Recenzja wyd. DVD filmu

Zombieland (2009)
Ruben Fleischer
Jesse Eisenberg
Woody Harrelson

Survival Rule #32: Enjoy the little things

Śmiercionośny wirus obrócił 99 procent populacji w krwiożercze zombie. Czterech wspaniałych - nerwowy Columbus (Eisenberg), prawdziwy ‘badass’ Tallahassee (Harrelson) i siostry Wichita (Stone) i
Miesiąc temu od premiery filmu minęło 7 lat, więc podejrzewam, że większość z was już słyszała o słynnym cameo. Gdzieś mniej więcej w połowie absurdalnie pewnego debiutu Rubena Fleischera jest niespodzianka pod postacią pojawienia się jednego z największych gwiazd kina komediowego (nazwijmy go MB). Cała scena jest mentalnie niezbalansowaną, lecz perfekcyjnie dostrojoną próbą MB przyćmienia samego siebie. Stawia poprzeczkę i pokazuje innym twórcom, jak powinno się to robić. MB odważnie wyśmiewa swoją karierę i dość szeroko postrzeganą egocentryczną naturę celebrytów, dogadza sobie rekwizytami z popularnego blockbustera, w którym wystąpił, odgrywając znane z niego sceny. Innymi słowy – folguje sobie pełną parą. W pokazaniu tego cameo "Zombieland" jest bez wątpienia świetny. I na szczęście nie tylko w tym.

To, co dzieje się przed i po scenie z MB, bez cienia wątpliwości zasługuje na aplauz zbliżony temu, jaki zebrał zdecydowany lider tego gatunku – "Wysyp żywych trupów". Ten film skupił się na ugruntowaniu akcji w rzeczywistych realiach naszego codziennego życia. Natomiast tutaj ma się wrażenie, że akcja "Zombieland" ma miejsce w szalonym świecie fantazji, gdzie małe, stare babcie mogą rozgniatać zombiaki wielkimi fortepianami. Gdzie apokalipsa zombie jest tylko wymówką do tego, by czwórka głównych bohaterów mogła ruszyć w trasę po Ameryce, z podejściem godnym dresom pierwszego lepszego osiedla, tak jakby USA należała tylko do nich. Wbijają się do luksusowych willi, korzystają z dobrodziejstw na które przed zaistniałą na świecie sytuacją nie mogli sobie pozwolić. I okazjonalnie, ale tylko okazjonalnie rozpłatają kilka gnijących czaszek o posadzkę asfaltu.

Jak może błędnie sugerować tytuł, zombie tak naprawdę nie mają w filmie żadnego znaczenia. Oczywiście – są wszechobecne, ciągle zagrażające i przygotowane na strzał w czachę z banjo, ale Fleischer jest bardziej zainteresowany w nakładaniu skóry na kości głównych bohaterów. Bardziej, niż powodowanie, że ta zostaje rozrywana przez gnijące paznokcie z resztkami zaschniętej krwi pod nimi obecnej. Z reguły filmy o zombie są wyłożone bohaterami, których ciężko polubić. Typowymi, rozgoryczonymi mięśniakami, dla których bycie rzeźnikiem to niedościgniona ambicja. Największe osiągnięcie "Zombieland" to zaprezentowanie widzowi czterech osób i próbę ich przeżycia w którą inwestuje całą swoją uwagę. Cyniczna Wichita i jej siostra Little Rock nie do końca wykorzystują swój potencjał i sprawiają wrażenie "niedopisanych" postaci. Za to w chłodnym jak lód Tallahasseem (człowiek z wrodzonym talentem do obracania nieumarłych w po prostu... umarłych) i w młodym Columbusie (lekko drwiący a’la Woody Allen, z paranoicznymi zasadami) reżyser odnajduje i ma do swojej dyspozycji klasyczny schemat typu buddy-movie. Dorzućcie do tego słynne cameo, a dostaniecie zombie-komedię, która stoi gnijące ramię w gnijące ramię z najlepszymi, jakie ten gatunek ma do zaoferowania.

Zabawny, trzymający w lekkim napięciu i pełen małych schludnych i starannych momentów, Zombieland sprawia, że Fleischer dołącza do grupki reżyserów – Romero, Raimiego, Snydera - których pierwsze filmy nie były jakimiś tam filmami o zombie. Tylko bardzo dobrymi filmami o zombie. 
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Zombieland
Wygłodniałe, łaknące ludzkiego mięsa żywe trupy to jeden z dyżurnych motywów kina grozy. Przed laty... czytaj więcej
Recenzja Zombieland
Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się niczego dobrego po tym filmie. Produkcje opowiadające o... czytaj więcej
Recenzja Zombieland
Po obejrzeniu "Zombielandu" nawet Alison z "Resident Evil", grana przez Millę Jovovich, mogłaby poczuć... czytaj więcej