Recenzja filmu

Baby Invasion (2024)
Harmony Korine

Twitch Humpers

"Baby Invasion" czerpie garściami z estetyki platform broadcastingowych dla graczy. Seans filmu można porównać do przesiadywania we wczesnych latach dwutysięcznych na kanapie z kolegami z
Pokazy filmów Harmony'ego Korine’a urosły na festiwalu filmowym w Wenecji do rangi najbardziej niedostępnych wydarzeń. Seanse "Baby Invasion", prezentowanego poza konkursem na chyba najmniejszej dostępnej kinowej sali, wyprzedały się na pniu. Takiej kolejki osób, które mimo braku biletów próbowały wejść, nie widziałam jeszcze przed żadnym z weneckich filmów. Spieszę donieść, że po odkryciu termowizyjnych filtrów, które skradły serca fanom jego poprzedniego filmu "Aggro Dr1ft", Korine ma teraz hiperfokus na gry komputerowe. I chyba ktoś mu pokazał Twitcha. 

"Baby Invasion" czerpie bowiem garściami z estetyki platform broadcastingowych dla graczy. Seans filmu można porównać do przesiadywania we wczesnych latach dwutysięcznych na kanapie z kolegami z gimnazjum, którzy godzinami grają w strzelanki. Mamy tu transmisję "na żywo", split screen, rozmaite nakładane na ekran filtry imitujące interfejs gier wideo i czat z użytkownikami komentującymi na bieżąco wydarzenia przedstawiane na ekranie. Wchodząc w chmurę pikseli, użytkownicy mogą zapisać postęp w grze, zebrać rozmaite "znajdki", wbić wyższy level po zebraniu odpowiedniej liczby punktów. Uwaga: jest też ukryty bonus za granie na fortepianie! Po drodze mamy wstawki zrealizowane na silniku gier wideo z wykorzystaniem rozmaitych estetyk, wyglądające trochę jak showreel strony oferującej modele 3D. A na tle tego wszystkiego: mówiący metaforami narrator. Sporo jest tam m.in. o… gonieniu króliczka. Na mój własny użytek złapałam się tego symbolu i z otwartym sercem postanowiłam niczym Alicja spróbować wziąć udział w tej dziwnej podróży na drugą stronę kinowego lustra.

Trochę sobie śmieszkuję, ale odnoszę wrażenie, że sam twórca – realizując dzieło tak bardzo osobne, niewpasowujące się w ramy ni to gatunku, ni to arthouse'u, ni to wideoinstalacji – niejako zaprasza do dyskusji. I przyznaję, w pewnym stopniu było frajdą doświadczać takiego pokazu akurat na najstarszym festiwalu filmowym na świecie. Jestem pewna, że na sali znalazło się wiele osób, które widziały wyżej opisane przeze mnie zabiegi po raz pierwszy na ekranie. I choć nie widzę wielkiej wartości w samym dziele, trudno mi nie docenić Korine'a za jego brawurę i, nie ukrywajmy, żyłkę PR-owca. Godne podziwu, że twórca znajduje dla siebie niszę i ma oddanych fanów czekających na każdy jego kolejny eksperyment. 

Wspomniałam wcześniej o hiperfokusie, bo "Baby Invasion" wydaje mi się zaproszeniem w głąb chronicznie przebodźcowanego umysłu. Na ekranie kolejno pojawiają się napisy: "to jest gra", "to nie jest gra" (analogicznie "film", "prawdziwe"), "nie ma już prawdziwego życia, tylko niekończące się teraz". Towarzyszymy tu grupie przestępców włamujących się do domów bogaczy. Bohaterowie ukrywają swoją tożsamość, używając filtrów, które zmieniają ich twarze w wizerunki niemowlaków. Wszystko to oglądamy zaś z perspektywy pierwszoosobowej, praktycznie bez żadnych dialogów. Podglądamy, jak ludzie podglądają innych ludzi, wpadając w swoistą "big brotherową" króliczą norę. Jest zabawnie, bekowo, ale momentami – kiedy na ekranie pojawia się przemoc – robi się też nieprzyjemnie. Wówczas intencje twórcy zdają się coraz mocniej skręcać w stronę celebracji samych aktów.

Może można na to patrzeć jak na ciekawy dodatek na krótkiej liście filmów zrealizowanych w całości w trybie POV – od "Lady in the Lake" (1947) po "Hardcore Henry’ego" (2015). Problemem (albo zaletą, zależy kogo zapytać) Korine'a jest jednak żelazny brak konsekwencji. Twórca szybko nudzi się własnymi pomysłami i porzuca je, zanim ma szansę wykrzesać z nich coś więcej niż efekciarski bajer. Jest tu nawet kilka zabawnych pomysłów inscenizacyjnych. Ale umówmy się, głównie mamy pokazywanie "faków" do kamery i np. dwukrotnie towarzyszymy bohaterowi podczas czynności fizjologicznych. Największą satysfakcję dało mi śledzenie pojawiających się z boku ekranu komentarzy, wśród których są takie perły jak "Big Brother 2.0, ale z ADHD", "Sączenie szampana w dystopii", "Ta fabuła zasługuje na Oscara", "Vibe społecznego rozkładu". Transowa, postdubstepowa ścieżka dźwiękowa autorstwa Buriala pomaga znaleźć "Baby Invasion" rytm, ale nie gwarantuje, że podczas seansu i tak nie zaśniemy. Sprawdzone info: dwójka moich sąsiadów na obleganym pokazie w pewnym momencie odpłynęła. Siedzący obok mnie pan zaczął nawet chrapać. 

Uważam Korine'a za być może najsprawniejszego trolla współczesnego arthouse'u (i to jest komplement). Kiedyś, wsłuchując się w codzienność młodszego pokolenia, potrafił w swoich filmach wyczuć do pewnego stopnia puls współczesnego świata. Jego kino było obrazoburcze, nastawione na wywoływanie skandali, przekraczało granice, ale zwracało również uwagę na tematy nieinteresujące innych autorów. Dzisiaj realizowane przez niego eksperymenty nadal znajdują wąskie grono odbiorców, ale wydają się jałowe, bazują na prostych efektach. Nie czuję, aby twórca "Dzieciaków" przekraczał obecnie granice kina. Czuję, że szuka nowych środków wyrazu, ale być może w niewłaściwym miejscu.

Bolączką "Baby Invasion" jest także fakt, że to doświadczenie całkowicie pasywne. W efekcie nie różni się ono wiele od zwykłego oglądania ze znajomymi broadcastu gier. Może to już moje skrzywienie, ale wydaje mi się, że z korzyścią dla tego seansu byłoby, gdyby Korine poszedł o krok dalej i zrobił projekt przełamujący czwartą ścianę i angażujący odbiorców – np. jako autorów wyświetlanych "na żywo" komentarzy. Albo gdyby pozwolił nam zdecydować, co robimy po wyświetleniu komunikatu o "potrzebie podłączenia komputera do źródła zasilania". Ale ja chyba po prostu mimo wszystko czekam na jego kolejne projekty i trzymam kciuki, że twórca "Dzieciaków" po prostu odkryje VR. Może wtedy przekona się, że jeśli pragnie eksperymentów, istnieje forma wyrazu, która być może lepiej odpowiada jego potrzebom. Na festiwalu w Wenecji VR prezentowany jest w osobnej sekcji od dobrych kilku lat. Może jest szansa, że i Korine tam zajrzy?
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?