Recenzja filmu

Kapitan Marvel (2019)
Waldemar Modestowicz
Anna Boden
Brie Larson
Samuel L. Jackson

O Captain! My Captain!

Dawno temu, w czasach właściwie zaskakująco odległych, MCU nabierało kształtów z pomocą swoich solowych filmów. Dość schematyczne origin story, ale zgrabnie oparte na charyzmie głównych
Dawno temu, w czasach właściwie zaskakująco odległych, MCU nabierało kształtów z pomocą swoich solowych filmów. Dość schematyczne origin story, ale zgrabnie oparte na charyzmie głównych bohaterów, później stopniowo stawały się bazą do eksperymentów. Gdyby "Kapitan Marvel" wyszła wtedy, mogłaby powalczyć o zaszczytne miano jednego z lepszych marvelowskich widowisk, realizując sprawdzoną formułę, tym razem jednak z żeńską protagonistką i garścią ciekawych pomysłów. Niestety, film Anny Boden i Ryana Flecka spóźnił się o kilka lat.



Długo MCU kazało czekać na film z bohaterką w roli głównej, w tym jednym dało się wyprzedzić konkurencji. "Wonder Womanna tym zyskała, zgarniając uczucie świeżości i pewną taryfę ulgową. Widowisko z Brie Larson walczy więc w moich oczach na równych zasadach z innymi. Głównym problemem Pani Kapitan jest wspomniany wcześniej schemat, kiedyś mocno eksploatowany. Marvel zdążył już kilka razy ciekawie eksperymentować, zaczynając ten proces od bodajże "Zimowego żołnierza". Kino superbohaterskie zdążyło się rozwinąć, podwyższając poprzeczkę dla następnych produkcji. "Kapitan..." zaś chyba to przegapiła, skupiona na innych aspektach, zupełnie jakby lata 90. (swoją drogą, udanie i nienachalnie oddane) nie były tylko klimatyczną otoczką. W ten sposób dostajemy stary schemat, doprawiony co prawda zwrotami akcji, ale dość mocno przewidywalnymi.
 
Marvel mógł kiedyś bezkarnie używać tych schematów dzięki kreacji głównych bohaterów, charyzmatycznych i dających się lubić. Carol Danvers, tytułowa kapitan grana przez Brie Larson, w pewnym sensie spełnia te warunki. Ma własny charakter, drogę do przebycia, wiarygodne wewnętrzne konflikty oraz dozę uroku, widoczną zwłaszcza w relacjach z młodszą wersją Nicka Fury’ego (jak zawsze świetny Samuel L. Jackson). Czuć między nimi chemię. Duet ten klaruje się w środku filmu, między innymi dzięki temu jest to jego najlepsza część, wyróżniająca się na tle raczej słabego początku i zakończenia. Carol ma jednak, twierdzę to mocno subiektywnie, problem z charyzmą. Coś tu nie gra, można ją polubić, ale pojawia się problem z mocniejszym zaangażowaniem w jej historię. Larson przez pewien czas gra zbyt oszczędnie, ma to jednak uzasadnienie. Jeśli chodzi o innych bohaterów, jest poprawnie, a wprawne oko może zauważyć kilku starych znajomych. Na małe wyróżnienie zasługuje Skrull Talos, ale tu lepiej za dużo nie zdradzać.

 


"Kapitan Marvel" z różnym skutkiem stara się być częścią istniejącego już uniwersum. Łata jedne dziury i niejasności (kto chce wiedzieć jak Fury stracił oko?), jednak czasem kosztem pojawienia się nowych. Czerpie garściami z estetyki poprzedników, żonglując choćby kosmicznymi klimatami rodem ze "Strażników Galaktyki", humorem z "Thora: Ragnarokoraz szczyptą sensacji z "Zimowego żołnierza". Niezła próba, niestety nie tak dobra jak u starszego rodzeństwa. Na wyróżnienie zasługuje muzyka, twórcy postarali się o kilka naprawdę dobrych kawałków, współgrających z czasem akcji oraz ogólnym klimatem. Efekty specjalne i sceny walk niestety nie są już tak dopracowane. Projekty lokacji też nie porywają, będąc tylko przyzwoite.
 
Z najnowszym filmem od Marvela wiązały się wcześniej dwie obawy, często strasznie rozdmuchiwane: potęga Carol oraz wydźwięk feministyczny. Z pierwszym łatwo się rozprawić – tak, Kapitan Marvel jest jedną z najpotężniejszych postaci, wprowadzającym tym samym niezłe zamieszanie z poczuciem zagrożenia od strony Thanosa. Danvers nie jest przez cały film tak silna, ale w szczytowym momencie większość antagonistów z MCU nie stanowiłoby dla niej większego wyzwania. Nowa bohaterka może być niezłym problemem dla scenarzystów przyszłych dzieł. Druga sprawa jest bardziej skomplikowana, bowiem ideologiczny aspekt bywa rozwiązywany raz subtelnie, innym razem wali bezlitośnie widza po głowie. Nie mam nic przeciwko silnym bohaterkom kobiecym i tematyką z nimi powiązaną (chciałbym tego więcej w superbohaterskim kinie), ale tutaj przydałoby się odrobinę więcej wyczucia. Traci na tym reszta filmu, zupełnie jakby twórcy świadomie zbyt wiele uwagi postanowili poświęcić temu elementowi kosztem innych.
 
"Kapitan Marvel" to film z wadami, powielający boleśnie schematy. Nie jest filmem złym, ale gdyby nie był pierwszą próbą MCU z główną protagonistką, to mógłby zostać łatwo zapomniany, lądując między "tylko" poprawnymi produkcjami superbohaterskimi. Dla jednych może być rozczarowaniem, dla innych jednak dostarczy trochę zabawy, będąc jednak (podobnie jak "Ant-Man i Osa") trochę wypełniaczem przed tym, co szykuje "Avengers: Endgame". Przy okazji, najnowszy film jest też ładnym pożegnaniem ze Stanem Lee.

Ostatnia sprawa, dla wielu zapewne najważniejsza. Kot jest uroczy, choć tu wyrażę raczej niepopularną opinię, jego "wątek" bywa trochę za często pokazywany i eksploatowany. Wygląda odrobinę na tanią próbę zjednania sobie sympatii widzów, no bo kto nie lubi kotków?

1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Trzeba to przyznać szczerze. Zwiastuny "Kapitan Marvel" nie zapowiadały kina superbohaterskiego na... czytaj więcej
Mimo że w kinematografii mieliśmy już kilka postaci charyzmatycznych kobiet (Ellen Ripley z serii "Obcy",... czytaj więcej
Zastanawiające, jaki termin krytycy filmowi ukują na określenie właśnie przybierającego na sile nurtu,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones