Zastanawiam się, jaki jest sens recenzowania takich filmów jak "Jestem numerem cztery". Równie dobrze mógłbym napisać filmową recenzję nowego jogurtu.
"Jestem numerem cztery" od początku do końca pomyślany został jako produkt, który trzeba sprzedać. Marketingowa maszyneria przemieliła obecne mody i wyszło, że: a) młodzi widzowie oglądają filmy realizowane na podstawie książek, b) koniecznie musi być romans między dziewczyną z sąsiedztwa i nieznajomym, który skrywa tajemnicę i niezwykłe moce, c) potrzebny jest przystojniak, który spodobałby się zarówno nastoletnim dziewczynom, jak i ich matkom. Producenci przeszukali potencjalne powieści, kupili prawa do "Jestem numerem cztery" jeszcze przed publikacją książki i ruszyli do produkcji hitu. Nic nie zostało pozostawione przypadkowi. Scenariusz z konieczności jest infantylny (rzecz łatwa do wykonania, bo pierwowzór wielką literaturą nie jest), by wyeliminować potrzebę myślenia w trakcie seansu. Przystojniak też się znalazł, dzięki czemu bohater mógł pojawić się na ekranie bez koszuli. Na reżysera wybrano sprawdzonego filmowego rolnika, który wyhodował już jedną gwiazdę – Shię LaBeoufa. Twórcy posunęli się nawet tak daleko, że upichcili romans między gwiazdą Alexem Pettyferem a partnerującą mu na planie Dianną Agron. Kiedy w sobotę po premierze stało się jasne, że film nie znajdzie się na pierwszym miejscu box office'u, ogłoszono, że para nie jest już razem.
Całkowicie sztuczny twór, jakim jest najnowszy "film" D.J. Caruso, to produkt jednorazowego użytku. Ma ładne opakowanie, które skusi sporo osób. Ponieważ zrobili go profesjonaliści, na pierwszy rzut oka nie wydaje się też gniotem. Narracja poprowadzona jest sprawnie. Bohaterowie nakreśleni zostali grubą kreską, tak by widzowie byli w stanie opisać ich w kilku słowach. Wystarczy jednak przyjrzeć się uważniej, by zauważyć przerażającą pustkę. Główny bohater jest kretynem, którego przed zagładą uratować mogą tylko jego supermoce. Nie oczekiwałem po nim, że będzie współczesną Anną Frank, ale w obliczu zbliżającego się śmiertelnego zagrożenia, mógłby wykazać się choć odrobiną zdrowego rozsądku. Twórcy nie mogą zasłaniać się książką, bo w niej Czwórka zachowuje się zupełnie inaczej.
Film ma szansę spodobać się głównie tym, którzy nie oglądają seriali. W telewizji podobna tematyka wałkowana jest od lat na różne sposoby, dość wspomnieć "Roswell", "Tajemnice Smallville", "Chucka","Żniwiarza", "Pamiętniki wampirów". Obraz Caruso nie wytrzymuje z nimi konkurencji, przegrywa nie tylko ze względu na brak wyrazistych bohaterów, ale przede wszystkim - słabą intrygą, która na dodatek opowiedziana jest w ekspresowym tempie. Pozostają więc ulotne wrażenia estetyczne: ładna obsada aktorska, piękne plenery, słodka psina i niezłe gadżety. Pewnie znajdą się tacy, którym to wystarczy, by uznać film za dobry.
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu