Recenzja filmu

Hannibal (2001)
Ridley Scott
Anthony Hopkins
Julianne Moore

Kanibal do piątej potęgi

<a href="fbinfo.xml?aa=1502" class="text"><b>"Hannibal"</b></a> <a href="lkportret.xml?aa=346" class="text">Ridleya Scotta</a>, kontynuacja głośnego <a href="fbinfo.xml?aa=1047"
"Hannibal" Ridleya Scotta, kontynuacja głośnego "Milczenia owiec" to z całą pewnością jeden z najbardziej oczekiwanych filmów ostatnich miesięcy. Po sukcesie pierwszego obrazu, w którym świat poznał Hannibala Lectera miliony widzów na całym świecie domagały się poznania dalszych losów demonicznego doktora. Ich pragnieniom stało się zadość. Thomas Harris napisał powieść "Hannibal", kontynuację "Milczenia owiec" a zaraz po jej wydaniu rozpoczęły się prace nad ekranizacją. Już na starcie wokół filmu zrobiło głośno. Wpierw nie wiadomo było, czy w postać doktora zechce wcielić się Anthony Hopkins. Kiedy on wyraził zgodę z projektu wycofała się Jodie Foster, której nie odpowiadał scenariusz, a kiedy pierwszą jego wersję autorstwa Davida Mameta poprawił Steven Zaillian aktorka stwierdziła, że nie jest zainteresowana rolą "drugoplanową" i definitywnie odmówiła zagrania agentki Clarice Starling. Później, kiedy film już trafił do kin, w prasie rozpętała się dyskusja na temat, czy pokazane przez Scotta makabryczne sceny były konieczne i czy realizując je reżyser nie przekroczył granic dobrego smaku. Mimo tych wszystkich kontrowersji oraz nie zawsze pochlebnych recenzji publiczność tłumnie waliła do kin. "Hannibal" w szybkim czasie stał się kasowym sukcesem a producenci zaczęli mówić o realizacji "Czerwonego smoka", prequela "Milczenia owiec", w którym główną rolę zagrałby oczywiście Anthony Hopkins. Nie będę ukrywał, że i ja z niecierpliwością oczekiwałem na polską premierę "Hannibala", choć przyznam, że nie spodziewałem się aby ten film choć w połowie dorównał "Milczeniu owiec". Powód? Powieść Thomasa Harrisa, która posłużyła za podstawę scenariusza do "Hannibala", mówiąc szczerze, niespecjalnie mi się podobała. Czytając ją nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że autor zbyt do serca wziął sobie opinie, iż Lecter jest jedną z najbardziej demonicznych postaci w historii literatury i pisząc kontynuację "Milczenia owiec" starał się dostarczyć widzom tego, czego oczekiwali najbardziej, czyli makabry. Powieść Harrisa była w wielu miejscach, delikatnie mówiąc, niesmaczna a jej fabuła była dużo słabsza od trzymającego w napięciu "Milczenia owiec". Kompletnie zaś załamało mnie zakończenie książki, które nie dość, że było obrzydliwe to jeszcze całkowicie, moim zdaniem oczywiście, pozbawione sensu. Film Ridleya Scotta niestety powtarza większość błędów powieści. Ma taką sobie fabułę, niektóre sceny mogą przyprawić wrażliwszych widzów o mdłości a zakończenie, mimo, iż lepsze niż książkowe, również nie wydaje się doskonałe. Choć w tym miejscu przyznaję, że finałowa scena w samolocie jest wręcz genialna. Sęk w tym, że w obrazie Scotta jest kilka takich genialnych scen, ale w sumie nie składają się one na dzieło tak wybitne, jak "Milczenie owiec". Zacznijmy od fabuły. Akcja "Hannibala" rozgrywa się 10 lat po wydarzeniach opowiedzianych w "Milczeniu owiec". Doktor Lecter cieszy się wolnością i mieszka we Florencji, mieście, które jak wiemy z pierwszej części filmu, darzy szczególną sympatią. Cały czas jednak pozostaje jednym z najbardziej poszukiwanych przestępców na świecie. Hannibala chce dopaść nie tylko FBI, ale również Mason Verger, milioner, jedna z pierwszych ofiar demonicznego doktora i jedyny, który przeżył z nim spotkanie. Lecter, co do niego nie podobne, zadowolił się "jedynie" zmuszeniem Vergera do zdrapania kawałkiem lustra swojej twarzy (dosłownie) i rzuceniu jej psom na pożarcie. Od tamtej pory milioner pała żądzą zemsty. Całe swoje życie poświęca na zbieranie informacji o Hannibalu i kolekcjonowaniu rzeczy z nim związanych. Największym jego marzeniem jest jednak schwytanie doktora i rzucenie