Recenzja Sezonu 1

Ukryty poziom (2024)
Dominique Boidin
Léon Bérelle

Piętnaście animacji dla fanów gier

Przeskakując od odcinka do odcinka, łatwo poczuć przebodźcowanie – niemal każda fabuła stawia na wysokooktanową akcję, a głównym środkiem wyrazu jest tu kontrolowana przesada. Celem
Piętnaście animacji dla fanów gier
Po wprowadzeniu na kinowe ekrany "Deadpoola" oraz średnio udanego sequela "Terminatora" Tim Miller powrócił do korzeni. Twórca zaczynał od tworzenia krótkometrażowych animacji oraz efektów specjalnych do filmów i gier. Również współcześnie odnalazł się w krótkiej formie, sygnując swym nazwiskiem popularną antologię "Miłość, śmierć i roboty". Jego najnowszy projekt to "Ukryty poziom" – zbiór filmów animowanych nawiązujących do popularnych gier komputerowych, a więc łączący jego dwie pasje z przeszłości.

Piętnaście animacji. Od dziewięciu do dwudziestu minut. O różnej tematyce, stylistyce i ciężarze gatunkowym. Od futurystycznego sci-fi przez klasyczne fantasy po inspiracje kinem kung-fu i azjatycką estetyką. Od hiperrealistycznej grafiki, której towarzyszy heroiczny patos, po umowny cartoon sparowany ze samoświadomą konwencją. Nie ma co owijać w bawełnę – różnorodność jest największą zaletą "Ukrytego poziomu", jednak przyjęta forma posiada istotne ograniczenia. Serial stworzony przez Tima Millera, wyprodukowany przez Blur Studio i Amazon MGM Studios, zarówno oferuje bardzo dużo, jak i pozostawia niedosyt. 


Przeskakując od odcinka do odcinka, łatwo poczuć przebodźcowanie – niemal każda fabuła stawia na wysokooktanową akcję, a głównym środkiem wyrazu jest tu kontrolowana przesada. Celem przyświecającym twórcom wydaje się czyste efekciarstwo, więc wszystkie gałki subtelności skręcono na minimum. Widz zostaje najczęściej wrzucony w środek akcji (ta bywa bardzo dosłowna i brutalna). Nikt nie przejmuje się ekspozycją, przedstawieniem bohaterów albo zasad świata – to elementy drugorzędne. Liczy się spektakl: podniosła muzyka potęguje wrażenie, że obcujemy z czymś epickim; klimatycznie skomponowane ujęcia w slow motion podziwia się z otwartymi ustami; dynamiczny montaż odbiera dech. Pod tym względem "Ukryty poziom" spełnia swoje zadanie: większość animacji wygląda fenomenalnie, a sceny akcji potrafią zachwycić dynamiką, choreografią, kompozycją kadrów.

Jednak epizody liczące od kilku do kilkunastu minut sprawiają niekiedy wrażenie jedynie zapowiedzi czegoś większego (czego nigdy nie zobaczymy), twórczości fanowskiej inspirowanej znanymi markami lub spotu reklamowego popularnych gier. Zresztą niekiedy twórcy wcale tego nie ukrywają – short "Pac-Man: Koło", choć rozgrywa się w teoretycznie dobrze znanym graczom świecie żarłocznej żółtej kulki, to prezentuje jej inne, poważniejsze, zanurzone w horrorze oblicze. Tak naprawdę epizod ten stanowi prequel nadchodzącej gry "Shadow Labyrinth" – tytuł ukaże się w 2025 roku z okazji 45-lecia pojawienia się "Pac-Mana" na rynku. W tej nowości z gatunku metroidvania gracze trafią do labiryntu 2D, gdzie prowadzeni przez żółtą kulę będą walczyć z potworami.


Fabuły są zazwyczaj pretekstowe, służą twórcom jako usprawiedliwienie kolejnych wizualnych ekscesów. Na palcach jednej ręki można policzyć te, które posiadają klasyczną trójaktową strukturę narracyjną, a tym samym wpisują swoją fabułę w ramy klasycznej opowieści, która posiada własną dramaturgię, wstęp, rozwinięcie, zakończenie. Epizody "Ukrytego poziomu" – zgodnie z tytułem – w większości sprawiają wrażenie zaledwie bonusowej treści, dodatku do podstawowego doświadczenia, jakim jest gra. Najlepiej więc przy serialu Tima Millera będą bawić się gracze, którzy znają materiał źródłowy, nie potrzebują wprowadzenia, a po prostu chcą zobaczyć coś nowego ze swoimi ulubionymi bohaterami albo w ulubionym świecie. Liczy się fanowskie doświadczenie, które sprawia, że – jak powszechnie wiemy – potrafimy wybaczyć więcej, bo wartość samą w sobie stanowi otrzymanie produktu znanej marki.

