Recenzja filmu

Ojciec roku (2024)
Hallie Meyers-Shyer
Michael Keaton
Mila Kunis

Rodzicielstwo marzycieli

To nie jest jedna z tych hałaśliwych, frenetycznych komedii, gdzie gag goni gag zupełnie bez sensu. Tu nikomu się nie spieszy.
Rodzicielstwo marzycieli
Przez całe dzieciństwo i młodość słyszymy, że powinniśmy mieć marzenia. Filmy, książki, bajki na dobranoc pełne są postaci, które mają pasję i wyruszają w podróż ku osobistemu spełnieniu. Jeśli naiwnie posłuchamy tych opowieści, zostaniemy pasjonatami, poświęcimy czemuś całe swoje życie, to pewnego dnia możemy obudzić się z ręką w nocniku – zupełnie jak tytułowy bohater filmu "Ojciec roku".


Andy'ego Goodricha (w tej roli Michael Keaton, który jest także jednym z producentów wykonawczych) budzi telefon. Dzwoni jego żona. Mężczyzna jest zaskoczony, bo sądził, że spała obok niego w łóżku. To jednak tylko początek rewelacji, które wywrócą jego życie do góry nogami. W ciągu kilku minut dowie się: 1) że jego żona jest uzależniona od leków, 2) że właśnie rozpoczęła 90-dniowy odwyk, więc zostawia pod jego opieką dwoje ich dzieci, 3) że zamierza od niego odejść...

Goodrich nie bardzo wie, co ma ze sobą zrobić. Uważa siebie za porządnego faceta, kochającego ojca. Ale jego pasją była sztuka. Całe swoje życie związał z własną galerią. Kiedyś był wielką szychą, teraz ma problemy finansowe, co zaczynają wyczuwać artyści, porzucając go na pastwę finansowych sępów. Goodrich oddał całe swoje życie sztuce i teraz, kiedy rodzinna rzeczywistość zwala mu się na głowę, a problemy zawodowe pozbawiają tchu, jest jak ryba wyrzucona na brzeg: desperacko miota się na wszystkie strony, szukając ratunku.

Tak zaczyna się egzystencjalna podróż bohatera. Spotkania z dorosłą córką (Mila Kunis), która sama spodziewa się dziecka, z mężczyzną (Michael Urie) samotnie wychowującym chorego na padaczkę chłopca, córką (Carmen Ejogo) zmarłej niedawno artystki, którą chce reprezentować, a przede wszystkim z dwójką własnych 9-letnich dzieci sprawiają, że musi rozliczyć się ze swoich życiowych wyborów. Co stracił, oddając się marzeniom i pasji, które doprowadziły go na krawędź upadku?


"Ojciec roku" to rodzaj filmu, jaki w dzisiejszych czasach rzadko trafia do kin. Opowieść do refleksji okraszona ciepłym, stonowanym humorem oraz sporą dawką wzruszeń. Pytania, na które musi odpowiedzieć bohater, są także pytaniami, które reżyserka stawia odbiorcom. Hallie Meyers-Shyer zachęca widzów, by sami także zastanowili się nad tym, co w życiu naprawdę się liczy i czy chcą płacić cenę, jaką każdy wybór jest opatrzony. 

W "Ojcu roku" Hallie Meyers-Shyer podąża drogą wytyczoną przez jej matkę Nancy Meyers, autorkę takich hitów jak "Czego pragną kobiety", "Lepiej późno niż wcale" czy "To skomplikowane". I nie ma powodu do wstydu. Jej film spokojnie może konkurować z dziełami matki. Historia bogatych i uprzywilejowanych jest pretekstem do budowania historii kojącej duszy. Jest w niej gorycz rozczarowania i odkrywania, ile straciło się szans. Jest też krzepiące piękno odkrywania, że nigdy nie jest za późno, by stać się dla swoich bliski lepszą wersją samych siebie.


Film Hallie Meyers-Shyer ma wszystko, by zachwycić widzów. Michael Keaton i partnerująca mu Mila Kunis tworzą uroczą parę. Humor jest przyjemny, lecz stonowany. To nie jest jedna z tych hałaśliwych, frenetycznych komedii, gdzie gag goni gag zupełnie bez sensu. Tu nikomu się nie spieszy. Reżyserka daje sobie czas, by przybliżyć bohaterów i ich relacje, co czyni z filmu naprawdę przyjemny seans.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?