Scenarzysta i reżyser Philippe de Chauveron musiał zdawać sobie sprawę, że jego film ma tyle wspólnego z obecną francuską rzeczywistością co "Porwanie Baltazara Gąbki", dlatego nawet nie markuje
Pokuta zaliczona, winy odpuszczone. Burżuje z rodziny Verneuil zarobili w kinowych kasach wystarczająco dużo pieniędzy, by w glorii ulubieńców publiczności powrócić na ekrany. Tym razem patriarcha rodu Claude (Christian Clavier), zamiast kwestionować sens multikulturowej familii, stara się utrzymać swoich zięciów z różnych stron świata na francuskiej ziemi. Cóż, łatwiej powiedzieć niż zrobić.
Poprzednia część bazowała na koncepcie, który ostatni raz sprawdził się bodajże u Aleksandra Fredry - oto bóg ze scenariopisarskiej maszyny nakazał czterem córkom Verneuila stanąć na ślubnym kobiercu z czterema imigrantami. Tym razem to samo bóstwo, pochylone nad ciężkim losem małżonków, nakazuje im podjąć symultaniczną decyzję o wyjeździe z Paryża. Claude oczywiście nie może na to pozwolić ("nauczymy ich kochać Francję!" - zapowiada triumfalnie), a twórcy sadzają go razem z widzem na tzw. karuzeli śmiechu. No i się kręci: raz beka z koloru skóry senegalskiego noworodka, to znów jakiś slapstickowy dzwon albo scena proszonego obiadu pełnego ksenofobicznych przytyków. Wszystko to widzieliśmy w oryginale i wszystko to pachnie naftaliną. I chyba tylko mnie "wysublimowane" komedyjki znad Sekwany przypominają kreskówki ze spadającym kowadłem.
Na szczęście, lekcje miłości do Francji mają kilka stopni zaawansowania. Twórcy dobrze wiedzą, że w dobie pochodów Czarnych Kamizelek nie wystarczy pokazać mima, pomachać bagietką i zachwalić mleko od krówek z zielonych pastwisk, by karuzela się kręciła. Rozbrajanie narodowych stereotypów przeprowadzają więc ze sporą precyzją i narracyjną zręcznością: dostaje się tu zarówno burżujom schowanym za parawanem frazesów o tolerancji, imigrantom próbującym stworzyć wewnętrzną hierarchię krajów urodzenia, a także biernemu państwu, które ugina się pod ciężarem społecznie sprzecznych interesów. Niektóre z żartów trafiają w dziesiątkę, inne - w drzewo obok. Wszystkie jednak składają się na całkiem zabawny, satyryczny portret kulturowego tygla. W centrum tego chaosu bryluje oczywiście Clavier - jego przerysowany Claude znów uosabia niezliczone grzeszki współczesnej Europy.
Scenarzysta i reżyser Philippe de Chauveron musiał zdawać sobie sprawę, że jego film ma tyle wspólnego z obecną francuską rzeczywistością co "Porwanie Baltazara Gąbki", dlatego nawet nie markuje większych ambicji. Aktorów prowadzi pewną ręką, dramaturgię podbija w odpowiednich momentach, a gdy przychodzi do żartów, rzuca kostką i trzyma kciuki. Efekt jest nieco gorszy niż w pierwszej części, głównie za sprawą zajeżdżonego schematu, ale plan minimum został wykonany. Widzowie walą do kin drzwiami i oknami, liczby się zgadzają, Pan Verneuil masuje syty brzuszek. Pięć zdrowasiek i jakoś to będzie.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu