Nadszedł maj, a to w kinie miesiąc wyjątkowy. Rozpoczyna on bowiem wyścig gigantów i wielki skok na kasę widowni. Swoje premiery mają największe super-produkcje, na które wielkie wytwórnie nie szczędziły dolarów. W tym roku na pierwszy ogień, jak to bywało i w poprzednich latach, idzie Marvel Studios ze swoją najnowszą ekranizacją. I muszę przyznać, że "
Thor" (bo o nim mowa) jest filmem wyśmienitym.
Nigdy nie przepadałem za tym nordyckim bogiem, którego Marvel uczynił jednym ze swoich największych bohaterów. Historyjka o wielkim facecie, z jeszcze większym młotem, kompletnie do mnie nie przemawiała. No bo jak coś tak kiczowatego może być w ogóle strawne? Do ekranizacji też podchodziłem bardzo sceptycznie, jednak jedna rzecz bardzo mnie intrygowała -
Kenneth Branagh na stanowisku reżyserskim. Znakomity aktor i reżyser szekspirowski zajmuje się wielką superprodukcją, na dodatek o czymś tak głupim - to nie mieściło się w mojej głowie. Teraz, już po seansie, muszę napisać, że producenci dokonali najlepszego z możliwych wyborów. Dzięki tak nietuzinkowemu połączeniu wyszedł film naprawdę znakomity.
Branagh największe słabości Thora przekuł w jego największe zalety. W tym obrazie, paradoksalnie, wszystko jest źle zrobione - średnie efekty specjalne, koszmarna scenografia, wyjęta wprost z taniego filmu fantasy z lat 80., plastikowe (naprawdę!) stroje, a przede wszystkim historia, która jest zlepkiem istniejących od tysięcy lat schematów. Reżyser bawi się jednak swoim filmem jak małe dziecko, które dostało nowy zestaw żołnierzyków. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co robi, a cały obraz jest jednym wielkim mrugnięcie oka do widza. Do tego niezwykle luźnego podejścia należy dodać jeszcze jedno - miejscami "
Thor" zamienia się w iście szekspirowski dramat. Książęce zdrady czy relacje ojca z synami reżyser ukazuje z charakterystycznym dla siebie podpisem. To film za wielkie pieniądze, nakręcony w XXI wieku, jednak jest w najlepszym tego słowa znaczeniu, klasyczny. Takie podejście sprawia, że to kino luźne i efektowne, jednak również niezwykle inteligentne.
Jak każdy twórca z takim, a nie innym rodowodem,
Branagh ma świetną rękę do aktorów.
Chris Hemsworth w roli Thora jest strzałem w dziesiątkę - zmienił lalusiowatego blondasa w czystej krwi twardziela, nie tworząc przy tym postaci wyciętej z kartonu. Tak samo sprawy wyglądają z Odynem w wykonaniu
sir Anthony’ego Hopkinsa- boskość bijąca od odzianego w plastikową zbroję aktora jest niewyobrażalna i rozświetla cały film. Najlepszy jest jednak
Tom Hiddleston jako Loki. To niesamowite, żeby w Hollywoodzkim blockbusterze pojawiła się postać tak wielowymiarowa i tragiczna.
Kenneth Branagh dokonał czegoś niemożliwego. Jego film epatuje kiczem i zamiast być niestrawną papką, jest niezwykle smakowity. "
Thor" to niezobowiązujące, wakacyjne kino, które wzruszy każdego twardziela. No bo kto nie uroni łzy na widok faceta rozgniatającego zastępy wrogów swoim kosmicznym młotem?