Recenzja filmu

Donbas (2018)
Siergiej Łoznica

Statyści na wojnę poszukiwani…

Najnowszy film Łoźnicy z pewnością nie jest łatwym i przyjemnym seansem. Z tym filmem trzeba się zmierzyć podwójnie. Oto niemalże w dokumentalnych ujęciach, zamkniętych w fabularnej ramie,
"Donbas" to czwarty film fabularny ukraińskiego reżysera Siergieja Łoźnicy, który możemy oglądać w Polsce, a drugi po "Łagodnej" (2017) wyświetlany podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Tofifest. Stosunkowo niedawno, bo w 2014 roku, w kinach można było zobaczyć jego dokument "Majdan. Rewolucja godności", rejestrujący przebieg demonstracji rozgrywających się na przełomie 2013/2014 roku na Placu Niepodległości w Kijowie. Ten film dawał nadzieję, że oto właśnie jesteśmy świadkami narodzin nowego demokratycznego społeczeństwa, które po wielu latach zrzuca z siebie postkomunistyczne okowy i walczy o wolność. Potem niestety nastąpiło zbrojne wystąpienie tzw. separatystów we wschodniej części kraju, chcących oderwać obwód ługański i doniecki od terytorium Ukrainy. Narastający konflikt zaczęła podsycać Rosja, która wykorzystując chwiejne nastroje w byłej republice ZSRR, rozpoczęła zbrojne działania na terenie Krymu. I tak zaczęła się wojna w XXI wieku. Wojna hybrydowa – współczesna, czyli nie do końca jawna, trochę partyzancka, trochę terrorystyczna i propagandowa, ale wojna, w której giną zwykli ludzie, tacy jak my, oglądający ją na ekranach wygodnych i ciepłych sal kinowych.



Najnowszy film Łoźnicy z pewnością nie jest łatwym i przyjemnym seansem. Z tym filmem trzeba się zmierzyć podwójnie. Oto niemalże w dokumentalnych ujęciach, zamkniętych w fabularnej ramie, oglądamy obrazki z życia mieszkańców Noworosji – państwa (sic!) – raczej królestwa bezprawia, rządzonego przez grupy wojskowych/bandytów (?), dla których zachodnia Ukraina to faszyści, a Wschód, czyli Donbas, dzięki nim wreszcie wraca na łono mitycznej matki Rosji. Forma, na jaką zdecydował się reżyser, potrafi zmęczyć. Film składa się z 13 segmentów, każdy z nich nakręcono długimi ujęciami, które najpierw pokazują ogólny obraz sytuacji, stopniowo przechodząc do bliższych planów, zacieśniając nasze pole widzenia i tym samym zmuszając nas do dokładnego przyjrzenia się ludziom, ich otoczeniu, biedzie, brzydocie i okrucieństwu. Zdjęcia Olega Mutu sprawiają, że nie mamy gdzie uciec wzrokiem, musimy patrzeć – ku przestrodze. 

Trudność może sprawiać również fakt, że w "Donbasie" nie ma jednego wyraźnego bohatera, Łoźnica pokazuje zbiorowość – masę, bo nie można tego nazwać społeczeństwem. Na ekranie przewijają się kolejne zmęczone ludzkie twarze, a każda z nich jest do siebie podobna. Z początku ciężko jest odgadnąć, którzy są dobrzy, a którzy źli. A może właśnie taki był zamysł? Bo czy są tam w ogóle pozytywni bohaterowie? Ten dylemat trudno jest rozstrzygnąć. Wydaje się, że Siergiej Łoźnica oskarża również zwykłych mieszkańców Donbasu o bierność i brak poglądów, które spowodowały, że sami zgotowali sobie ten los. Zbyt łatwo dają się manipulować przez separatystów – zbieraninę bandytów i kryminalistów. Warto nadmienić, że Donbas to jeden z najbardziej kryminalnych regionów Ukrainy. Mieszkańcy tych terenów najbardziej ucierpieli podczas wielkiego głodu w latach 30. XX wieku, dlatego rodowitych Ukraińców zostało tam niewielu, a władze ZSRR przymusowo zasiedlały go ludźmi różnej maści. Nowi mieszkańcy nie czuli przynależności do żadnego kraju – Ukrainy czy Rosji. Te historyczne zaszłości sprawiły, że propagandowe hasła o przebudzeniu się faszystowskich ruchów podczas ukraińskiego Majdanu trafiły na podatny grunt. Separatyści uważają, że udało im się oderwać od nacjonalistycznej Ukrainy i muszą dalej walczyć z faszystami, ale nie dostrzegają tego, że tak naprawdę są tylko marionetkami w rękach Władimira Putina. 



Wreszcie w trakcie seansu "Donbasu" trzeba się zmierzyć z faktem, że za granicami kraju, w którym żyjemy, trwa właśnie (w tej chwili też!) wojna. Surowy, dokumentalny styl filmu pozwolił Łoźnicy na pokazanie okropności konfliktu zbrojnego bez zahamowań. W ten sposób uświadamia nam, że prawdziwi ludzie tracą dobytek swojego życia – domy, majątki, rzeczy osobiste. Muszą żyć w warunkach urągających ludzkiej godności – chowają się w piwnicach i schronach, gdzie nie ma wody ani prądu. Ci sami niewinni ludzie ponoszą śmierć, bo wybuchają miny pułapki; trwają zupełnie przypadkowe bombardowania, których celem nie jest wojsko, a ludność cywilna. Najgorsze jest jednak to, że ta wojna, sztucznie podsycana przez manipulację i fake newsy, powoduje totalny rozpad i degenerację społeczeństwa. To Łoźnica pokazuje nam w inscenizacyjnej ramie spinającej cały film, w której ludzie padają ofiarami własnej nieświadomości i bierności.

Chcąc nie chcąc, "Donbas" zmusza nas do zastanowienia się, jak ja bym postąpił, gdyby w moim kraju wybuchła wojna? Po czyjej stronie bym się opowiedział? Ten film to ostrzeżenie przed przybraniem pasywnej postawy we współczesnym świecie, w których wbrew pozorom propaganda, kojarząca nam się z okresem komunizmu, wcale nie odeszła do lamusa. Manipulują nami media, Internet, a my często nie szukamy w innych źródłach potwierdzenia prawdziwości serwowanych przez nie newsów. Wycofanie, mówienie: "Mnie to nie dotyczy", "Polityka mnie nie interesuje", "Wojna? Daj spokój! W moim kraju jest bezpiecznie"; może się skończyć tak jak na Ukrainie. Dlatego po seansie filmu warto zastanowić się, czy chcemy żyć w takim świecie.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Donbas
W teatrzyku wojennym zainscenizowanym przez Siergieja Łoźnicę w "Donbasie" wszystko jest tyleż śmieszne,... czytaj więcej