Pomimo wymienionych słabości "Stronga" wciąż ogląda się z przyjemnością. Pasikowski nie bez przyczyny uważany jest za jednego z najlepszych polskich rzemieślników. Wie, jak zdobyć
Choć debiutanckiego "Krolla" i "Jacka Stronga" dzieli prawie ćwierć wieku, w filmach Władysława Pasikowskiego gra warta jest wciąż tej samej świeczki. Konsekwentnie liczą się honor, zasady, lojalność i męska przyjaźń. Jak mawiał kapral Wiaderny: trzeba być człowiekiem, a nie ścierką.
Na pytanie, kim był pułkownik Kukliński, Pasikowski odpowiada bez zająknięcia: bohaterem. Owszem, złamał wojskową przysięgę, przekazując amerykańskiemu wywiadowi niezliczoną ilość ściśle tajnych informacji na temat Układu Warszawskiego. Robił to jednak w stanie wyższej konieczności – świat znajdował się bowiem na skraju nuklearnego pandemonium, którego ofiarą w pierwszej kolejności padłaby najprawdopodobniej Polska. Poza tym – przypomina reżyser – działo się to w czasach, gdy ojczyzna znajdowała się pod ciężkim butem ZSRR, a nasi wojacy nie mogli oddać choćby jednej serii z kałasza bez zgody wielkiego brata.
W tym miejscu rozważania o historii i etyce idą jednak na bok. "Jack Strong" rozgrzeje na nowo polityczną dyskusję o Kuklińskim, ale sam z polityką niewiele ma wspólnego. To przede wszystkim zgrabnie uszyty thriller szpiegowski czerpiący obficie z klasyki gatunku, zwłaszcza z powieści Johna le Carre'a. Choć na wejście dostajemy scenę brutalnej egzekucji, a główną atrakcją finałowego aktu jest pościg samochodowy, znaczna część akcji rozgrywa się w zamkniętych pomieszczeniach, szczelnie wypełnionych gryzącym papierosowym dymem. Nawet jeśli takie rozwiązanie było podyktowane szczupłym budżetem, ostatecznie wyszło ono filmowi na dobre. Klaustrofobiczne wnętrza podkreślają dramatyzm i opresyjność sytuacji, w jakiej znalazł się osamotniony, niewolny od paranoi Kukliński. Jedyną osobą, która zna sekret bohatera, jest prowadzący go agent CIA grany przez gwiazdę z "Obecności" i "Watchmen. Strażnicy"Patricka Wilsona. Tych dwóch mężczyzn żyjących do tej pory po przeciwnych stronach Żelaznej Kurtyny połączy z czasem nić porozumienia. U Pasikowskiego twardziel zawsze rozpozna drugiego twardziela.
"Jackowi Strongowi" daleko do ideału. Stężenie cudownych zbiegów okoliczności w scenariuszu stanowczo przekracza dozwolony poziom. Dialogi nie ranią uszu, ale z pewnością je nadwyrężają. Język, jakim posługują się bohaterowie, zbyt często przypomina bowiem wypisy z podręczników. Za dużo w nim deklaracji i wywodów o geopolityce, a za mało mięsa, za które pokochaliśmy chociażby "Psy". Tradycyjnie u Pasikowskiego nie ma co liczyć na interesujące portrety kobiece. Żona pułkownika Kuklińskiego w interpretacji Mai Ostaszewskiej to naiwna i rozhisteryzowana kuchta. Z kolei o postaci Dagmary Domińczyk można powiedzieć tylko tyle, że potrafi wtopić się w otoczenie.
Pomimo wymienionych słabości "Stronga" wciąż ogląda się z przyjemnością. Pasikowski nie bez przyczyny uważany jest za jednego z najlepszych polskich rzemieślników. Wie, jak zdobyć zainteresowanie widza, podkręcić napięcie, a wreszcie zmylić fabularne tropy. Podoba mi się też dyskretna ironia, z jaką reżyser bawi się gatunkowymi kliszami i dopasowuje je do siermiężnych PRL-owskich warunków (patrz: wątek pechowej maszyny szyfrującej). Dalej powodzenie filmowej operacji zależy już tylko od aktorów. Na drugim planie popis dają zarówno Polacy (Czop, Zamachowski, Baka), jak i Rosjanie (demoniczni Maslennikow i Zmiejew). Grający Kuklińskiego Marcin Dorociński to właściwy człowiek na właściwym miejscu: małomówny człowiek czynu, którego można zabić, ale nie da się złamać. Zwyczajny heros i szpieg na miarę naszych możliwości.
Redaktor naczelny Filmwebu. Członek Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI oraz Koła Piśmiennictwa w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. O kinie opowiada regularnie na antenach... przejdź do profilu