Relacja
GDYNIA 2022: Recenzujemy nagrodzone w Wenecji "Chleb i sól" oraz "Iluzję"
15-09-2022 12:28
/ Festiwal w Gdyni jest już na półmetku - a dziś, poza rozmową z Xawerym Żuławskim, reżyserem entuzjastycznie przyjętej na imprezie "Apokawiksy", recenzujemy dla Was dwa konkursowe filmy. Michał Piepiórka ocenia wenecki sukces Damiana Kocura - "Chleb i sólNatomiast Wojciech Tutaj przyjrzał się "Iluzji" Marty Minorowicz z Agatą Buzek.
Damian Kocur, inaczej niż Andrzej Bursa, nie ma w dupie małych miasteczek. Przeciwnie, to właśnie w jednym z nich umieścił akcję "Chleba i soli" – w miasteczku bliżej nieokreślonym, jednym z wielu albo każdym po trochu. Nie jest ono żadnym realnym miejscem, a raczej tożsamościowym węzłem, przestrzenią tranzytu, do której się przyjeżdża, albo z której chce się jak najprędzej wyjechać. Ale nawet jeśli uda się z miasteczka wyrwać, to i tak ono pozostanie w nas.
Debiutujący reżyser, znany jednak ze swoich licznych i znakomitych krótkich metraży, opowiada o klinczu, w którym znaleźli się jego bohaterowie, dwaj bracia – Tymek (Tymoteusz Bies) i Jacek (Jacek Bies). Pierwszy z nich właśnie przyjeżdża na wakacje do domu, ale już za moment jedzie dalej, do Düsseldorfu, gdzie dostał stypendium na prestiżowej akademii muzycznej. Z kolei Jacek, choć też niegdyś był świetnie zapowiadającym się pianistą, osiadł, wydaje się, w rodzinnej miejscowości na stałe. Na małe miasteczko spoglądamy oczami Tymka, który ogląda je z wyższościowego dystansu, ze świadomością, że jest tu tylko przejazdem, na chwilę. Fajnie jest się pobujać z ziomkami po dzielni, wypić piwko nad pobliskim jeziorem i znów pogadać z dawną miłością – szczególnie, gdy ma się świadomość, że "prawdziwe" życie znajduje się gdzie indziej. Albo tak nam się wydaje.
Choć w "Chlebie i soli" nie ma grama publicystyki, to automatycznie podczas seansu uruchamiają się wielorakie konteksty. W postaci Tymka przejrzy się bowiem każdy, kto zdobył się kiedyś na przeprowadzkę do większego miasta. Gdzieś na marginesie pojawiają się harujący na dwie zmiany rodzice, którzy pracują, żeby ich dzieci mogły wynająć pokój w Katowicach czy Wrocławiu. Może przez myśl przejdzie komuś do niedawna chwytliwa łatka "słoika", którego w Warszawie zdradza śląski akcent, a w zagłębiu nazbyt liberalne usposobienie. To wszystko u Kocura jest, ale jakby mimochodem, przy okazji, emanuje z niezwykle trafnie odmalowanego społecznego tła, pozostawiającego jednak właściwe miejsce fabule.
A w niej jest jeszcze miejsce na inne osoby o transnarodowej tożsamości. Ulubionym miejscem przesiadywania kumpli Tymka i Jacka jest nowo powstały kebab – pierwszy w ich miasteczku, prowadzony przez przyjezdnych z Bliskiego Wschodu, którzy nie zostali przyjęciu tytułowym chlebem i solą, a raczej wyzwiskami i agresją. Ale relacja między szowinistycznymi mieszkańcami, a przyjezdnymi wcale nie jest jednoznaczna – Kocur przygląda się napiętej atmosferze między nimi, ale nie ma zamiaru stawiać żadnych moralnych tez, ani nawet zbliżać się do upraszczających socjologicznych diagnoz.
Całą recenzję Michała Piepiórki przeczytacie pod tym linkiem.