Mimo że trochę narzekam na hermetyczność i pretekstowość "Ukrytego poziomu", to muszę przyznać, że niekiedy twórcy wykazują się błyskotliwością. Dzieje się tak najczęściej, gdy stawiają na konwencję humorystyczną naznaczoną samoświadomością. Wspomnieć należy tu takie odcinki jak "New World: A król na tron powróci" (Arnold Schwarzenegger podkłada głos wojownikowi, który nie grzeszy inteligencją), "Concord: Opowieść o Nieustępliwym", gdzie akcja łączy się z absurdalnym humorem niczym w "Strażnikach Galaktyki" Jamesa Gunna,  czy w "The Outer Worlds: Dla dobra firmy", który zaczyna się od ujęcia parodiującego scenę otwierającą "Gwiezdne Wojny: Nową nadzieję", a ironiczna konwencja ratuje dość sztampowy wątek romansowy. Jednocześnie finał "New World: A król na tron powróci" okazuje się zaskakująco poruszający – tym bardziej że komediowe zacięcie usypia czujność widza. Zresztą mniej lub bardziej udane przewrotki (fabularne, tonalne) są znakiem rozpoznawczym wielu epizodów "Ukrytego poziomu" – jest tak w shorcie z Keanu Reevesem, który już przed premierą wywołał dużo zamieszania ("Armored Core: Zarządzanie zasobami"), odcinku opartym na "Sifu" czy najambitniejszym epizodzie serii, "Honor of Kings: Kolei rzeczy", poruszającym kwestie filozoficzne, nawiązującym do "Siódmej pieczęci" Ingmara Bergmana, ale też zgrabnie operującym metaforą.


Choć największy poklask wśród fanów zyskał short "Warhammer 40.000: I nie będą znać strachu" (za doskonałe oddanie klimatu gry i epickość strony formalnej), to "Ukryty poziom" jest również ciekawy, gdy w jakiś sposób odchodzi od pierwowzoru. Wspominałem już o nowym obliczu "Pac-Mana", interesujący jest również przypadek "Exodusa". Choć to drużynowy RPG akcji, to odcinek o podtytule "Odyseja" skręca na znacznie spokojniejsze tory, prezentując historię o bezgranicznej miłości ojca do zaginionej córki. Ten epizod pokazuje również drugi aspekt, który czyni "Ukryty poziom" interesującym seansem. Twórcy potrafią wpleść w fabułę komentarz na temat mechaniki lub samego doświadczenia grania. W tym przypadku znana z gry dylatacja czasu ma duże znaczenie dramaturgiczne. W "Sifu: Dorobku życia" popkultura zatacza krąg: gra była hołdem dla kina kung-fu w rodzaju "Wejścia smoka", a animacja nie tylko potrafi zachwycić scenami bijatyk (w tym nawiązaniem do "Oldboya" Chan-wook Parka), ale główna mechanika rozgrywki sprawia, że historia w animacji zyskuje emocjonującą puentę. Zaskakujący pozytywnym wydźwiękiem metakomentarz na temat nauki poprzez powtarzanie trudnych poziomów znajdziemy w animacji hołdującej platformówkom: "Spelunky: Rachuba". Finał sezonu, "Playtime: Spełnienie", przypomina natomiast, że gry to bramy do niezliczonych światów i najbardziej angażujący rodzaj ogólnodostępnej rozrywki, mający do zaoferowania często znacznie więcej niż kino (co, paradoksalnie, nie ma szans wybrzmieć należycie w animacji).


"Ukryty poziom" to przede wszystkim popis wizualny: zbiór dopieszczonych technicznie animacji, które fabularnie są mocno nierówne. Jak to w antologii: zdarzają się perełki (o niektórych pisałem wyżej, choć również epizody na bazie "Unreal Tournament" i "Mega Mana" znajdą swoich fanów), ale i epizody do bólu generyczne czy po prostu zaprzepaszczające potencjał marki bazowej. "Crossfire: Dobre starcie" od polskiego studia Platige Image nie ma absolutnie żadnej tożsamości wizualnej, wygląda jak pierwszy lepszy współczesny film wojenny, co oczywiście jest winą materiału źródłowego. Z kolei "Dungeons & Dragons: Kolebka królowej" oferuje jakże odkrywczą refleksję, że "przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę". 

Tych piętnaście epizodów, nawiązujących do czternastu gier,  skierowanych jest przede wszystkim do osób znających materiał źródłowy. Wątpię, żeby poza kilkoma wyjątkami, te krótkie animacje zrobiły na kimś tak duże wrażenie, by sięgnął po pada. Zastanawiający pozostaje jedynie wybór franczyz, które posłużyły do stworzenia antologii – kilka z nich już na etapie pomysłu wyjściowego mogło budzić uzasadnione wątpliwości. Serial otrzymał zielone światło na kontynuację – może w drugim sezonie pewne niedociągnięcia uda się naprawić, a dobór tytułów pozytywnie zaskoczy.
1 10
Moja ocena serialu:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?