Recenzja filmu

Iceman: Historia mordercy (2012)
Ariel Vromen
Michael Shannon
Winona Ryder

Serce z lodu

Powierzchowny wgląd w zwichrowaną psychikę bohatera nie wyszedłby zapewne Vromenowi na dobre, gdyby nie wybitny Michael Shannon.
"Iceman" ma to we krwi. Najczęściej używa pistoletu z tłumikiem albo miniaturowego rewolweru, ale nie należy do osób wybrednych – potrafi zabić właściwie wszystkim, co ma pod ręką (a nawet samą ręką). Nazywa się Kuklinski. Richard Kuklinski. Nie mylić z pułkownikiem, który stanął ością w gardle generałowi Jaruzelskiemu.

Kuklinski istniał naprawdę. W ciągu niemal czterdziestu lat zabił blisko sto osób (choć przyznawał się do ponad 250 morderstw). Większość na zlecenie mafijnego bossa, Roya DeMeo. Jego chłodny przydomek nie wziął się znikąd – Kuklinski był pionierem nowej metody utylizacji zwłok, które ćwiartował, pakował w foliowe worki i zamrażał, aby policja nie była w stanie błyskawicznie ustalić daty zgonu. Lodówki obsługiwał wraz z nim Robert Pronge – za dnia wesoły lodziarz, po godzinach cyngiel do wynajęcia. Choć trudno dać temu wiarę, to również prawdziwa postać.

Utkany z elementów klasycznego kina gangsterskiego i niemniej klasycznej filmowej biografii, obraz pochodzącego z Izraela Ariela Vromena z poszanowaniem zasad obydwu gatunków i "po bożemu" opowiada koleje losu polskiego killera. Bohater prosto z podrzędnego kina porno trafia pod skrzydła DeMeo i rozpoczyna wielkie sprzątanie świata. Skonstruowany jest na wzór swoich popkulturowych kolegów po fachu, nieustannie balansujących na granicy (a)moralności (vide Leon Zawodowiec i serialowy Dexter): zabija tylko szumowiny gorsze od siebie, a  kodeks honorowy nie pozwala mu wycelować lufy w kobiety i dzieci. W perspektywie Vromena to w gruncie rzeczy równy gość o poplątanym życiorysie i nieciekawym dzieciństwie. Jak ulał pasuje do filmu, w którym mafijne spotkania odbywają się w mahoniowych gabinetach, a scenom wewnętrznej walki towarzyszy niemal operowe zadęcie.

Powierzchowny wgląd w zwichrowaną psychikę bohatera nie wyszedłby zapewne Vromenowi na dobre, gdyby nie wybitny Michael Shannon – nominowany do Oscara za "Drogę do szczęścia", polujący aktualnie na Supermana na planie "Man of Steel". Jego mętny, nieobecny wzrok, specyficzny chód i zwalista sylwetka przeczą wszystkim banałom, z których reżyser próbuje zlepić bohatera. To wielka rola, przyćmiewająca uderzających w struny autoironii Raya Liottę i Chrisa Evansa oraz nieco zagubioną na planie Winonę Ryder.  Nie zdziwiłbym się, gdyby Shannon po raz kolejny znalazł się na celowniku oscarowej kapituły.

Paradoksalnie, film może mieć w Polsce jeszcze lepszy marketing niż w Stanach Zjednoczonych, zwłaszcza jeśli dystrybutor zastąpi Richarda swojskim Ryszardem i nie zapomni wspomnieć o kolejnej, obfitującej w znamienne dialogi, rólce Weroniki Rosati. Tytuł już mam: "Lodziarz, czyli jak zostać zabójcą". Hasło przewodnie, będące parafrazą słów bohatera, też: "Jest Polakiem. Pracuje dla wszystkich".   
1 10 6
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?