Recenzja filmu

Pod ciemnymi gwiazdami (2017)
Michael Pearce
Jessie Buckley
Johnny Flynn

Hermetyczny arthouse

"Pod ciemnymi gwiazdami" jest jednym z tych filmów, które za nic mają sobie oczekiwania widza. Towarzyszące od początku seansu przeczucie, że podobne historie widzieliśmy już dziesiątki raz i
Kilka lat temu dzięki premierze filmu "Drive" w świadomości współczesnego widza na dobre zakorzeniło się kino arthouse'owe. Przyciąga ono coraz szersze grono odbiorców przede wszystkim dzięki zabawie z konwencją kina gatunkowego oraz wyraźnie autorskim podejściem do opowiadanych historii. Jednym z najnowszych dzieł tego typu jest "Pod ciemnymi gwiazdami" - film mieszający melodramat z rasowym thrillerem.

Moll wiedzie niespieszne życie w domu rodzinnym na wyspie Jersey. Jej codzienność składa się z mało wymagającej pracy i opieki nad schorowanym ojcem. Stłamszona przez apodyktyczną matkę nie potrafi wyrwać się z okowów monotonii. Do czasu, kiedy poznaje Pascala. Rozwijające się między młodymi ludźmi uczucie już na początku znajomości zostaje wystawione na ciężką próbę, gdy chłopak staje się głównym podejrzanym w sprawie tajemniczego morderstwa.




"Pod ciemnymi gwiazdami" jest jednym z tych filmów, które za nic mają sobie oczekiwania widza. Towarzyszące od początku seansu przeczucie, że podobne historie widzieliśmy już dziesiątki raz i doskonale wiemy co będzie dalej, jest sukcesywnie wypierane kolejnymi wątpliwościami. Z czasem okazuje się, że nic w tej historii nie jest oczywiste, a na pozór jasne motywacje bohaterów skrywają w sobie niejeden sekret.

Z aurą tajemniczości dobrze komponują się aspekty techniczne filmu. Scenografia jest szarobura, w harmonii ze znajdującym się nad nią wiecznie zachmurzonym niebem. Przebijające się motywy muzyczne złowieszczo podkreślają, że tak naprawdę każdy coś ukrywa. Natomiast kamera niejednokrotnie znajduje się wręcz za blisko twarzy bohaterów, wyzywająco pytając widza czy jest w stanie z tej odległości odczytać jakieś szczegóły w zachowaniu postaci.




"Pod ciemnymi gwiazdami" to to, co w kinie arthouse'owym lubimy najbardziej. Łamanie schematów, zabawa z odbiorcą, nieoczywiste rozwiązania. Historia-pułapka, która co raz punktuje widzowi, że kino za bardzo przyzwyczaiło go do pewnych określonych utartych konstrukcji fabularnych. Dla fanów wychodzenia poza schematy pozycja obowiązkowa.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Oryginalny tytuł filmu Michaela Pearce'a brzmi "Beast". I choć twórca flirtuje z konwencją horroru, nie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones