Recenzja gry

Command & Conquer (1995)
Joseph D. Kucan
Eric Martin
Joseph D. Kucan

Zabawa żołnierzykami

Rzadko która gra traktuje swą scenę tak poważnie i niepoważnie jak "Command & Conquer". Praprzodek wyśmienitej serii strategii czasu rzeczywistego zdobył swoją pozycję nie tylko dzięki
Rzadko która gra traktuje swą scenę tak poważnie i niepoważnie jak "Command & Conquer". Praprzodek wyśmienitej serii strategii czasu rzeczywistego zdobył swoją pozycję nie tylko dzięki technicznemu - jak na owe czasy - majstersztykowi, ale również dlatego, że okazał się atrakcyjny zarówno dla graczy o żołnierskim zacięciu, jak i tych, którzy na grową rzeczywistość chcieli by spojrzeć przez palce.

"Command & Conquer" przypomina trochę zabawę żołnierzykami. Spełnienie marzeń chłopca, który po latach toczenia bitew z kolegami w piaskownicy czy na klatce schodowej mógł później przesuwać swoje wirtualne oddziały na ekranie monitora. Za oddanie tej ekscytacji odpowiada realizm jednostek i otoczenia. Brak tu przerysowania czy udziwnień, a całą powagę podkreśla jego militarystyczna estetyka. Potężne czołgi powoli przesuwające swe cielska, szukając jednocześnie celów, śmigłowce przecinające powietrze podczas ostrzału baterii przeciwlotniczych, piechota szturmująca pozycje wroga jako wsparcie czy miotacze ognia bezlitośnie palące zabudowania cywilów wraz z nimi samymi. Całość zamyka się w skomputeryzowanym systemie dowodzenia, od informacji udzielanych przez kobiecy mechaniczny głos, aż po sprawy związane z zapewnieniem energii, zasilania i łączności.

I o ile z punktu widzenia wizualnego i taktycznego jest naprawdę poważnie, to cały przekaz  "Command & Conquer" okazuje się mocno przerysowany. Już na początku kampanii, w trakcie lądowania na jednej z plaż wschodniej Europy, do naszych uszu docierają dźwięki fenomenalnego "Act of Instinct", podnoszącego adrenalinę w sposób rzadko spotykany. Kawałka - jak na strategię - tak śmiałego, że aż dziwnie dezorientującego. "Act of Instinct" to jeden ze sztandarów "Command & Conquer" (cała ścieżka dźwiękowa jest dobrana perfekcyjnie!), jako utwór, który swym agresywnym tonem już od pierwszej sekundy wtłacza do głowy gracza tylko jedną myśl: "Zmasakrować wroga. Zniszczyć go, zalać rakietami, napalmem i pociskami, gdziekolwiek jest". Po części to element satyry na wojskowość, jej cele, otoczkę charakterystyczną chociażby dla okresu Zimnej Wojny, której duch unosi się w przecież całej serii. Popatrzmy zresztą na fabułę. To tylko przykrywka dla morderczego starcia dwóch światowych potęg: GDI i Bractwa NOD mających tylko jeden cel: totalną eksterminację drugiej strony. Idealne podkreślenie tej tonacji odnajdujemy w ostatnich misjach poszczególnych kampanii. "Wipe the Temple of the face of the Earth! Destroy the bastard!" mówi wyczerpany, ale ciągle zawzięty generał Sheppard (Eric Martin), a Kane (Joseph D. Kucan) w charakterystycznym lekceważącym tonie, pozwala nam na wybranie celu dla swej potężnej broni masowego rażenia. Paryż, Waszyngton, a może Londyn? Do wyboru, do koloru.

Nie mniej ważną rolę w estetyce "Command & Conquer" odgrywa wszędobylski w przerywnikach filmowych kicz. Filmiki są przedstawicielem popularnego i śmiałego w latach 90. kierunku korzystania z interaktywnych scenek z udziałem aktorów ("Who Shot Johnny Rock?", "Phantasmagoria", "Under a Killing Moon"). Śmiałego, a to dlatego, że z braku funduszy i technicznego zaplecza, z reguły wypadającego co najwyżej średnio. W "Command & Conquer", aktorstwo, wraz z całą scenografią i atrybutami-zabawkami, prezentuje się słabiutko (Dr Moebius!), jednocześnie jednak, nie sposób nie dostrzec wśród odtwórców ogromnego zaangażowania, pasji, co idealnie wpisuje się w dwuznaczność tytułu. Pewnym wyjątkiem jest tutaj Joseph D. Kucan, który wypada trochę lepiej od pozostałych i niewykluczone, że właśnie dlatego został postacią kultową. Kicz pozostaje jednak naturalną składową tytułu i trudno wyobrazić go sobie bez niego.

Przypuszczalnie nie każdy odczuje otoczkę "Command & Conquer" w taki sposób jak niżej podpisany, jednak każdy musi już zaakceptować jego techniczną doskonałość. To tytuł ważny, bo w dużym stopniu wyrywający się przestarzałym, drewnianym i jeszcze nie rozwiniętym zasadom RTS-a. "Command & Conquer" robi to oczywiście po części, ale w wystarczającym stopniu, by pozostawał tytułem grywanym do dziś. Co jest dla niego najlepszą rekomendacją.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones