Recenzja filmu

Underworld: Wojny krwi (2016)
Anna Foerster
Kate Beckinsale
Theo James

Wewnętrzne rozdarcie

Najnowszy "Underworld" pozostawia po sobie gorzkie uczucie rozczarowania. Czegoś tutaj zabrakło, ostatecznego szlifu, być może sprawniejszej ręki reżysera. Domeną poprzednich części była wartka
Na "Wojny krwi" udałem się z nieukrywaną przyjemnością, to przecież kolejny Underworld z moją ukochaną Kate Beckinsale w roli nieustraszonego szafarza śmierci. Nastawiłem się na krwawe i brutalne widowisko w stylowym świecie, przy którym nie będę musiał wytężać szarych komórek… Z kina wyszedłem nieco rozdarty, ponieważ omawiany przeze mnie obraz to w dalszym ciągu miłe dla oka kino rozrywkowe, lecz nieco inne niż poprzednio. To już po prostu nie ten sam, co kiedyś, "Underworld".


Selene to zobojętniała wampirza zabójczyni, której brutalnie odebrano życiową miłość, a jedyna po niej namiastka – córka, odeszła ze względu na niesprzyjające okoliczności. Samotna bohaterka każdego dnia musi pojedynkować się zarówno z lykanami, jak i swoimi pobratymcami, oczekując nieuchronnie zbliżającej się śmierci z rąk jednego z odwiecznych oponentów. Sytuacja Selene ulega diametralnej zmianie, gdy na planszę wiecznej wojny wkracza dziarskim chodem nowy, mocny pionek – Marius, a przestraszona jego potęgą starszyzna wampirów postanawia sięgnąć po pomoc wyklętego wroga – zobojętniałej szafarki śmierci…


Zaskoczyła mnie fabuła widowiska. Jak na piąty rozdział sagi opowiadającej o nieustannej bitwie pomiędzy lykanami i wampirami, scenarzysta wykazał się wystarczającą kreatywnością połączoną z rzemieślniczą pracą, co zaowocowało solidną oraz często nieprzewidywalną historią pełną nieoczekiwanych zwrotów akcji. Zatem kolejna odsłona przygód Selene nie tylko potrafi wzbudzić u widza zaciekawienie, lecz również emocjonalnie zaangażować, a to dzięki głównej bohaterce obrazu, o czym przeczytacie w następnym akapicie. Cieszy ponadto wyjaśnienie niektórych, niezakończonych w poprzedniczkach wątków – dowiecie się m.in., co się stało z Michaelem, lecz drażni skleroza twórców w innych aspektach historii – zapomnieli np. zupełnie o ludziach, a ci przecież sporo namieszali we wcześniejszych odsłonach… cóż nie można mieć wszystkiego. Warto tutaj dodać, że czasem scenarzysta popada w schematy, przez co obserwujemy na ekranie charakterystyczne dla kina akcji motywy. Szczęśliwie są też sceny, podczas których twórcy wręcz szydzą się ze znanych motywów – pojedynki z głównymi antagonistami serii – co wychodzi filmowi na ogromny plus. Szkoda tylko, iż nie zdecydowano się skupić na przełamywaniu schematów, obecnie widać wyraźnie rozdarcie i brak zdecydowania scenarzysty oraz reżyserki w omówionym powyżej aspekcie.


Atutem produkcji pozostaje urocza Kate Beckinsale, która w roli zabójczej, o chłodnym spojrzeniu wampirzycy wypada zwyczajnie genialnie. Poza tym, odgrywana przez nią postać została w tej części znacząco rozbudowana. Widzowie zgodnie z zapowiedziami reżyserki otrzymują możliwość poznania nowego oblicza bohaterki, strudzonej ciągłymi pojedynkami oraz ucieczką, a także podłamaną i zobojętniałą przez odejście córki oraz Michaela. Przyznam, że skupienie się na doświadczeniach Selene to całkiem ciekawy pomysł i z pewnością pewnego rodzaju powiew świeżości w porównaniu z całą sagą. Przyznać muszę, iż przypadł mi do gustu również główny antagonista produkcji – nowy wódz lykanów, Marius. Ogrywający go Tobias Menzies już samą charakteryzacją odpycha, która w połączeniu z jego ogromną pewnością siebie, kamienną twarzą rzadko wyrażającą jakiekolwiek emocje oraz niskim tonem głosu stwarza naprawdę pozytywne wrażenie. Takiego badassa potrzebował ten film. W porównaniu do pozostałych antagonistów serii, Marius w niczym im nie ustępuje, doskonale wpisując się w konwencję wampirzej sagi. Nie należy jednak zapomnieć o wcielającej się w filmową femme fatale – Larze Pulver. Postać ta reprezentuje wszystkie najgorsze cechy swojej pasożytniczej rasy. Warto wspomnieć także o niemal epizodycznym występie Charlesa Dance’a, który zaledwie kilkuminutową obecnością na srebrnym ekranie niewątpliwie uszlachetnia każdy obraz. Więcej czasu poświęcono też Davidowi, w jego roli pojawił się Theo James. Chłopak znany z "Niezgodnej" dzielnie towarzyszy Kate chowając się przez większość czasu w jej cieniu, lecz gdy dostaje swoje pięć minut, jego gwiazda rozbłyska – aktor wykorzystuje daną mu szansę. Cieszy, iż twórcy nie zaniedbali bohaterów i przybliżyli nam ich historię.


Z jednej strony cenię próbę rozbudowania historii sagi, lecz czasem film wydaje się zwyczajnie przegadany. Cierpi na tym widowiskowość dzieła, w którym znajduje się po prostu zbyt mało scen akcji. Poza tym Annie Foerster brakuje doświadczenia, które niewątpliwie posiadał Len Wiseman. Wyreżyserowane przez nią sceny akcji nie wyróżniają się niczym nowym, to powielone z dziesiątek innych filmów sekwencje, które nie zawsze, niestety, zachwycają swoim montażem. Owszem, trafia się kilka naprawę udanych scen pojedynków, lecz nawet tam widać zbyt wyraźnie psujące przyjemność z oglądania cięcia. Foerster nie zawsze panuje nad ekranowym chaosem – napad na twierdzę w ośnieżonych szczytach mógł zostać wykonany o niebo lepiej. Nie zrozumcie mnie źle, film jest widowiskowy i krwawy, jak na przedstawienie z wampirami w rolach głównych przystało, lecz zagorzali fani serii z pewnością oczekiwali czegoś więcej – większej pomysłowości i czasem lepszej dynamiki. Mimo mojego marudzenia, muszę jednak przyznać, że Anna Foerster spisała się całkiem nieźle. "Wojny krwi" to jej reżyserski debiut i trudno tutaj mówić o wpadce – zdjęcia wyszły jej rewelacyjnie (odpowiednio budują mroczny i ponury klimat obrazu). Katastrofy więc nie ma, widzowie otrzymali rzemieślniczą pracę. To jednak nieco za mało dla spragnionych brutalnego widowiska sympatyków przygód Selene.


Najnowszy "Underworld" pozostawia po sobie gorzkie uczucie rozczarowania. Czegoś tutaj zabrakło, ostatecznego szlifu, być może sprawniejszej ręki reżysera. Domeną poprzednich części była wartka akcja, specyficzna stylistyka oraz klimat. W przypadku najnowszej odsłony dwie ostatnie cechy z pewnością zostały zachowane, lecz zabrakło naprawdę imponujących batalii i scen akcji. Pamiętacie "Bunt Lykanów"? Finał prequela wbijał w fotel, a "Wojny krwi" wbrew swojemu tytułowi oferują jedynie zakrapiane niewielką ilością krwi pojedynki, podczas gdy powinniśmy oglądać ociekające posoką batalie o ogromnym rozmachu. Jak na piątą część serii i debiutantkę na stołku reżyserskim nie jest źle, jednak poczynione przez Annę Foerster zmiany sprawiają, że wykreowana przez Wisemana wampirza saga to już film skierowany do innego widza. Tym razem postawiono na scenariusz i sukcesywną próbę rozbudowania głównej bohaterki, odstawiając na bok rozrywkę. Czy słusznie? Czas pokaże.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Piąta część serii o wojnie wampirów z wilkołakami przypomina bokserską walkę starych mistrzów. Niby... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones