Recenzja filmu

Brother (2000)
Takeshi Kitano
Takeshi Kitano
Omar Epps

Kitano w trzech rolach

Takeshi Kitano jest człowiekiem, który w swoim reżyserskim dorobku ma już kilka dobrych i ciekawych filmów. Co prawda mało kto słyszał o takich tytułach, jak "Zatoichi", czy też "Hana-bi", ale
Takeshi Kitano jest człowiekiem, który w swoim reżyserskim dorobku ma już kilka dobrych i ciekawych filmów. Co prawda mało kto słyszał o takich tytułach, jak "Zatoichi", czy też "Hana-bi", ale miały one w sobie pewną rzecz, która odróżniała je od innych. Była nią sprawa, o której mało kto mógł nawet pomyśleć. Otóż? Kitano był głównym reżyserem, autorem scenariusza i odtwórcą głównej roli w tych filmach! Już samo w sobie brzmi ciekawie. Trzeba oddać szacunek gościowi. Teraz przyszła pora na film, który miał premierę już dobrych kilka lat temu, ale wciąż jest po prostu świetny, Kitano także tu zagrał główną rolę! Tym razem znany japoński reżyser wnika głębiej w światek mafijnych pieniędzy oraz (jak by mogło być inaczej) porachunków między gangami. Historia zaczyna się średnio ciekawie, lecz już po kilkunastu minutach zaczyna nas wciągać, a z czasem komplikuje się, co czyni ją jeszcze ciekawszą. Ale zacznijmy od początku. Gangster Yamamoto jest członkiem Yakuzy. Ponieważ jest niewygodnym świadkiem morderstwa, musi opuścić Tokio. Chińczycy załatwiają mu paszport, by mógł wyjechać centrum porachunków japońskiej mafii. W poszukiwaniu bezpiecznego miejsca wyjeżdża do Los Angeles, by znaleźć schronienie u swojego przyrodniego brata Kena (Kuroudo Maki), który jest drobnym handlarzem narkotyków, na usługach jednego z gangów działających w USA. Podczas jednej z ustawionych transakcji Ken dostaje "płaskiego" od szefa gangu odbierającego towar. Yamamoto w obronie brata najpierw masakruje szefa, a następnie go zabija. Wprowadzając w życie okrutny kodeks Yakuzy, zaczyna eliminować poszczególnych członków gangu i przejmuje władzę w mieście (oczywiście nie bez późniejszych komplikacji). Historia przedstawia się naprawdę ciekawie, choć jest trochę zakręcona i możemy mieć czasami problemy z odczytaniem właściwej treści, tym bardziej, że w filmie od czasu do czasu występują retrospekcje, co gorsza, nie są dobrze wyróżnione. Nie można nie wspomnieć o głównej postaci - Yamamoto. To gość, jakich lubię (bez skojarzeń). Facet ma swój charakter, i to jaki!, a dodatkowo świetnie zna się na sztukach walki. Jest to jeden z najmocniejszych, o ile nie najmocniejszy punkt tego filmu. Ten, kto nie widzi różnicy miedzy Chińczykami, pozna go po pewnym charakterystycznym tiku, który widoczny jest często na jego twarzy. Otóż facet podnosi raz lewy policzek, raz prawy i nie wiem, czy to kwestia kreowania postaci, czy ma tak naprawdę. Należałoby jeszcze wspomnieć o mafii, z której wywodzi się nasz bohater. Jest nią wspomniana na początku Yakuza. Rządzi się surowymi prawami, na przykład, by okazać skruchę - odcinamy sobie paluszka. Tak! I nie ma zmiłuj się, odcinasz, i kropka! Film łączy w sobie kulturę młodych szczurów amerykańskiego miasta z tradycją japońskiej kultury (czyż nie ciekawe połączenie?). Film ma kilka ciekawych motywów. Nie można powiedzieć, żeby zapierały dech w piersiach, ale warto dla nich go obejrzeć. Przykładowa scena: gościu musi wskazać trzy druty z pięciu, które kumpel Yamamoty - Denny, ma ciągnąć, ale jest w tym oczywiście pewien szkopuł. Jeden z tych drutów pociągnie, lub nie, za spust wycelowanego w typa gnata. Równie dobrych scen w filmie nie brakuje. Chociażby, gdy Yama porywają trzej mafiozi. On, dzięki wyszkoleniu i refleksowi, radzi sobie z nimi bez problemu, i to jak efektownie! Daję także plus za naprawdę przednie dialogi i teksty. Bardzo dobrze, a czasami wręcz pięknie wypada muzyka. Szczególnie końcówka filmu, dobra sama w sobie, a dodatkowo spotęgowana doskonałą muzyką. Szacuneczek dla pana Joe Hisaishi. Jeden z ładnie zagranych kawałków na pianinie na długo zapada w pamięć. Cóż film, choć naprawdę świetny, niestety nie ustrzegł się kilku błędów, które obniżają jego końcową ocenę. Po pierwsze: początek filmu jest jakiś niemrawy (choć nie najgorszy). W zakłopotanie wprawiają retrospekcje, która mogą poplątać nam trochę w głowie. Ale to akurat mało rażący błąd. Kiepsko przedstawia się gra niektórych aktorów, ale to już chyba standard u japońskich (i nie tylko) aktorów - przynajmniej niektórych. Błąd, który łatwo dostrzec polega na tym, że Yama często nie rozumie po angielsku, a innym razem całkiem nieźle sobie z tym radzi. Do tego dochodzi kilka mało logicznych, czy też mało realnych sytuacji. Na przykład Yamamoto wraz ze swoim przyrodnim bratem załatwiają mafię, strzelając spod stołu, a jednak kule lecą również z góry. Akurat te błędy nie rzucaja się w oczy i nie są na tyle ważne, by znacząco wpływać na negatywną ocenę. Chcę jeszcze raz podkreślić, że czuję przed Takeshi Kitano olbrzymi respekt, za to, co ten człowiek robi. Być głównym bohaterem, scenarzystą, montażystą i reżyserem w jednym filmie i na dokładkę zrobić film niemal doskonały to oznaka geniuszu. Brawo! Rekomendacją filmu niech będzie poniższe zdanie. Nie mogę nie napisać, że "Brothers" jest jednym z najlepszych filmów "mafijnych", jakie kiedykolwiek oglądałem (obok takich hitów jak "Ojciec Chrzestny"). Może nie oglądałem ich wiele, ale i tak jestem przekonany, że film jest świetny.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Brother
Film genialny, arcydzieło kina mafijnego. Kitano Takeshi jak zawsze nie zawodzi i jako aktor i reżyser.... czytaj więcej