Czy byliście zimą nad polskim morzem? Jeśli nie, to seans "Iluzji" raczej Was do tego nie zachęci. W filmie Marty Minorowicz zasypana śniegiem, szarobura Gdynia staje się na poły rzeczywistą, na poły odrealnioną scenerią wydarzeń, w których uczestniczy Hanna (Agata Buzek), nauczycielka z lokalnej podstawówki. Już pierwsza sekwencja zdradza, że pozornie opanowana i pewna siebie kobieta zmaga się z kryzysem wewnętrznym. Podczas lekcji, bohaterka cierpliwie tłumaczy uczniom ciekawostkę ze świata biologii, by nagle wyjść z klasy w nerwowym pośpiechu. Hanna dostrzega bowiem za oknem młodą dziewczynę, która przypomina jej zaginioną córkę Karolinę. Niespodziewane zniknięcie nastolatki przed paroma miesiącami wywołało wstrząs w życiu nauczycielki i jej męża Piotra (Marcin Czarnik), ale matka nie straciła nadziei na odnalezienie jedynego dziecka. Wobec bezradności policji i nieuleczalnego poczucia straty Hanna postanawia na własną rękę odszukać Karolinę, klucząc po zimowym, opustoszałym mieście.
Historia, którą poznajemy w "Iluzji", miała naprawdę spory potencjał. W punkcie wyjścia reżyserka rozsiewa tropy charakterystyczne dla kryminału, dramatu psychologicznego czy filmów z gatunku mystery, obiecując fascynującą mieszankę tych konwencji. Szybko jednak okazuje się, że szkicowy, pozbawiony oryginalnych pomysłów scenariusz nie jest w stanie rozwinąć właściwie żadnej z wymienionych propozycji. Do zbudowania odpowiednio gęstej, przytłaczającej atmosfery nie wystarczą wszak skąpane w zimnych barwach, wypłowiałe zdjęcia Pawła Chorzępy, manipulacje dźwiękiem, utrzymana w minorowej tonacji muzyka czy metamorfoza nadmorskiej miejscowości w rozwidlający się nieustannie labirynt. "Iluzji" brakuje w pierwszej kolejności dobrze zaplecionej, rozbudzającej zainteresowanie widza intrygi, która u Minorowicz kończy się na informacji o zaginięciu Karoliny w tajemniczych okolicznościach. O samej nastolatce dowiadujemy się zadziwiająco niewiele, w związku z tym jej los nie może nas nadmiernie przejąć. Zupełnie nieprzekonująco zostaje również zarysowany proces poszukiwań Hanny błądzącej po znajomym mieście jak po zamglonym lesie i trafiającej tam na coraz dziwniejsze postaci. Kuriozalnie wypada zwłaszcza krótkie spotkanie bohaterki z bezdomnym, sypiającym w piwnicy jednego z bloków, które przypuszczalnie ma sprowokować w nas lęk i namysł nad sensownością działań kobiety, lecz wzbudza tylko zażenowanie i konfuzję. Scena wydaje się kompletnie nie pasować do całej, dotychczasowej układanki i nie dość, że trąci scenopisarską sztucznością, to jeszcze każe wątpić w spójność artystycznej wizji reżyserki.
Takich elementów znajdziemy w filmie znacznie więcej. Wystarczy dokładnie przyjrzeć się fragmentom, w których Hanna korzysta z pomocy lokalnej policji. Funkcjonariusze zachowują się jak kompletni amatorzy nie potrafiący upilnować groźnego przestępcy podczas wizji lokalnej, ich przełożona Janina (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) wymyśla tanią prowokację z udziałem jasnowidza, a poważne w założeniu śledztwo przypomina źle odegrany teatrzyk. "Iluzja" nie jest jednak przede wszystkim kryminałem - powiecie. Pełna zgoda, lecz stanowiący sedno narracji dramat psychologiczny napędzają coraz bardziej desperackie i irracjonalne poszukiwania Hanny, która święcie wierzy w możliwość znalezienia córki. Wędrówka po ciemnych zakamarkach Gdyni, z jej roztańczonymi klubami, ciasnymi mieszkankami, przestronnym portem i skutym lodem wybrzeżem, nie prowadzi niestety donikąd. Na kolejnych etapach tej drogi nie zaglądamy głębiej w psychikę zrozpaczonej i wydrążonej emocjonalnie matki, nie rozumiemy lepiej otoczenia Karoliny ani nie odkrywamy nawet okruchów prawdy o jej niewytłumaczalnym rozpłynięciu się.
Całą recenzję Wojciecha Tutaja przeczytacie pod tym linkiem
"Chleb powszedni" (recenzja filmu "Chleb i sól", reż. Damian Kocur)
Damian Kocur, inaczej niż Andrzej Bursa, nie ma w dupie małych miasteczek. Przeciwnie, to właśnie w jednym z nich umieścił akcję "Chleba i soli" – w miasteczku bliżej nieokreślonym, jednym z wielu albo każdym po trochu. Nie jest ono żadnym realnym miejscem, a raczej tożsamościowym węzłem, przestrzenią tranzytu, do której się przyjeżdża, albo z której chce się jak najprędzej wyjechać. Ale nawet jeśli uda się z miasteczka wyrwać, to i tak ono pozostanie w nas.
Debiutujący reżyser, znany jednak ze swoich licznych i znakomitych krótkich metraży, opowiada o klinczu, w którym znaleźli się jego bohaterowie, dwaj bracia – Tymek (Tymoteusz Bies) i Jacek (Jacek Bies). Pierwszy z nich właśnie przyjeżdża na wakacje do domu, ale już za moment jedzie dalej, do Düsseldorfu, gdzie dostał stypendium na prestiżowej akademii muzycznej. Z kolei Jacek, choć też niegdyś był świetnie zapowiadającym się pianistą, osiadł, wydaje się, w rodzinnej miejscowości na stałe. Na małe miasteczko spoglądamy oczami Tymka, który ogląda je z wyższościowego dystansu, ze świadomością, że jest tu tylko przejazdem, na chwilę. Fajnie jest się pobujać z ziomkami po dzielni, wypić piwko nad pobliskim jeziorem i znów pogadać z dawną miłością – szczególnie, gdy ma się świadomość, że "prawdziwe" życie znajduje się gdzie indziej. Albo tak nam się wydaje.
Choć w "Chlebie i soli" nie ma grama publicystyki, to automatycznie podczas seansu uruchamiają się wielorakie konteksty. W postaci Tymka przejrzy się bowiem każdy, kto zdobył się kiedyś na przeprowadzkę do większego miasta. Gdzieś na marginesie pojawiają się harujący na dwie zmiany rodzice, którzy pracują, żeby ich dzieci mogły wynająć pokój w Katowicach czy Wrocławiu. Może przez myśl przejdzie komuś do niedawna chwytliwa łatka "słoika", którego w Warszawie zdradza śląski akcent, a w zagłębiu nazbyt liberalne usposobienie. To wszystko u Kocura jest, ale jakby mimochodem, przy okazji, emanuje z niezwykle trafnie odmalowanego społecznego tła, pozostawiającego jednak właściwe miejsce fabule.
A w niej jest jeszcze miejsce na inne osoby o transnarodowej tożsamości. Ulubionym miejscem przesiadywania kumpli Tymka i Jacka jest nowo powstały kebab – pierwszy w ich miasteczku, prowadzony przez przyjezdnych z Bliskiego Wschodu, którzy nie zostali przyjęciu tytułowym chlebem i solą, a raczej wyzwiskami i agresją. Ale relacja między szowinistycznymi mieszkańcami, a przyjezdnymi wcale nie jest jednoznaczna – Kocur przygląda się napiętej atmosferze między nimi, ale nie ma zamiaru stawiać żadnych moralnych tez, ani nawet zbliżać się do upraszczających socjologicznych diagnoz.
Całą recenzję Michała Piepiórki przeczytacie pod tym linkiem.
