Polskie służby mundurowe raczej nie znajdą w filmowcach swoich ludzi od PR-u. Najpierw
Wojciech Smarzowski przedstawił funkcjonariuszy
"Drogówki" jako sitwę zachlanych i skorumpowanych nihilistów, następnie
Patryk Vega wznowił po latach swoją odę do moralnej ambiwalencji rodzimego wymiaru sprawiedliwości, a teraz
Maciej Żak wsadza do więziennej furgonetki bandę zaślepionych socjopatów i wysyła ich drogą krajową do piekła. Oczywiście, nawet wśród nich znajdą się porządne chłopaki, które w zgodzie z dewizą
Chandlera będą tłuc po gębach ludzi obłudnych i nieprawych.
Zaćpany i przepity sierżant Zawada (
Robert Więckiewicz), nieopierzony, taszczący pod pachą kodeks prawa karnego Feliks (
Tomasz Ziętek), sfrustrowany służbista Berg (
Przemysław Bluszcz) oraz wesoły niczym chmura gradowa antyterrorysta (
Łukasz Simlat) wiozą do szpitala psychiatrycznego wyjątkowego zbira, Kuleszę (
Ireneusz Czop). Facet był sądzony za pedofilię, a po wyjściu na wolność wysłał na łono Abrahama czterech strażników, więc nastroje wśród pasażerów są, mówiąc delikatnie, minorowe. Akcję nadzoruje naczelnik zakładu i zarazem teść Feliksa, Nowacki (
Janusz Gajos), lecz bardzo szybko okazuje się, że cała ta beztroska podróż to jedynie zasłona dymna. Podczas gdy Nowacki próbuje wyciągnąć zięcia z furgonetki, a milczący antyterrorysta przeładowuje Kałasznikowa, Zawada powoli wraca do świata żywych i konstatuje, że w jego ciężarówce dzieje się coś niepokojącego. Rychło w czas.
Chociaż sam scenariusz rozłazi się w szwach, zaś momentami bywa po prostu komiczny, to dobrze prowadzona obsada utrzymuje intrygę w ryzach.
Więckiewicz idzie w "twardziela z sumieniem",
Ziętek robi za moralny drogowskaz całej zgrai, a
Gajos "z niejednego pieca chleb jadł", ale koniec końców każdy ma tu coś nieoczywistego do zagrania. Wszyscy są też odarci z romantyzmu i pozornie nieefektowni, nawet jeśli ich życiorysy przypominają losy bohaterów taniego kryminału albo "serii z tygrysem".
Żak, reżyser o ręce raczej cięższej niż lżejszej, nie może się oczywiście powstrzymać od "uatrakcyjniania" filmu, dorzucania niepotrzebnych wątków, marginalnych ról kobiecych, zbędnych retrospekcji i refleksji na temat egzystencjalnej ceny, którą płacą za nasze bezpieczeństwo "strażnicy społeczeństwa". Ale za fasadą tej nietrafionej socjologicznej analizy znajdziemy całkiem ciekawe kino gatunków - film o facetach zamkniętych w metalowej puszce, o krwi wrzącej pod skórą oraz o dylematach, których nie rozwiążą ani pięści, ani brzydkie wyrazy.
Zdjęcia
Michała Sobocińskiego, najmłodszego członka wybitnego operatorskiego klanu, potęgują wrażenie klaustrofobii, ilustrują świat, w którym słońce jest nagrodą za przetrwanie kolejnej nocy i generalnie pasują jak ulał do filmowej konwencji.
Sobociński szuka nietypowych ujęć, podgląda bohaterów przez kraty, wzmacnia motyw ich dosłownego i metaforycznego zniewolenia. Przemyślana kompozycja kadrów w połączeniu z przyzwoitym aktorstwem oraz narracyjną elegancją sprawia, że
"Konwój" jest nie tylko niezłą odtrutką na ostatniego
"Pitbulla", ale też czymś więcej niż sumą swoich składowych.