"Wszystko, co nadzwyczajne, można jakoś wytłumaczyć. Ale to nie sprawia, że to coś przestaje być nadzwyczajne" – mówi w jednej ze scen tytułowy Glass, dodając otuchy bohaterowi, który zaczął wątpić w siebie. W tym właśnie zdaniu leży serce całego filmu
M. Nighta Shyamalana. I już na wstępie uprzedzam – widzowie, którzy po zwieńczeniu trylogii twórcy
"Niezniszczalnego" i
"Split" spodziewali się starcia superbohaterów na miarę
"Wojny bez granic", mogą się srogo zawieść.
"Glass" to w gruncie rzeczy emocjonalny dramat o traumach, cierpieniu i krzywdzie, które czynią z niektórych nieprzystające do świata dziwadła. To też ukłon złożony indywidualności i zwykłym ludzkim słabościom. Jeśli przemawiają do Was takie tematy, jest szansa, że i samemu filmowi wybaczycie jego niedoskonałości.
Przede wszystkim należy sprostować, że tytuł filmu
Shyamalana nie oddaje jego faktycznej treści – to nie Glass, czyli cierpiący na rzadkie schorzenie nadmiernej kruchości kości Elijah Price (
Samuel L. Jackson), jest tutaj głównym bohaterem. Owszem, to szefujący intrydze geniusz zła, ale na ekranie jest go niewiele i nie dowiadujemy się o nim niczego nowego ponad to, co zostało już powiedziane w
"Niezniszczalnym". Podobnie jest z supersilnym i czytającym w myślach Davidem Dunnem (
Bruce Willis), który po odegraniu swojej kluczowej roli, zostaje szybko odstawiony na boczny tor.
"Glass" bezdyskusyjnie należy do Kevina Wendella Crumba – jednej z 24 osobowości granych przez
Jamesa McAvoya, który pierwszorzędnie wciela każdą z nich – od 9-letniego Hedwiga przez dystyngowaną damę Patricię aż po najbardziej niebezpieczną i pełną zwierzęcych instynktów Bestię. By nie zdradzać zbyt dużo i ominąć wszystkie fabularne niespodzianki, napiszę tylko, że wszyscy trzej spotkają się w zakładzie zamkniętym, gdzie umieszcza ich ambitna psychiatra próbująca wyleczyć ich – z jej zdaniem – niebezpiecznej dla społeczeństwa manii wielkości. I niestety – to właśnie jej misja zajmuje w filmie najwięcej miejsca.
Niestety – ponieważ grająca doktor Ellie Staple
Sarah Paulson jest nieprzekonująca w swojej roli, a sceny z jej udziałem dłużą się i nudzą.
Shyamalan dał tej bohaterce zdecydowanie za dużo czasu na wyłuszczenie swojego zadania, a ponieważ jest ono od początku bardzo klarowne, doktor Staple wciąż powtarza te same kwestie. Cały
"Glass" cierpi zresztą na nadmiar powtórek i zbędnych wyjaśnień. O ile lepiej czulibyśmy się jako widzowie, gdybyśmy mogli samodzielnie odkrywać fabularne atrakcje. A tych – dla równowagi – jest w filmie bardzo dużo.
Shyamalan odwołuje się do sentymentu osób kochających komiksy i prowadzi z nimi grę w rozpoznanie konwencji. A w tej gubią się nawet bohaterowie
"Glass", którzy sami – będąc niejako postaciami komiksu – próbują odgadnąć, w jakim typie opowieści się znajdują. I właśnie ta zabawa daje w filmie najwięcej radości. Widać w niej szczerość intencji
Shyamalana, który wciąż – na zmianę z sukcesami i porażkami – podejmuje ryzyko, tworząc w stu procentach autorskie kino. To zbliża go do jego superbohaterów, którym jednak zdarza się mieć chwile słabości. Pozostaje czekać, aż
Shyamalan znów w pełni odzyska swoje moce.