Miks wszystkiego ze wszystkim został podany w charakterystycznej formie. "Stewardesa" jest niczym serialowa wariacja muzyki spod znaku trance. Twórcy podkręcają tempo do 138 uderzeń na minutę,
Zagadkowe morderstwo. Mało kompetentna bohaterka. Szemrane interesy. Tajemnice z przeszłości. Płatne zabójczynie. To wszystko i dużo więcej czeka na widzów, którzy zdecydują się obejrzeć pierwszy sezon "Stewardesy". Twórcy serwują koktajl wysokoprocentowy, który łatwo uzależnia. I jak po alkoholu w zbyt dużej dawce, tak i po tym serialu w pamięci może niewiele pozostać. Ale kto by na to zwracał uwagę. W końcu liczy się przednia zabawa i życie chwilą.
Osoby odpowiedzialne za powstanie "Stewardesy" z premedytacją zrealizowały ją właśnie w taki sposób, by kusiła rozrywką trwającą tak długo, jak długo będzie oglądać się serial. Tkwi w tym jednak paradoks, ponieważ fabuła skupia się właśnie na zgubnych skutkach życia chwilą obecną. W końcu bohaterką jest Cassie (Kaley Cuoco), która 24 godziny na dobę jest wstawiona, a często pijana w sztok, do tego preferuje wolne związki lub zwyczajne one night standy. Ta beztroska jest tylko pozą, ale to wystarczy, by pewnego dnia wpadła w poważne tarapaty. Oto postanowiła spędzić wieczór z poznanym w czasie lotu mężczyzną. Kiedy budzi się rano, nie pamięta prawie nic, a zamiast śpiącego kochanka, znajduje zakrwawione zwłoki.
Paradoksów w tym serialu jest zresztą dużo więcej. Wydaje się, że jedną z głównych idei przyświecających twórcom "Stewardesy" było mieszanie przeciwieństw. Serial pełen jest więc czarnego humoru i scen, jakich nie powstydziłaby się pierwszorzędna komedia. Zarazem jest to studium psychologiczne biorące pod lupę konsekwencje nieprzepracowanej traumy z dzieciństwa i pozostawania w toksycznej relacji rodzinnej. Fabuła zbudowana jest z klasycznego zestawu elementów opowieści detektywistycznych i szpiegowskich. Jednak zamiast genialnego śledczego mamy idącą na żywioł nierozgarniętą stewardesę, w której umyśle żyje sobie w najlepsze zamordowany nieznajomy.
Ten miks wszystkiego ze wszystkim został podany w charakterystycznej formie. "Stewardesa" jest niczym serialowa wariacja muzyki spod znaku trance. Twórcy podkręcają tempo do 138 uderzeń na minutę, oferując szaloną akcję, napędzaną nieprzemyślanymi decyzjami głównej bohaterki. Miejscami widz może nawet złapać zadyszkę. Ale wtedy następują charakterystyczne "dropy" oferujące chwile wytchnienia i niespodziewane zwroty narracyjne.
Taka formuła czyni ze "Stewardesy" serial idealny do oglądania jednym ciągiem. Nie można się na nim nudzić, a czas leci tak szybko, że po trzech odcinkach będziecie czuć się, jakby dopiero minęła godzina. Żeby zorientować się, że historia nie jest aż tak skomplikowana, głęboka i szalona, jak się wydaje, trzeba dać sobie trochę czasu. Trzeba byłoby więc przerwać oglądanie serialu. A jak to zrobić, skoro po skończonym kolejnym odcinku włącza się następny.
"Stewardesa" jest pierwszym przedsięwzięciem Kaley Cuoco po "Teorii wielkiego podrywu". Oderwać się od wypracowanego przez 12 lat wizerunku tak, by nie stracić fanów, nie mogło być łatwym zadaniem. A jednak Cuoco, która jest nie tylko gwiazdą "Stewardesy", ale też jej producentką, udało się to bez większego trudu. Aktorka nie odcina się bowiem od roli głupiutkiej blondynki, która ma wielu facetów i jeszcze więcej butelek alkoholu w domu. Po prostu oferuje nam dużo dojrzalszy, mniej oczywisty wariant tej postaci. Bycie córką tatusia, sprowadzane w "Teorii wielkiego podrywu" do zabawnych scenek rodzajowych, w "Stewardesie" nabiera mrocznego charakteru i niesie ponure konsekwencje. Dzięki temu Cuoco wciąż popisuje się swoim wielkim talentem komediowym, a jednocześnie udowadnia, że potrafi być aktorką dramatyczną. A to może w przyszłości zaprocentować zupełnie świeżymi rolami.
I choć Cuoco gra pierwsze skrzypce w tej produkcji, to nie jest jedyną wartą uwagi osobą w obsadzie. Gdy tylko na ekranie pojawia się Michelle Gomez, reszta niknie w cieniu. Jako Miranda, płatna zabójczyni o specyficznej osobowości, jest bowiem absolutnie fenomenalna. Oglądając ją, nie ma się najmniejszych wątpliwości, że jest stworzona do zabijania. A jednak trudno nie uśmiechać się za każdym razem, kiedy słyszy się jej sarkastyczne wypowiedzi i widzi niesmak w oczach, gdy spotyka się z dyletantami-farciarzami.
Na drugim planie jest zresztą sporo barwnych postaci, które dla głównego wątku nie mają większego znaczenia, ale ich obecność jest niczym lampki na choince – tworzą klimat i sprawiają, że serial pozostawia po sobie pozytywne, nawet jeśli ulotne niczym zapach szarlotki z cynamonem wrażenia. I jak w przypadku minionej Gwiazdki, po skończonym seansie "Stewardesy" nie będziecie się mogli doczekać jej powrotu.
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu