Helen Lyle jest dziennikarką zajmującą się właśnie tematem miejskich legend. Pewnego wieczoru na kolacji w gronie przyjaciół jeden ze znajomych opowiada jej historię czarnoskórego niewolnika,
Helen Lyle jest dziennikarką zajmującą się właśnie tematem miejskich legend. Pewnego wieczoru na kolacji w gronie przyjaciół jeden ze znajomych opowiada jej historię czarnoskórego niewolnika, okrutnie pozbawionego życia za romans, który łączył go z córką plantatora. Duch niewolnika, nazywany Candymanem - według legend - w akcie zemsty zabije każdego, kto zwątpi w niego i jego straszną, powolną śmierć. Mówią też, że aby duch przybył, trzeba, patrząc w lustro, pięciokrotnie wypowiedzieć jego imię. Sam Candyman jest dla mieszkańców murzyńskiej dzielnicy uosobieniem strachu, krążą o nim legendy, straszy się nim dzieci i... składa się ofiary. I każdy, kto w niego zwątpi, może zostać ukarany, o jego śmierci będą krążyć legendy, jego imię będzie szeptane, by ostrzec innych, którzy zwątpią w niespokojnego ducha… Jak przystało na mistrza literatury grozy (i nie tylko) - Clive’a Barkera, film posiada interesującą fabułę, historia jest nieprzeciętna, tajemnicza i wciągająca. Czuć tutaj coś więcej niż sam klimat strachu, który tak naprawdę w "Candymanie" jest sprawą drugorzędną. Film posiada pewną głębię – wielkie betonowe budowle, sztuka ulicy, graffiti przedstawiające wizerunki "słodkiego" z tajemniczymi określeniami wypisanymi o nim na murach, tworzą prawdziwy kult Candymana - wyjątkowy folklor betonowej dżungli. Muzyka Philipa Glassa - należy przyznać - znakomita: wszechobecne chóry, organy nadające ciężki charakter, wręcz hipnotyzujący. Wszystko to tworzy niezwykle klimatyczną otoczkę i tło do tego, co dzieje się na ekranie. Gra aktorów generalnie jest bardzo dobra, nie można się przyczepić do nikogo z obsady. Virginia Madsen w roli Helen wypadła świetnie, jest autentyczna i wiarygodna - dokładnie taką główną bohaterkę wyobrażałem sobie, czytając "Zakazanego". Tony Todd i jego aksamitny, słodki głos... to jest po prostu Candyman! Mimo iż był duchem przynoszącym śmierć i ból, jego głos dawał spokój i ukojenie. Bez wątpienia - rola życia Tony'ego Todda. Chwała reżyserowi, że właśnie tego aktora obsadził w roli tytułowej, bo dzięki temu można tę postać śmiało stawiać na równi z takimi legendami jak Freddy Kruger, Jason Voorhees czy Leatherface z "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną". Autorzy stanęli na wysokości zadania, tworząc majstersztyk wśród horrorów. Zdjęcia ukazują nam obskurne budynki, przestępczą dzielnicę bezprawia, ludzi żyjący w ciągłym strachu - coś wspaniałego dla widza. Polecam film każdemu, kto ceni sobie ambitne obrazy, niejednoznaczne filmy. Na mnie "Candyman" zrobił świetne wrażenie. Nie sposób przejść koło tego filmu obojętnie.