Mimo pojawiających się głosów, że „Coco” to zrzynka tematyczna z „Księgi Życia”, należy dać szansę temu arcydziełu animacyjnemu. Wtedy może każdy się przekona, że oba filmy mają ze sobą wspólną
Można śmiało powiedzieć, że XXI w. to czas filmów animowanych. Począwszy od „Karaoke Shreka z Bagien (2001)Shreka” i „Epoki lodowcowej” masowo powstają wybitne produkcje, które bardzo często przewyższają poziomem wielomilionowe filmowe przedsięwzięcia. O ile tradycyjne kino poszło w stronę mainstreamu, o tyle filmy animowane są coraz bardziej intelektualne i dotykają coraz większej liczby osób, a nie tylko dzieci i niedzielnych widzów. Po fenomenalnym „W głowie się nie mieści” następną wybitną produkcją jest „Coco” Lee Unkricha i Adriana Moliny.
Czerpiąca z meksykańskiej tradycji i po części z uroczej „Księgi Życia” Jorge’a R. Gutierreza opowieść traktuje o chłopcu imieniem Miguel, który wbrew rodzinnej tradycji chce zostać muzykiem, a pochopna kradzież gitary z grobowca przenosi go świata umarłych. Z pozoru prosta historia z czasem staje się niezwykle złożona, ma wiele zwrotów akcji i porusza każdą następną sceną. Podróż Miguela sprawia, że może on poznać prawdę o sobie, swojej rodzinie i przeżyć wiele wspaniałych przygód.
Jeśli chodzi o twisty, jest ich w filmie kilka, a każdy z nich wgniata w fotel i sprawia, że trzeba podnosić szczękę z podłogi. Byłem niezwykle zachwycony, gdy w miejscach, gdzie wydawałoby się, że dany wątek zakończy się tak a nie inaczej, następował zwrot akcji. Dzięki temu widz z uwagą śledzi losy młodego Miguela aż do ostatniej minuty filmu.
Ogólne wrażenie buduje także cudowna animacja. Postacie są dopracowane, dzięki czemu widzimy, jak rysują się na ich twarzach emocje podczas poszczególnych wydarzeń. Wszystko idealnie współgra nawet w najmniejszych detalach, zarówno jeśli chodzi o krajobrazy jak i dopieszczenie wnętrz i przedmiotów. Dodatkowo „Coco” urzeka nasyceniem kolorów, które cieszy oko za każdym razem.
Bardzo mocną stroną filmu jest także ogromny ładunek emocjonalny, który zawarty jest w poszczególnych wydarzeniach oraz w osobowościach bohaterów. Każda z postaci ma jakąś swoją historię, która jest przekonująca i interesująca dla widza. Nawet, gdy jest to bohater drugoplanowy, lub główny czarny charakter, to ma on swoje konkretne motywacje i przeżycia, które są dla nas przekonujące.
Muzyka w filmie także ma ogromne znaczenie. Ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Michaela Giacchino (znanego z muzyki do takich hitów jak: „Odlot”, „Ratatuj” czy „W głowie się nie mieści”) jest zrobiona w punkt, ponieważ oprócz podkręcania poszczególnych scen do artystycznego maksimum, daje mnóstwo rozrywki. Również piosenki w filmie są interesujące i odpowiednio trafione, choć najważniejszy utwór „Pamiętaj mnie”, mimo dużego ładunku emocjonalnego w sobie, nie zasłużył na Oscara.
Mimo pojawiających się głosów, że „Coco” to zrzynka tematyczna z „Księgi Życia”, należy dać szansę temu arcydziełu animacyjnemu. Wtedy może każdy się przekona, że oba filmy mają ze sobą wspólną tylko tradycję meksykańskiego Święta Zmarłych, a różnią się wszystkim innym. Fabułą, bohaterami, emocjami, muzyką, przesłaniem, animacją, światem i budowaniem akcji. Arcydzieło Pixara tworzone na spółkę z Disneyem jest godne wszelkich nagród, więc nie można się dziwić, że wygrało Oscara i Złotego Globa w głównej kategorii z „Twoim Vincentem”. „Coco” to film dla zarówno dla młodych jak i dla starych, ale przede wszystkim jest to pełnoprawny film, który zdecydowanie wyróżnia się na tle coraz bardziej mainstreamowego kina.