"Baby są jakieś inne" to film świetnie zrobiony. Gdybym o tym wcześniej nie przeczytał, za Chiny nie uwierzyłbym, że niemal większość zdjęć została nakręcona na greenboksie.
Na początek dobra rada: jeśli chcecie obejrzeć "Baby są jakieś inne", wybierzcie się najlepiej na mało uczęszczany seans. W przeciwnym wypadku przyjdzie Wam przez półtorej godziny słuchać głośnego rechotu poweselałych dresiarzy, którzy reagują śmiechem na każde brzydkie słowo padające z ust bohaterów. Wówczas pomyślicie pewnie, że nowy film Marka Koterskiego to prymitywna komedia na wieczór z czteropakiem.
Szkoda by jednak było sprowadzić "Baby" do parteru. Gdy już rozbierze się je z wulgaryzmów i seksistowskich odzywek, okaże się, że sednem filmu wcale nie jest ujadanie na piękniejszą płeć, lecz wiwisekcja żałosnej męskości. U Koterskiego kobiety są przede wszystkim katalizatorem, pretekstem, by wywlec na światło dzienne frustracje współczesnych samców. Drogie panie, nie obrażajcie się więc na reżysera za to, że żartuje na temat Waszych torebek, szminek i stukających za głośno po chodniku szpilek. Autorska szpila wymierzona została w inną (owłosioną) pupę.
"Baby" to film gadany. Przez równe półtorej godziny dwóch facetów przemierza samochodem polskie drogi i dla zabicia czasu dyskutuje na podany w tytule temat. Pucio (Więckiewicz) podaje przykłady z życia wzięte, a Miauczyński (Woronowicz) opatruje je zazwyczaj mądrym podręcznikowym komentarzem. Koterski w paru miejscach nieśmiało sugeruje, że obaj bohaterowie w rzeczywistości są jedną i tą samą osobą prowadzącą wewnętrzny dialog. Pucio mógłby w nim reprezentować serce i lędźwie, zaś Miauczyński – rozum. I jeden, i drugi czuje się niepotrzebny oraz nieszczęśliwy. Kobiety zawłaszczyły im rzekomo atrybuty męskości, poniżyły, a na koniec ograniczyły kontakt z potomkami. A jeśli mężczyzna przestaje być mężczyzną, to kim się staje? Może właśnie tytułową babą – emocjonalnie wykastrowaną, rozhisteryzowaną kupką miału.
Tradycyjnie u Koterskiego w zasięgu myśli bohaterów znajduje się tajemnicza ONA – kobieta-fantazmat obiecująca z oddali, że wszystko będzie dobrze. Jej spojrzenie raz emanuje czułością, raz pożądaniem, a usteczka wystawiają się zalotnie do pocałunku. Czy Miauczyńskiemu i Puciowi uda się ją dogonić, czy też wpadną w koleiny? Czy prawdziwa miłość istnieje i czy mężczyźni rozumieją ją w podobny sposób co kobiety? To tylko niektóre z pytań, które zadaje nam reżyser. Czyni to w sposób błyskotliwy i momentami bardzo zabawny. Charakterystyczna dla pisanych przez Koterskiego dialogów fraza – pełna powtórzeń, niewłaściwego szyku wyrazów i błędów gramatycznych – zamienia się w poezję.
"Baby są jakieś inne" to film świetnie zrobiony. Gdybym o tym wcześniej nie przeczytał, za Chiny nie uwierzyłbym, że niemal większość zdjęć została nakręcona na greenboksie. Przesuwające się za szybami samochodu krajobrazy, mijane przez niego inne pojazdy oraz refleksy świateł latarni zostały dodane w postprodukcji. W połączeniu z dynamiczną pracą kamery uczyniło to z materiału niefilmowego kino w czystej postaci.
Zdecydowanie warto wybrać się na tę nocną przejażdżkę.
Redaktor naczelny Filmwebu. Członek Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI oraz Koła Piśmiennictwa w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. O kinie opowiada regularnie na antenach... przejdź do profilu