na pożarcie specjalnie tresowanym świniom. Do złapania Lectera postanawia wykorzystać agentkę Starling, która jak wiemy z pierwszej części obrazu, doktora zdążyła już całkiem nieźle poznać i jest najlepszą, zdaniem Vergera, kandydatką do roli "gończego psa". Jak dalej potoczy się fabuła nie zdradzę. Ci, którzy powieść przeczytali i tak wiedzą, co się dalej stanie, a Ci, którzy fabuły nie znają zapewne nie życzyliby sobie aby ujawniać im zbyt wiele szczegółów. Z powyższego opisu jednoznacznie jednak wynika, ze fabuła "Hannibala" jest niestety dużo słabsza od "Milczenia owiec". Przede wszystkim zmienione zostały, w stosunku do poprzedniego obrazu, relacje pomiędzy agentką Starling a demonicznym doktorem. W "Milczeniu owiec" byliśmy świadkami psychologicznej gry pomiędzy nią i Lecterem, który niejako "pożerał" Clarice wydobywając z niej najbardziej intymne szczegóły jej życia w zamian za informacje na temat Buffalo Billa. Moim zdaniem to właśnie ten wątek w wykonaniu Hopkinsa i Foster przyczynił się do ogromnego sukcesu "Milczenia owiec". Nie fabuła, nie kryminalna opowieść o mordercy kobiet, ale właśnie ta psychologiczna gra i wzajemna fascynacja jaka rodzi się pomiędzy stróżem prawa a jednym z najniebezpieczniejszych przestępców współczesnego świata. W "Hannibalu" tego motywu już niestety tak nie rozwinięto. Owszem Lecter cały czas interesuje się Clarice, pisze do niej list, ale Starling zachowuje się już jak osoba, której Hannibal stal się "jedynie" obsesją. Całymi godzinami przesiaduje w biurze, gdzie wysłuchuje dziesiątek godzin rozmów, które swego czasu przeprowadziła z doktorem i bada najmniejsze nawet ślady mogące pozwolić na jego schwytanie. Nie da się ukryć, ze "Hannibal" został pomyślany jako film jednego bohatera a co za tym idzie jednego aktora. Na ekranie niepodzielnie króluje Anthony Hopkins a pozostali aktorzy, mimo, iż nieźle wywiązują się ze swoich ról to jednak pozostają zaledwie tłem dla jego gry. Czytając a później oglądając "Hannibala" przypomniała mi się sytuacja sprzed kilku lat, kiedy to na rynki księgarskie trafiła powieść będąca kontynuacja "Paragrafu 22". Josepha Hellera o jej napisanie męczyli wydawcy przez wiele lat, domagali się jej również czytelnicy, ale pisarz konsekwentnie odmawiał. Wreszcie uległ skuszony horrendalnym na owe czasy wynagrodzeniem. Kiedy jednak powieść trafiła do księgarń rozczarowaniom nie było końca. Heller zagrał bowiem wszystkim na nosie i napisał książkę, którą z "Paragrafem 22" łączyli jedynie bohaterowie a akcja, styl i fabuła były już zupełnie inne od pierwszej części a tym samym odmienne od oczekiwań tysięcy odbiorców. Czytając "Hannibala" czułem jakby Harris podszedł do tej książki podobnie. "Chcecie Lectera to go macie", i napisał powieść, w której zawarł jedynie to co najbardziej spodobało się wielbicielom "Milczenia owiec". Oglądając film widzimy zatem doktora wcinającego móżdżek, ludzki oczywiście, dokonującego z zimną krwią brutalnych morderstw, ale widzimy go także jako konesera sztuki, miłośnika poezji i klasycznej muzyki, a także wspaniałego erudytę o wyszukanych manierach. I tyle. Harris nie zadał sobie trudu żeby pokazać nam inną stronę życia doktora, który przecież był poszukiwany przez policje, listy gończe z jego podobizną obiegły świat i tak na dobrą sprawę nie mógł on czuć się swobodnie w żadnym mieście. Tymczasem w powieści ubiega się o stanowisko kustosza jednego florenckich muzeów, koresponduje ze Starling i gdyby nie fakt, że zawsze chodzi w rękawiczkach starając się nie zostawiać po sobie żadnych odcisków palców można by pomyśleć, iż nic mu nie grozi a policja nawet nie stara się go schwytać. Taka konstrukcja fabuły podważa wiarygodność całej opowieści, wiarygodność, która była niewątpliwie jedną z mocniejszych stron "Milczenia owiec" i czynnikiem, który sprawiał, że opisane tam wydarzenia wywierały na czytelniku, a później na widzu piorunujące wrażenie. Zostawmy już jednak fabule. Prawdą powszechnie znaną jest bowiem, że kontynuacje w 9 przypadkach na 10 są gorsze od oryginałów i fakt, iż "Hannibal" nie dorównuje "Milczeniu owiec" zapewne zdziwił bardzo niewiele osób. Od strony warsztatu film prezentuje się już bowiem bardzo dobrze. Ma doskonale zdjęcia, (oglądając obraz można zakochać się we Florencji), jest sprawnie wyreżyserowany a przede wszystkim ma doskonałą obsadę. Hopkins w roli Lectera jest jak zawsze niesamowity i, co napisałem już wcześniej, to właściwie na nim spoczywa ciężar całego filmu. Może jego kreacja Lectera nie robi już takiego wrażenia jak kiedyś, ale złego słowa na grę aktorską Anthony'ego powiedzieć się nie da. Dobrze prezentuje się również Moore, która jednak nie dorównuje niestety Jodie Foster, choć trzeba uczciwie przyznać, że scenariusz nie daje jej zbyt wielkiego pola do popisu. Dużym zaskoczeniem była dla mnie kreacja Gary'ego Oldmana, który mimo, iż pozbawiony twarzy potrafił doskonale zagrać pałającego żądzą zemsty Masona Vergera a scena, w której mówi on do Lectera "obiad będzie o ósmej" jest jedną z najlepszych w całym filmie. Również i reżyseria stoi na przyzwoitym poziomie, choć z całą pewnością potomni nie uznają "Hannibala" za najlepszy film w karierze Scotta. Artysta, który sławę zyskał filmem "Obcy - 8 pasażer Nostromo", w którym groza i przerażenie budowane były sugestywną muzyką, mrocznymi zdjęciami oraz scenami, w których widz sam dopowiadał sobie niektóre z wydarzeń, tym razem poszedł na łatwiznę zupełnie niepotrzebnie serwując nam makabrycznie obrzydliwe sceny. Przecież, aby wystraszyć odbiorców nie trzeba im od razu pokazywać wyprutych flaków, czy konsumpcji mózgu. Można zrobić to w sposób o wiele bardziej wyrafinowany sugerując im jedynie pewne rzeczy i pozwalając aby w wyobraźni dopowiedzieli sobie resztę. Wrażenie osiągnięte w ten sposób jest niejednokrotnie większe niż uzyskane przez bezpośrednie pokazanie okropności na ekranie. Nie wiem zatem dlaczego Scott, który "Obcym" pokazał, że wie sterować ludzkimi emocjami tym razem "poszedł po najmniejszej linii oporu". Jednak elementem "Hannibala", który zrobił na mnie największe wrażenie była świetna muzyka Hansa Zimmera. Artysta ten po raz kolejny udowodnił, iż jest jednym z najlepszych współczesnych kompozytorów. Ścieżka dźwiękowa w "Hannibalu" doskonale wkomponowuje się w całość obrazu budując napięcie i ilustrując uczucia bohaterów. Scena, w której kieszonkowiec śledzi Lectera aby mu ukraść portfel jest jedną z najbardziej emocjonujących w całym filmie mimo, iż nie pada w niej ani jedno zdanie. Cały nastrój jest jednak budowany ciekawymi zdjęciami i właśnie niesamowitą muzyką Zimmera. Co tu dużo mówić. Obiektywnie rzecz biorąc "Hannibal" jest filmem niezłym ale słabą kontynuacją "Milczenia owiec". Wina tkwi jednak nie po stronie filmowców, bo ci z powierzonych im zadań wywiązali się poprawnie, ale po stronie scenariusza, czy też dokładniej mówiąc Thomasa Harrisa, autora powieściowego pierwowzoru obrazu. Książkowy "Hannibal" nie był bowiem utworem udanym i na jego podstawie po prostu nie mógł powstać bardzo dobry film. Najnowszy obraz Ridleya Scotta na pewno będzie miał swoich zagorzałych zwolenników, na pewno tez będzie kasowym hitem, ale moim zdaniem nie odniesie tak ogromnego sukcesu jak "Milczenie owiec". Tym niemniej uważam, ze do kina na "Hannibala" wybrać się należy. Nie jest to na pewno dzieło wybitne, ale z całą pewnością jeden z bardziej kontrowersyjnych obrazów pokazywanych obecnie na naszych ekranach.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Hannibal
Zimne, przeszywające spojrzenie, charakterystyczny tembr głosu, niebywała inteligencja i niekwestionowany... czytaj więcej
Recenzja Hannibal
Kontynuacja "Milczenia owiec" (1993) w reżyserii Jonathana Demme'a nie wyszła innemu wybitnemu twórcy -... czytaj więcej
Recenzja Hannibal
"Milczenie owiec" w reżyserii Jonathana Demme odniosło spektakularny sukces, a widzowie z miejsca... czytaj więcej