Recenzja filmu

Furiosa: Saga Mad Max (2024)
George Miller
Anya Taylor-Joy
Chris Hemsworth

Królowa szos

Reżyser nie odcina zatem kuponów od pierwowzoru, a stara się tworzyć nową jakość. Wbrew temu, czego nasłuchałem się przed seansem, „Furiosa: Saga Mad Max” nie jest jedynie pozbawionym głębi
Z wielkim trudem, niemalże na ostatnią chwilę, udało mi się jakoś wcisnąć jeszcze na seans Furiosy. Na sali było zaledwie 200 wolnych miejsc. Chciałem zabrać ze sobą coś do jedzenia, ale jak się okazało, w kinowym bufecie zabrakło mojego ulubionego jesiotra. Saga Mad Maxa się rozwija, a ja chciałem zobaczyć najnowsze jej wcielenie na wielkim ekranie, bo to ponoć najlepszy sposób. Poprzedniej części nie widziałem w kinie i trochę żałowałem. Była ona jednak dla mnie i tak zbyt przeszarżowana i wykalkulowana. Poza tym to nie był film o Maxie tylko o łysej lasce bez ręki. Słusznie zatem kolejna odsłona z uniwersum George'a Millera skupiła się już całkowicie na losach post-apokaliptycznej heroiny. Dwie pierwsze części Mad Maxa to jedne z moich najulubieńszych filmów bez podziału na gatunek czy kategorie. Jest to tak zwane kino sauté, czyli surowe, jak na australijskie klimaty przystało. Chropowate, bez śladów montażu i z całą plejadą cudownych zwyrodnialców. I muszę przyznać, że „Furiosa” nawiązuje do tych chlubnych tradycji. Produkcja posiada wiele odniesień do oryginalnych dzieł. Na szczęście skojarzenia te są subtelnie poupychane, a nie nachalnie wciskane, gdzie się da. Reżyser nie odcina zatem kuponów od pierwowzoru, a stara się tworzyć nową jakość. Wbrew temu, czego nasłuchałem się przed seansem, „Furiosa: Saga Mad Max” nie jest jedynie pozbawionym głębi wysokooktanowym akcyjniakiem. Oczywiście jest tu mnóstwo scen pościgów, które od zawsze były znakiem rozpoznawczym serii, ale nie brak tu również mówiących ludzi, którzy oddychają i czują. Nie są to puste kukły, służące tylko za element wystroju, a mają swoje historie i motywacje. Są to bohaterowie z krwi i kości, których wyróżnia nie tylko ekstrawagancki wygląd.



Akcja filmu rozgrywa się w dalekiej przyszłości. Wiele lat po ekologicznej apokalipsie, świat stał się jałowym pustkowiem. Zamieszkują go zorganizowane gangi motocyklowe, łupiące każdego na tylko uda im się trafić. W tym bezwzględnym świecie istnieją jednak wciąż oazy spokoju i dobrobytu, posiadające stały dostęp do świeżej wody i zieleni. Z jednej z nich wywodzi się Furiosa (Anya Taylor-Joy). Pewnego dnia zostaje nakryta podczas zbierania owoców przez członków hordy. Porywają oni dziewczynę, by oddać ją jako dar swojemu wodzowi Dementusowi (Chris Hemsworth). Matka Furiosy, Mary (Charlee Fraser), rusza w pogoń za intruzami, celem odzyskania córki. Udaje się jej odbić ją z wrogiego obozu, zostaje jednak schwytana podczas próby ucieczki. Furiosa mimo namów matki, nie chce jej zostawić samej, przez co również trafia w ręce Dementusa. Następnie jest świadkiem śmierci swej matki, po czym trafia wbrew własnej woli pod opiekę niezrównoważonego watażki, który adoptuje ją jako własną córkę, licząc, że zdradzi mu ona drogę do Zielonego Miejsca.



George Miller poszedł w najnowszej inkarnacji swojej post-apokaliptycznej sagi w dobrze sprawdzonym kierunku. Wprawdzie ostatnia odsłona wydaje się mniej napompowana akcją niż "Mad Max: Fury Road", nadal jest to jednak prosta rozrywka nastawiona na efektowne sceny pościgów rozgrywających się pośród australijskich bezdroży. Od samego początku filmy z uniwersum Mad Maxa na tym właśnie opierały swoją siłę. Były formą hołdu złożonego bezkompromisowej eksploatacji opartej na najprostszych schematach sensacji. Charakteryzowały się surowym klimatem i szczątkową fabułą. Do tych właśnie tradycji zdaje się odwoływać również najnowsza odsłona sagi. Oczywiście widać włożone w nią gigantyczne środki, co odróżnia ją od ascezy powszechnej w pierwotnych częściach, lecz mimo to unosi się nad nią duch oryginalnych wizji reżysera. Obraz zawiera z resztą wiele stylistycznych nawiązań do wczesnych przygód Maxa Rockatanskiego. Za przykład może tu, chociażby posłużyć użycie przez jednego z motocyklistów bladego manekina jako ozdoby swojej maszyny. Wśród fanów serii na pewno może to wzbudzić skojarzenia z "maskotką" gangu Toecuttera. Także wachlarz różnorodnych przeciwników głównej bohaterki przywodzi na myśl dawne dzieła Millera. W obu przypadkach mamy bowiem do czynienia z prawdziwym korowodem barwnych postaci. Przerysowani do granic możliwości złoczyńcy są nierozłącznym elementem świata Mad Maxa, będąc namacalnym dowodem na groteskowe wręcz wynaturzenie ludzkiego gatunku.



Pomimo porównań do „Mad Maxa” nie należy jednak zapominać, iż najnowsza produkcja Millera nie przypadkowo nosi tytuł „Furiosa”. Jest to bowiem opowieść o całkiem innej bohaterce. Spin off, który być może będzie kontynuowany. Brak obecności oryginalnego Maxa nie powinien tu zatem dziwić. Jego postać zdaje się z resztą już kompletnie wyeksploatowana i trudno oczekiwać jej godnego wskrzeszenia, jako że wcielający się początkowo w tę rolę Mel Gibson stworzył kreację ikoniczną i trudną do podrobienia. Już w „Mad Max: Fury Road” bohater ten był bardziej niewiele wnoszącym, pozbawionym charakteru dodatkiem niż pełnokrwistą personą, wokół której koncentrowałaby się akcja. Rozwinięcie wątku Furiosy, wydaje się zatem dobrym posunięciem, tym bardziej, że jej ekranowi partnerzy umiejętnie wzbogacają ukazany świat, nadając mu odpowiedniej głębi. Twórcy filmu położyli większy nacisk na kreowanie bohaterów, nie oddając się jedynie przerysowanej akcji. Dzięki połączeniu dobrze sprawdzonych w przeszłości wzorców z możliwościami, jakie daje współczesna technologia, dostaliśmy produkt, który z pewnością nie jest arcydziełem, ale sprawdza się idealnie jako wizualnie atrakcyjna i nieskomplikowana rozrywka.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Furiosa: Saga Mad Max
Życia krąg albo wieczne koło popkultury. Franczyza się rodzi, dojrzewa, przekwita i umiera. A potem rodzi... czytaj więcej