozumiem, ale z drugiej nie mogę już odnosić się do bohatera z taką samą sympatią jak kiedyś. Zresztą to norma w BB i za to serial uwielbiam - robi sajgon w mózgu ;D
I znowu wyszedł tekst kilometrowej długości :P
ponieważ Hank (bardzo sympatyczny gość) zgrywa rycerza w lśniącej zbroji, idealistę, wręcz bohatera romantycznego :P. tacy ludzie nie istnieją lub kończą 2m pod ziemią i Hanka już dawno zjadły by robaki gdyby nie jego operatywny szwagier lub też spędziłby całe życie w pieluchach.
Jest jednak tak zaślepiony zemstą, że właśnie nie myśli racjonalnie. Nie lubię tej jego miny gdy spina się jakby miał włąśnie pełno w gaciach, zawsze tak robi na myśl o Walterze :-). I gdzie tu zdrowie podejście? Mania.. W sumie Walt też ma taką minę jak jego forsa jest zagrżona hehe
"Wracając do samego Hanka, załapał u mnie minusa po tym jak postąpił z Jessem"
A Jessi dla Hanka to kto? Kolega?
My Jessiego znamy już długo. Hank go spotkał pare razy. Jakby popatrzeć z jego perspektywy to ma przed sobą przestępce, który prawie pozbawił go pracy. Dla niego Jessie wcale nie jest lepszy od Walta. Jedyna różnica to taka, kto jest szefem a kto podwładnym.
Nie, no oczywiście, tu masz rację. Zdaję sobie sprawę, że Hank o Jessem wie tyle, ile wyczytał z jego akt i sam zaobserwował, więc logiczne jest, że widzi w nim tylko dealera i ćpuna. Chodzi mi o to, że ja ich obu zawsze lubiłam, byli dla mnie pozytywnymi bohaterami. Z czysto ludzkiego punktu widzenia, jest to po prostu nieprzyjemne - z zimną krwią i nieomal uśmiechem na ustach wysłać kogoś na śmierć. Kogokolwiek. Dla mnie to jest znak pewnej degradacji moralnej Hanka i myślę, że tak to miało wyglądać.
Teraz mi się przypomniało, że Jesse zarzucił kiedyś trochę podobnym tekstem. Widząc rannego Hanka w stanie krytycznym, powiedział: "Świetnie się z tym czuję". Tak więc obaj żywią do siebie tak samo ciepłe uczucia ;)
:D
Ja myślę, że to ogólnie jest już takie skrzywienie zawodowe. Tzn. siedząc w takiej patologii trzeba wartościować. No i niestety... życie przestępcy będzie dla Hanka mniej warte niż niewinnych dzieci. A działania mafii Heisenberga niestety takowe ma na sumieniu.
Ale oczywiście wiem o co Ci chodzi. Ja czuję i do Hanka i do Jessiego taki sam sentyment, więc też mnie zabolało :)
Jeśli Jesse jest wrogiem dla Hanka to znaczy, że może go zabić? Walter też zabijał niebezpiecznych ludzi, którzy byli jego wrogami i chcieli go zabić, nie zabijał niewinnych, mimo to Hank potępiał jego działania. Potępiał a jednak robił to samo, zabijał niebezpiecznych ludzi i wystawił na śmierć Pinkmana aby osiągnąć własny cel. Różnica między nimi jest taka, że Hank jest agentem DEA a Walter zwykłym obywatelem. Jednak zabójstwo to zabójstwo i nie ma znaczenia czy zrobił to człowiek z odznaką czy bez, w 5 przykazaniu nie było podpunktów które by tłumaczyły kto może zabijać a kto nie. ;)
ale nie Hank go zabije. Jessie doskonale wie w co się wpakował - Hank go w mafię nie zapraszał.
Hank nie koniecznie chce śmierci Jessiego ale "jest gotów podjąć to ryzyko" (zwracam uwagę na ""). Poza tym Hank nie chce śmierci osób, które mu zagrażają. Cała ta mafia jest ogromnym zagorożeniem. Giną nie tylko przestępcy ale też małe dzieci, no i ogólnie - wiadomo: wiadomo czym jest mafia. On chce ją rozbić.
Walt wkręcił się w to i zabijał dla własnej korzyści.
Ale oburzenie, haha! Ja chyba lubię wszystkie postaci w Breaking Bad i Hanka też, ale... ja trzymam z Waltem, jeśli można tak powiedziec. Więc czasem Hank mnie zdenerwuje, ale to podkręca emocje w serialu.