Recenzja wyd. DVD filmu

Omen (2006)
John Moore
Liev Schreiber
Julia Stiles

Po co wam to, na co nam to?

Ten film byłby dobry, powiem więcej – byłby znakomity - gdyby wyreżyserował go Richard Donner, gdyby zagrali w nim: Gregory Peck, Harvey Stephens, David Warner i Billie Whitelaw, a zdjęcia
Ten film byłby dobry, powiem więcej – byłby znakomity - gdyby wyreżyserował go Richard Donner, gdyby zagrali w nim: Gregory Peck, Harvey Stephens, David Warner i Billie Whitelaw, a zdjęcia wykonałby Gilbert Taylor. Niestety jego prawdziwi twórcy się nie bali i w słusznym przekonaniu, że i tak swoje zarobią, postanowili zrobić "lepszą" wersję "Omena".

Są filmy, których nie powinno się poprawiać, tylko oglądać, oglądać, oglądać... Nawet jeśli mają swoje lata i niektórym się wydaje, że unowocześnienie ich dobrze im zrobi. Nic bardziej mylnego. Urok filmów grozy z lat 70-tych polega między innymi na tym, że były zrobione w latach 70-tych. Na takiej, a nie innej taśmie filmowej, w takich, a nie innych kolorach, z taką właśnie specyficzną grą aktorską (być może komuś może się ona wydawać archaiczna), z długimi ujęciami (że nudne dłużyzny?), ze zbliżeniami twarzy i przerażonych oczu (no tak - zbyt pretensjonalne), z kostiumami przystającymi do tamtych czasów (już niemodne), z taką, a nie inną muzyką (wiem - zbyt patetyczna), itd., itp… Jeśli komuś się wydawało, że zrobi coś lepszego od "Omenu" z 1976 r., kalkując go toczka w toczkę i ubierając w nowomodne szatki to grubo się pomylił. Ale na pewno zarobił swoje i prawdopodobnie wyłącznie o to szło…

Nic tego filmu - na wyrost nazwanego "Omenem" - nie uratuje. Ani ciekawy scenariusz (ciekawy, bo przeniesiony żywcem z 1976 roku...), ani dobrzy skądinąd aktorzy pojawiający się na drugim planie (Mia Farrow, Pete Postlethwaite, David Thewlis), którzy tutaj tracą cały swój blask, ani łopatą kładzione tzw. "odniesienia" (np. jednego z reporterów przed gmachem amerykańskiej ambasady w Londynie gra Harvey Stephen – odtwórca roli Damiena w oryginalnym "Omenie"). W "Omenie" z 2006 r. nie znajdziesz drogi Widzu ni grozy, ni napięcia, bo zostaniesz zagadany na śmierć, a twórcy filmu, którzy prawdopodobnie uważają Cię za ociężałego umysłowo, wyjaśnią Ci wszystkie niedopowiedzenia jak 6-letniemu dziecku.

Samo pojawienie się pani Baylock w domu Thornów w "Omenie" z 1976 r. powodowało gęsią skórkę, na widok oczu Damiena ciarki przebiegały po plecach i człowiek po prostu wiedział, że to samo zło i diabelskie nasienie, a scena śmierci księdza Brennana oglądana nawet 10-ty raz z rzędu wywołuje ten sam rodzaj obawy o jego życie mimo, że przecież doskonale wiemy, że ta iglica wreszcie spadnie i przygwoździ go do ziemi.

"Omen" z roku 2006 ciągnie się niczym guma do żucia, już dawno bez smaku i zapachu, aktorzy smętnie przechadzają się po planie, nawet nie starają się czegokolwiek wyrazić, a człowieka ogarnia z każdą minutą coraz większa rozpacz, bo przecież można było to zepsuć (żeby jednak nie używać brzydkich wyrazów) o wiele lepiej. Pani Baylock (w tej roli anielska Mia Farrow, niezapomniana Rosemary w "Dziecku Rosemary" Polańskiego, odtwórczyni ról w niezliczonej liczbie filmów Woody Allena) przypomina raczej dobrą wróżkę, która przybyła na jednorożcu, żeby nakarmić Damiena truskawkami i prawdopodobnie potem zamienić go w księcia czy inną dynię, natomiast wcale a wcale nie podejrzewa się jej o bycie potępioną, morderczą wysłanniczką piekieł. Zmartwiony wielce ksiądz Brennan (Pete Postlethwaite - znakomity aktor drugoplanowy, np. w "Obcym 3", "Kronikach portowych" czy "Dark water" ) - nerwowo nagabuje nieco zdezorientowanego Roberta Thorna (w tej roli równie zdezorientowany Liev Schreiber), a Damien (Seamus Davey-Fitzpatrick) o turkusowych oczętach stroi swoje smętne minki i nic z tego wszystkiego nie wynika. Zmieniają się plenery, ludzie chodzą, mówią (zdecydowanie za dużo), wykonują czynności, nie ma w tym żadnej tajemnicy zagadki i bać się też nie ma czego, więc z czystym sumieniem mogę polecić ten film 6-latkom, gdyż zasną na nim z nudów po pierwszych 10 minutach.

Reżyser - John Moore - nie pokusił się o żadne zmiany w stosunku do oryginału, nie przesunął akcentów (bo je po prostu usunął), nie dodał niczego od siebie. Wykonał robotę, spełnił oczekiwania producentów, zarobił pieniądze i w moim świecie okrył się hańbą na wieki.

Dałam "Omenowi" z 2006 roku aż 3 na 10 możliwych gwiazdek - a to za całkiem niezłe zdjęcia autorstwa Jonathana Sela'a - jedyny jasny punkt tego filmu.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Omen
666… i jeszcze jedna szóstka. Ta ostatnia zaś nie dla podkreślenia diabolicznego charakteru filmu, lecz... czytaj więcej
Recenzja Omen
Już na długo przed pójściem na seans nowej produkcji Johna Moore'a (autora "Za linią wroga") spodziewałem... czytaj więcej
Recenzja Omen
Chyba znaleźliśmy nasz odpowiednik frazy "widzę martwych ludzi" - z dumą opowiada Jonh Moore twórca nowej... czytaj więcej