Kiedyś Cię znajdę (recenzja filmu "Iluzja", reż. Marta Minorowicz)
Czy byliście zimą nad polskim morzem? Jeśli nie, to seans "Iluzji" raczej Was do tego nie zachęci. W filmie Marty Minorowicz zasypana śniegiem, szarobura Gdynia staje się na poły rzeczywistą, na poły odrealnioną scenerią wydarzeń, w których uczestniczy Hanna (Agata Buzek), nauczycielka z lokalnej podstawówki. Już pierwsza sekwencja zdradza, że pozornie opanowana i pewna siebie kobieta zmaga się z kryzysem wewnętrznym. Podczas lekcji, bohaterka cierpliwie tłumaczy uczniom ciekawostkę ze świata biologii, by nagle wyjść z klasy w nerwowym pośpiechu. Hanna dostrzega bowiem za oknem młodą dziewczynę, która przypomina jej zaginioną córkę Karolinę. Niespodziewane zniknięcie nastolatki przed paroma miesiącami wywołało wstrząs w życiu nauczycielki i jej męża Piotra (Marcin Czarnik), ale matka nie straciła nadziei na odnalezienie jedynego dziecka. Wobec bezradności policji i nieuleczalnego poczucia straty Hanna postanawia na własną rękę odszukać Karolinę, klucząc po zimowym, opustoszałym mieście.
Historia, którą poznajemy w "Iluzji", miała naprawdę spory potencjał. W punkcie wyjścia reżyserka rozsiewa tropy charakterystyczne dla kryminału, dramatu psychologicznego czy filmów z gatunku mystery, obiecując fascynującą mieszankę tych konwencji. Szybko jednak okazuje się, że szkicowy, pozbawiony oryginalnych pomysłów scenariusz nie jest w stanie rozwinąć właściwie żadnej z wymienionych propozycji. Do zbudowania odpowiednio gęstej, przytłaczającej atmosfery nie wystarczą wszak skąpane w zimnych barwach, wypłowiałe zdjęcia Pawła Chorzępy, manipulacje dźwiękiem, utrzymana w minorowej tonacji muzyka czy metamorfoza nadmorskiej miejscowości w rozwidlający się nieustannie labirynt. "Iluzji" brakuje w pierwszej kolejności dobrze zaplecionej, rozbudzającej zainteresowanie widza intrygi, która u Minorowicz kończy się na informacji o zaginięciu Karoliny w tajemniczych okolicznościach. O samej nastolatce dowiadujemy się zadziwiająco niewiele, w związku z tym jej los nie może nas nadmiernie przejąć. Zupełnie nieprzekonująco zostaje również zarysowany proces poszukiwań Hanny błądzącej po znajomym mieście jak po zamglonym lesie i trafiającej tam na coraz dziwniejsze postaci. Kuriozalnie wypada zwłaszcza krótkie spotkanie bohaterki z bezdomnym, sypiającym w piwnicy jednego z bloków, które przypuszczalnie ma sprowokować w nas lęk i namysł nad sensownością działań kobiety, lecz wzbudza tylko zażenowanie i konfuzję. Scena wydaje się kompletnie nie pasować do całej, dotychczasowej układanki i nie dość, że trąci scenopisarską sztucznością, to jeszcze każe wątpić w spójność artystycznej wizji reżyserki.
Takich elementów znajdziemy w filmie znacznie więcej. Wystarczy dokładnie przyjrzeć się fragmentom, w których Hanna korzysta z pomocy lokalnej policji. Funkcjonariusze zachowują się jak kompletni amatorzy nie potrafiący upilnować groźnego przestępcy podczas wizji lokalnej, ich przełożona Janina (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) wymyśla tanią prowokację z udziałem jasnowidza, a poważne w założeniu śledztwo przypomina źle odegrany teatrzyk. "Iluzja" nie jest jednak przede wszystkim kryminałem - powiecie. Pełna zgoda, lecz stanowiący sedno narracji dramat psychologiczny napędzają coraz bardziej desperackie i irracjonalne poszukiwania Hanny, która święcie wierzy w możliwość znalezienia córki. Wędrówka po ciemnych zakamarkach Gdyni, z jej roztańczonymi klubami, ciasnymi mieszkankami, przestronnym portem i skutym lodem wybrzeżem, nie prowadzi niestety donikąd. Na kolejnych etapach tej drogi nie zaglądamy głębiej w psychikę zrozpaczonej i wydrążonej emocjonalnie matki, nie rozumiemy lepiej otoczenia Karoliny ani nie odkrywamy nawet okruchów prawdy o jej niewytłumaczalnym rozpłynięciu się.
Całą recenzję Wojciecha Tutaja przeczytacie pod tym linkiem
Udostępnij: