Póki bohater z gracją małego czołgu kasuje kolejnych zakapiorów, opowieść kwitnie. Schody zaczynają się, gdy oswobodzony Bryan rozpoczyna poszukiwania uprowadzonej wraz z nim żony.
W innym życiu Bryan Mills (Liam Neeson) byłby bohaterem łzawego dramatu o kryzysie rodziny i samotności w wielkim mieście. Na nasze szczęście pod swoje skrzydła wziął go Luc Besson, któremu podobne problemy nie spędzają snu z powiek. Mills wprawdzie miewa swoje kryzysy i czasem bywa samotny, ale kiedy przychodzi co do czego, wszelkie egzystencjalne refleksje zostawia za progiem. W poprzednim filmie musiał wyekspediować do lepszego ze światów Albańczyków, którzy uprowadzili mu córkę. Teraz w niewolę bierze go ojciec jednego z zamordowanych zbirów. Brodaty Murad (Rade Šerbedžija) jest zdeterminowany, bezwzględny i lubi smoliste żarty. Zapomina tylko, że poczucie humoru nie jest najmocniejszą stroną Bryana.
Okutany w wysłużoną, przydługą kurtkę heros to w interpretacji Liama Neesona uosobienie brutalnej siły i zabójczej precyzji. Facet, który nigdy się nie myli i zawsze wyprzedza peleton. Nie tylko wie, że w Europie mieszkają źli ludzie, ale również zna tysiąc jeden sposobów na ich eksterminację. Gdy przychodzi do bitki, idzie przez ludzką masę jak przecinak, a jeśli wymaga tego sytuacja, daje popis umiejętności analitycznych. Wiecie, że mając do dyspozycji nowoczesny miniaturowy telefon, torbę pełną granatów, turystyczną mapę i pełną zapału ochotniczkę, można bez wysiłku ustalić miejsce swojego położenia w 11-milionowej metropolii? Ja nie wiedziałem. Ale co ja tam w ogóle wiem, skoro myślałem, że w nowoczesnym miniaturowym telefonie GPS nie będzie przesadną ekstrawagancją?
Póki bohater z gracją małego czołgu kasuje kolejnych zakapiorów, opowieść kwitnie. Z racji poszatkowanego montażu (mającego zapewne pomagać w scenach akcji coraz starszemu Neesonowi) ogląda się ją nieco gorzej niż "jedynkę", ale dla miłośników dialogów w stylu "zabiję ciebie, a potem wszystkich, którzy zechcą cię pomścić" to wciąż niezły interes. Schody zaczynają się, gdy oswobodzony Bryan wykonuje mozolną pracę pamięci i rozpoczyna poszukiwania uprowadzonej wraz z nim żony. Tempo siada, inscenizacja biednieje ze sceny na scenę, nie pomaga ani ścieżka dźwiękowa pożyczona z "Drive"Refna, ani szalone panoramy skąpanego w słońcu Stambułu (pomijam już fakt, iż miasto wygląda w filmie jak z reklamówki wczasów "last minute" i tak jak w bessonowskim Paryżu brakowało tylko wąsacza w berecie z bagietką pod pachą, tak w sequelu zabrakło jedynie trajkoczącego bez opamiętania sprzedawcy dywanów).
Olivier Megaton miał wszystko, czego potrzeba, żeby przebić sukces "Uprowadzonej" – większy budżet, doświadczenie na planach "Transportera 3" i "Colombiany" oraz pełne zaufanie Bessona. Udało mu się podtrzymać klasę serii, ale jego nazwisko pozostaje niespełnioną obietnicą.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu