Życie toczy się ustalonymi torami. Wszyscy w młodym wieku dowiadujemy się, że kiedyś dorośniemy, zestarzejemy się i umrzemy. Lecz któż mając 20 lat myśli o starości? Nie jest to temat mile widziany w filmie, literaturze czy w prozaicznych rozmowach na ulicy. Jest wręcz spychany na nieokreślone "później". Może my się jej po prostu boimy? Bo czy starość to popołudniowa herbatka na werandzie, cotygodniowa msza niedzielna w kościele, chusta na głowie i wnuki przyjeżdżające raz na pół roku? Na te, wydawałoby się banalne, pytania odpowiada film pt. "
Pora umierać". Po fenomenalnym "
Jestem" z 2005 roku przyszła kontrastująca nieco fabułą historia o samotności i życiu na uboczu osoby, która wszystko już ma za sobą, a na horyzoncie widzi jedynie własne myśli odbijające się jak echo od pustego domu. Film ten jest w dużej mierze zrobiony przez samą
Kędzierzawską. Jako reżyser, scenarzysta i montażysta opowiedziała nam osobliwą, wzruszającą historię, w której żadne ujęcie, żadna scena nie ma słabych stron, nie jest błahym, dwuwymiarowym przedstawieniem problemu, a metaforą i kwintesencją stanu, którego każdy z nas kiedyś doświadczy. Na ogromne uznanie zasługuje też
Artur Reinhart, twórca zdjęć i specyficznego klimatu filmu. W polskim kinie rzadko kiedy możemy zobaczyć kobiety dojrzałe czy w podeszłym wieku. Jeszcze daleko nam do zagranicznych produkcji, gdzie śmierć i starość nie jest tematem tabu. U nas takiej klasy aktorki jak
Grażyna Szapołowska czy choćby
Stanisława Celińska grają epizodyczne role pani sprzątaczek lub baby w warzywniaku. A przecież za oceanem zrobiła się istna moda na starość. No i bardzo dobrze. Doświadczone aktorki nie dość, że pracują na wysokim poziomie, to jeszcze wzbudzają respekt wśród krytyków filmowych. Krokiem ku zmianie polskiego kina na lepsze jest niewątpliwie "
Pora umierać". Główną rolę odegrała
Danuta Szaflarska. Bez wątpienia stworzyła najlepszą kreację ostatnich lat. Wspaniała artystka, która w swym dorobku aktorskim zgromadziła około 50 dzieł, odegrała rolę Anieli Antoniny Walter, matki materialistycznego, pozbawionego skrupułów syna i babci również pozbawionej uczuć wyższych, grubej wnuczki. Jedyna rzecz, na której staruszce zależy, to wrócenie dawnej świetności jej domowi, w którym spędziła całe życie. W tych pragnieniach jest jednak odosobniona, podobnie jak w codziennym życiu. Jedynym jej kompanem jest suczka Filadelfia słuchająca z uwagą wszystkich monologów swojej właścicielki. "Naleweczka musi nam wystarczyć" - powiedziała pewnego dnia do psa, marząc, by ktoś przyniósł jej kubek herbaty. I Kiedy szłam do kina, spodziewałam się portretu kobiety zdanej na łaskę innych ludzi. Kobiety melancholijnej i przestraszonej wizją śmierci. Jednak ogromnie się myliłam. Aniela chciała umrzeć, ponieważ nie miała dla kogo żyć. Ale ku mojemu zdziwieniu mamy do czynienia ze staruszką nie pozbawioną krzty ironii i zacięcia. Przewrót dokonał się też w samej bohaterce. Całe życie poświęciła innym, więc czy teraz nie może spełnić własnych pragnień? Kamera ani na chwile nie opuszcza głównej bohaterki, a zdjęcia wykonane są w czarno-białych barwach. Te zabiegi filmowe, choć wydają się jedynie elementami estetyzującymi, nasuwają wrażenie, że historię Anieli opowiedział nam jej pies. Nie jest to jednak w żaden sposób kiczowate, a raczej wzruszające. Całość okrasza starannie dobrana muzyka spełniająca rolę delikatnego tła, wspomnień z dawnych lat. W filmie przeważa jednak cisza, dająca nam pole do refleksji. Dostajemy esencje samotności w pigułce i to już od widza zależy, czy przełknie ją i wyniesie z tego wnioski. To przykre, że w Polsce nie mówi się o starości ani o śmierci. Przykre jest również to, że naprawdę dobre filmy robi się u nas rzadko. Co to oznacza dla polskiego kina? Że pora umierać? Na pewno nie, póki robi się jeszcze takie filmy jak najnowsze dzieło
Doroty Kędzierzawskiej.