Parafrazując klasyka: pogłoski o artystycznej śmierci
Patryka Vegi są mocno przesadzone. Po wyjątkowo "ciepłym" przyjęciu
"Botoksu" – przedziwnego koktajlu obscenicznej komedii, paszkwilu na polską służbę zdrowia oraz antyaborcyjnego manifestu – twórca
"Pitbulla" powrócił do repertuaru, w którym czuje się najbardziej komfortowo.
"Kobiety mafii" to soczysta sensacyjna pulpa, ruchomy komiks wypełniony po brzegi przerysowaną przemocą, brudnym seksem i niegrzecznym, nierzadko groteskowym humorem. Jest to również film z poprawnie skonstruowaną fabułą, co na tle ostatnich dokonań
Vegi wydaje się wartym odnotowania osiągnięciem.
Pracujący w rajdowym tempie reżyser najwyraźniej wsłuchał się w krytyczne opinie pod adresem swojej twórczości. Bodaj najczęściej powtarzany zarzut dotyczył przecież przeładowanych, bezładnych dramaturgicznie scenariuszy. Oglądając
"Nowe porządki" albo
"Niebezpieczne kobiety", nietrudno było odnieść wrażenie, że
Vega pragnie upchnąć w dwugodzinnym metrażu jak najwięcej barwnych anegdot zasłyszanych od znajomych policjantów i bandziorów. Jednocześnie nie ma za bardzo pomysłu na to, jak pozszywać je w spójną opowieść.
"Kobiety mafii" wydają się pod tym względem krokiem w stronę jasności. Owszem,
Vega nadal kręci kino atrakcji, którego podstawowym imperatywem jest dostarczanie publice w kolejnych scenach coraz to nowych uciech. Raz będą to akrobacje na rurze w klubie ze striptizem, kiedy indziej brutalna egzekucja zdrajcy, efektownie zainscenizowany karambol na autostradzie albo domowa awanturka wyjęta żywcem z tragikomedii
Marka Koterskiego. W
"Kobietach" ów maraton ekscesów przebiega jednak według zaplanowanej marszruty, każda atrakcja jest w mniejszym lub większym stopniu uzasadniona rozwojem wydarzeń.
Żeby nie było:
Vega (wspierany tu przez
Olafa Olszewskiego) nie stał się nagle drugim
Williamem Goldmanem. Jego nowy film nie jest zupełnie wolny od psychologicznych fałszów oraz dziwnych scenariuszowych kiksów. W oczy rzuca się zwłaszcza nieoczekiwana wymiana głównej bohaterki: przez blisko pół seansu intryga kręci się wokół działającej pod przykrywką agentki ABW Beli (
Olga Bołądź), by nagle skupić się na perypetiach przedsiębiorczej niani Darii (
Agnieszka Dygant). Historia Beli, która na ołtarzu ekscytującej pracy składa życie rodzinne, to tylko jeden z kilku intrygujących wątków zasługujących na rozwinięcie. Chciałbym zobaczyć więcej scen z udziałem Padrino (
Bogusław Linda), mokotowskiego
capo di tutti capi cierpiącego na nerwicę lękową. Na dodatkowy czas antenowy zasługuje również trzech mafijnych cyngli, którzy żadnej pracy się nie boją: pochmurny Cień (
Sebastian Fabijański), psychopata Milimetr (
Tomasz Oświeciński) oraz rozdarty między lojalnością wobec kumpli a uczuciem do kobiety Żywy (
Piotr Stramowski). Stawiam dolary przeciwko orzechom, że reżyser trzyma na dysku twardym dwa razy dłuższą wersję
"Kobiet mafii". W stosownym czasie ujrzy ona światło dzienne w formie miniserialu – podobny los spotkał przecież
"Służby specjalne" i
"Botoks". Tak sobie myślę, że może to być najlepszy
Vega od premiery drugiego sezonu telewizyjnego
"Pitbulla".
Autor
"Taśm grozy" jest w swoim żywiole, prześwietlając środowisko stołecznych "gangusów". Sypie jak z rękawa mięsistymi dialogami, z mieszaniną fascynacji oraz ironii odmalowuje przestępczy styl życia, a na deser serwuje widzom przyspieszony kurs produkcji, dystrybucji i przerzutu amfetaminy. Reżyser pozornie wpuszcza do tego mrocznego, zbudowanego na fundamentach chciwości i przemocy świata odrobinę światła. Z jednej strony pokazuje miłość w wydaniu romantycznym i rodzicielskim, z drugiej – opowiada o emancypacji tytułowych bohaterek.
Vega nie jest jednak naiwny – w bezwzględnej bandyckiej rzeczywistości za lekkomyślne porywy serca płaci się wysoką cenę. Z kolei kobiety, aby zatriumfować nad mężczyznami, muszą przewyższyć ich w okrucieństwie i wyrachowaniu. Jedyny happy end, na jaki można tu więc liczyć, polega na tym, iż części postaci udało się po prostu przeżyć. W finale
Vega w iście marvelowskim stylu informuje widzów, że kobiety mafii powrócą w kolejnym filmie. Wiecie co? Będę na nie czekał.