Kenneth Lonergan zabiera nas do przesiąkniętego jesienno-zimową szarością amerykańskiego Manchesteru, aby pokazać prawdziwie dramatyczne przeżycia zwykłego człowieka.
Kenneth Lonergan zabiera nas do przesiąkniętego jesienno-zimową szarością amerykańskiego Manchesteru, aby pokazać prawdziwie dramatyczne przeżycia zwykłego człowieka. Jest to obraz w swej prostocie genialny. Film wydaje się klasycznym melodramatem, ale reżyser nie boi się wyjść poza utarte szlaki gatunku. Widać tutaj włożone serce i niespotykaną dbałość o każdy element. W "Manchester by the Sea" wszystko jest na miejscu - zaczynając od scenariusza, który w niezwykły sposób łączy sceny wywołujące łzy, ze scenami wywołującymi uśmiech, a na zimnych, surowych zdjęciach i przepięknej muzyce kończąc.
Głównym bohaterem jest Lee Chandler, którego gra wspaniały Casey Affleck. Wiedzie on życie dozorcy. Ogólnie mówiąc, nie przepada za ludźmi i jest uważany za nieco dziwacznego. Pewnego razu dzwoni telefon, z którego główny bohater dowiaduje się o śmierci swojego brata - Joyego. Wracają wspomnienia. Nie znamy dokładnie przeszłości Lee, nie wiemy, dlaczego żyje sam, czy miał rodzinę i jakie więzi łączyły go z bratem. Wszystko wyjaśnią nam jego wspomnienia z dawnych lat, które będą nam pokazywane niezwykle subtelnie, odkrywając po kolei każdy rąbek historii jego i jego rodziny. Brat pozostawia mu w testamencie dom, pieniądze i opiekę nad synem - szesnastoletnim Patrickiem. Aby pełnić kuratelę, musi on wrócić do rodzinnego Manchesteru i zmierzyć się z demonami przeszłości. Nie będzie to proste, choć Lee udaje twardego to i tak dobrze widać, że żyje mu się ciężko i znajduje się w ciągłej depresji. Czas pokaże, czy pokona lęki przeszłości i stanie na nogi.
Stosunki Lee z Patrickiem, w którego wciela się Lucas Hedges, na pierwszy rzut oka są całkiem normalne. Jednak Lee ukrywa swoje uczucia, nie potrafi o nich rozmawiać i nie chce. Najbardziej lubi spędzać czas w samotności, nie potrafi właściwie współżyć z innymi ludźmi. Patrząc przez okno pokoju na ulice Manchesteru, wybija pięścią szybę. Zadając sobie samemu krzywdę, pokazuje, że wciąż nie potrafi się pogodzić z tym, co go tu kiedyś spotkało. Stosunki z bratankiem wydają się bardzo autentyczne. Kenneth Lonergan doskonale potrafił połączyć ich trudną codzienność i straszne okoliczności spotkania z momentami zabawnymi i rozrywkową, nastoletnią osobowością Patricka. Ich relacje będą najzabawniejszym elementem filmu. W Manchesterze Lee spotka też przyjaciela obu braci George'a, który pozostanie mu wierny, pomimo odrzucenia i nienawiści, jaką darzą go inni mieszkańcy. Zobaczy się też ze swoją byłą żoną Randi, której wzroku nie będzie mógł znieść. Wszystkie problemy chowa jednak w sobie, a frustrację rozładowuje dopiero po pijaku na przypadkowym facecie w barze, rozpoczynając bójkę, z której wyjdzie ze sporymi ranami. Dopiero wtedy, gdy będzie go opatrywać żona Georga zacznie płakać - co celnie skomentował ktoś z widowni podczas seansu słowami "W końcu".
Naturalne dialogi, wspaniale prowadzona narracja wraz ze scenami z przeszłości pojawiającymi się w najbardziej odpowiednich momentach sprawia, że film ogląda się jednym tchem z ciągłym uciskiem na gardle. Postać zbudowana przez Caseya Afflecka kryje wiele tajemnic, wzbudza ogromne współczucie, zrozumienie oraz chęć wsparcia i w tym bardzo duża zasługa doskonale rozumiejącego swoją rolę aktora. Manchester w zdjęciach Jody Lee Lipes jest przejrzysty, surowy i utrzymany w takich barwach, które pomagają scenariuszowi ukazać dramat tej rodziny. Jeśli chodzi o muzykę to o ciarki przyprawi widza Adagio en G minor Tomaso Albinioni’ego pojawiające się w najtrudniejszej do przyjęcia scenie filmu.
Dzieło Kennetha Lonergana potrafi budzić skrajne emocje - a mało jest filmów, które robią to z tak dobrym smakiem. "Manchester by the Sea" najczęściej wzbudza smutek, ale potrafi pokazać też obojętną codzienność i dla odmiany bardzo rozśmieszyć. Co najważniejsze sprawia, że te wszystkie ukazywane uczucia widza są szczere i w pełni zrozumiałe, a to chyba marzenie każdego twórcy.