Recenzja filmu

Kamerdyner (2013)
Lee Daniels
Forest Whitaker
Oprah Winfrey

Biegnij, kamerdynerze, biegnij

Twórcy "Kamerdynera" zabierają nas w podróż w czasie przez prawie sto lat historii Stanów Zjednoczonych i opowiadają ją poprzez postać Cecila Gainesa (Forest Whitaker) – czarnoskórego kamerdynera
Twórcy "Kamerdynera" zabierają nas w podróż w czasie przez prawie sto lat historii Stanów Zjednoczonych i opowiadają ją poprzez postać Cecila Gainesa (Forest Whitaker) – czarnoskórego kamerdynera usługującego w Białym Domu przez trzy dekady. Film reklamuje się jako oparty na faktach, ale faktów w nim tyle, ile czasu ekranowego wymienionych na plakacie Robina Williamsa czy Jane Fondy – mało. Hollywood bowiem dwie rzeczy robi świetnie: przenosi w czasie i wciska kit.

Wciskaniem kitu jest także porównywanie "Kamerdynera" do "Forresta Gumpa", do czego nawiązuje tytuł tej recenzji. Ma on jednak (ten tytuł) też drugie dno: "Kamerdyner" bowiem bardziej przypomina piosenkę Billy’ego Joela "We Didn’t Start the Fire", gdzie kolejne wydarzenia i postaci historyczne są wystrzeliwane w naszą stronę z szybkością biegnącego Forresta. Nie zdążymy się nawet przyzwyczaić do szpetnie udekorowanego czerepu Robina Williamsa udającego prezydenta Eisenhowera, a już przedstawia nam się jego następca, JFK.

Kolejną wadą jest właśnie wstawianie w epizodycznych rolach znanych twarzy. Eisenhower nie jest Eisenhowerem, jest przebranym Williamsem. Nixon jest bawiącym się w niego Johnem Cusackiem, a Nancy Reagan udającą ją Jane Fondą. Film traci z tego powodu na autentyczności.

"Kamerdynera" od "Forresta Gumpa" zdecydowanie odróżnia też soundtrack. Producenci, miast angażować tyle znanych nazwisk do epizodów (ciekawym, ilu widzów w ogóle odnotuje występ Mariah Carey), mogli lepiej spożytkować kapitał i zainwestować w kilka znanych piosenek.

Zacząłem od wad, ale po to tylko, by zakończyć pozytywnie. Bo właściwie tak też formowały się moje odczucia wobec filmu – od lekkiego rozczarowania do stwierdzenia, że nie było tak źle.

Na dobre słowo zasłużyli przede wszystkim odtwórcy głównych ról. Oprah Winfrey przejawia talent aktorski nie mniejszy od talentu aktorskiego jednego z jej słynniejszych rozmówców  ostatnich lat – Lance’a Armstronga. Forest Whitaker wyciska z nijakiej postaci Gainesa tyle, ile może. To nie jego wina, że postać ginie w natłoku wydarzeń historycznych i jej losy zdają się drugoplanowe.

I właśnie ta nijakość jest największym mankamentem "Kamerdynera". Filmu, który, mimo wszystko, warto zobaczyć. Choćby po to, by zdać sobie sprawę z kolosalnych zmian jakie zaszły w Stanach na przestrzeni zaledwie kilku dekad.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Kamerdyner
Najpierw Steven Spielberg w swoim "Lincolnie" opowiedział historię prezydenta, który uchwalił XIII.... czytaj więcej
Recenzja Kamerdyner
Żywot człowieka poczciwego usłany różami zazwyczaj nie jest, ale realizując wizję amerykańskiego snu... czytaj więcej
Recenzja Kamerdyner
Ubiegły rok 2013 był o tyle ciekawy pod względem filmowym, iż na ekrany kinowe dumnie zawitały dwa głośne... czytaj więcej