Temperatura uczuć pomiędzy bohaterami jest minusowa, humor zwietrzały, a dialogi – zarówno od strony literackiej, jak i pracy z aktorami – to istna dolina niesamowitości. Jako
Ryszard Zatorski powraca! A za nim, tradycyjnie, kroczy chaos. Po całkiem niezłych dla rodzimej komedii romantycznej dwunastu miesiącach, nowej "Planecie Singli" oraz przyzwoitym "Podatku od miłości" znów lądujemy w egzotycznej Polsce klasy S – w miejsach, które nie istnieją, wśród ludzi, których nie znamy, w rzeczywistości sponsorowanej przez firmy wędliniarskie i skleconej naprędce w magazynach Ikei. Pech to nie grzech. Lenistwo – jak najbardziej.
Przewodnikiem po tej magicznej krainie jest tym razem Natalia (Maria Dębska) – prężna harpia biznesu w modnym berecie i z wiecznie złamanym serduszkiem. Natalia nie ma szczęścia do facetów, co przy jej nieprzecięnej urodzie, szałowym charakterze, wielkim mieszkaniu i dobrej pracy jest przecież oczywiste. Na szczęście w sukurs idą scenarzyści i ustawiają dziewczynę w centrum miłosnej intrygii – oto jej przyjaciel i współpracownik Piotr (Mikołaj Roznerski) zakłada się ze swoją rozszczebiotaną narzeczoną (Barbara Kurdej-Szatan) o to, że przez kolejne miesiące życie uczuciowe Natalii ani drgnie. Ta ostatnia z kolei postanawia zagrać mu na nosie i rzuca się w ramiona żołnierza wielkiej firmy komputerowej (Krzysztof Czeczot). Galimatias, że ho ho, boki zrywać.
Ilość wyeksploatowanych gatunkowych klisz, którymi żongluje Zatorski, idzie w miliony. Ja rozumiem, że komedia romantyczna to kino rytuału, ergo – jednym z jej podstawowych zadań jest spełnianie naszych oczekiwań względem konwencji. Nic jednak nie usprawiedliwia kolejnego filmu, w którym Warszawa składa się z pięciu ulic i wygląda jak z turystycznego folderu, każdy przechodzień jest piękniejszą wersją siebie, a ludzie są pozbawieni jakichkolwiek śladów życia wewnętrznego. Zewnętrznego zresztą też, gdyż wszystkie te "luzackie" biurowe sytuacje, brancze, zwierzenia przy winie i domowe nasiadówki wyglądają przecież, jakby ktoś je ściągnął ze stocku. Na płaszczyźnie stylistycznej zgrywa się to całkiem nieźle z rozdętym do granic przyzwoitości lokowaniem produktów. Jeśli po świętach wciąż nie wiecie, jakie parówy ugotować na śniadanie i na punkcie jakiej karmy oszaleje Wasz pies, film Zatorskiego przyniesie satysfakcjonującą odpowiedź. Lepszy rydz niż nic.
Temperatura uczuć pomiędzy bohaterami jest minusowa, humor zwietrzały, a dialogi – zarówno od strony literackiej, jak i pracy z aktorami – to istna dolina niesamowitości. Jako że Roznerski i Kurdej-Szatan dołożyli wszelkich starań, żeby przesunąć Tomasza Karolaka do aktorskiej ekstraklasy, sceny z udziałem tego ostatniego wydają się ożywczymi interludiami – możecie odsapnąć i na parę chwil zsunąć dłoń z czoła. Nieźle radzi sobie również Maria Dębska w roli Natalii, ma naturalny wdzięk i charyzmę, które pozwalają jej ominąć większość pułapek tekstu. O tym, jak trudne jest to zadanie, dowiadujemy się już w prologu, gdy Zatorski wkracza odważnie z kamerą do firmy gamingowej i zaczyna szkicować "portret millenialsów".
Reszta jest westchnieniem. Ilekroć atomy zaczynają się o siebie ocierać, a polska komedia romantyczna pokazuje inne oblicze, musi pojawić się ktoś, kto przeciągnie linę w drugą stronę. Nie dawajmy się. To naprawdę fajny i szlachetny gatunek, który – zwłaszcza w Polsce – zasłużył na więcej.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu