Wywiad z Valerio Mastandreą, gwiazdą "The Place"

Informacja nadesłana
https://www.filmweb.pl/news/Wywiad+z+Valerio+Mastandre%C4%85%2C+gwiazd%C4%85+%22The+Place%22-127109
Wywiad z Valerio Mastandreą, gwiazdą "The Place"
Valerio Mastandrea - włoski aktor filmowy, telewizyjny i teatralny, producent, który właśnie zadebiutował jako reżyser. Ma na koncie ponad 90 ról filmowych, wiele wyróżnień, w tym 10 nominacji do najważniejszej włoskiej nagrody filmowej Davide di Donatello i 4 statuetki za role w filmach "Coś pięknego" w reż. Paola Virzìego, "Ekwilibryści" w reż. Ivana De Mattea, "Viva la libertà" w reż. Roberta Andò  i "Fiore" w reż. Claudia Giovannesiego, które widzieliśmy na pokazach włoskiego przeglądu "CinemaItaliaOggi". Za rolę w "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie" Paola Genovesego dostał nagrodę specjalną "Nastro d'Argento". Na canneńskiej konferencji "Słodkich snów" Marco Bellocchio powiedział, że Valerio ma w sobie smutek, nawet kiedy śmieszy. Zaraz poprawił się, mówiąc: melancholię. I jakby przypadkiem zdefiniował aktorstwo Mastandrei. Zagrał w kilku międzynarodowych produkcjach: "Nine", "Oczy Anioła", "Pasolini". Na przesłuchaniach do "Cudu w wiosce Sant'Anna" Spike Lee powiedział mu: W tej scenie musisz krzyczeć, czujesz złość. Ten odparł, że złość czuje jedynie w środku. Rolę zagrał ktoś inny. Mastandreę, podobnie jak kiedyś Mastroianniego, trzeba pokochać, jakim jest. Jako producent wspiera ambitne fabularne i dokumentalne projekty rzymskie. Wyprodukował i doprowadził do premiery kultowego dziś filmu "Nie bądź złym" zmarłego na planie reżysera Claudia Caligariego. Fanatyk piłki nożnej i AS Roma. Skomponował dostępny w sieci futbolowy wiersz "Antiromanismo spiegato a mio figlio". Wraz z byłą żoną prowadzi mały teatr "Quarticciolo" na przedmieściach Rzymu. Gra na deskach teatrów rzymskich, ostatnio w monodramie "Migliore". Żonaty z autorką telewizyjną i aktorką Valentiną Avenią, ma syna Giordano. 14 lutego skończył 46 lat.


Od lat obserwuję pana karierę z perspektywy Festiwalu Filmowego w Wenecji. Dziś jest pan uznawany za najbardziej kompletnego aktora włoskiego i przyznaje pan, że aby przyjąć rolę, potrzebuje pan coraz silniejszych bodźców. Co sprawiło, że po ogromnym sukcesie, również w Polsce, filmu "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie" zdecydował się pan znów usiąść za stołem u Paola Genovesego?


Zaciekawiło mnie to, że Paolo postanowił nakręcić film, który jest zupełnie inny, o wiele bardziej złożony od poprzedniego. Poza tym była to niezwykła okazja, by aktorsko zmierzyć się ze scenariuszem opartym w tak dużym stopniu na energii sprawczej słów mego bohatera. Nie wspominając już o strukturze scenicznej miejsca zawieszonego w bezruchu, z grupą aktorów, którzy po kolei mieli zasiadać naprzeciw mnie przy stoliku baru The Place.

Reżyser deklaruje, że "The Place" to film, który penetruje ludzką duszę, zadaje pytania o nas samych, o to, do czego jesteśmy zdolni, by zdobyć to, na czym nam zależy. Lata temu Krzysztof Kieślowski zrealizował "Dekalog". Czy "The Place" chce być taką wersją "light" społecznego kina interwencyjnego?

Być może formułę "light" sugeruje rytm filmowej narracji. W końcu nikt nie otrzymuje tu gotowych odpowiedzi na pytania, z którymi przychodzi.  Każdy musi znaleźć je sam. To, jak sądzę, sprawia, że film jest faktycznie dużo mocniejszy w przekazie, przestaje być "lekki". Pozostawienie widzowi swobody interpretacji to cecha kina, które także jako widz cenię najbardziej.

Reżyser ponownie sięga po mechanizm, który sprawdził się w "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie": jedność miejsca, chóralność wypowiedzi, co daje możliwość przedstawienia odmiennych punktów widzenia.  "The Place" jest tweetem alarmowym, podobnie jak refleksja o naturze ludzkiej w poprzednim filmie Genovesego. Jak skomentowałby pan filmową ideę losu w wersji "zrób to sam" z punktu widzenia byłego studenta filozofii?

Nigdy nie studiowałem filozofii. Znajduję ten powielany fakt w rozmaitych biografiach i nie mam pojęcia, kto to zasugerował. Od filozofii uciekałem już od czasów szkolnych, niepokoiła mnie i wciąż przeraża idea ślepego losu. Wierzę w wewnętrzną determinację ludzi oraz  instrumenty reagowania na warunki dziejącej się krzywdy i niesprawiedliwość. Wierzę również w to, że jeśli takich narzędzi brak, należy oddać się do dyspozycji tym, którzy ich nie posiadają i pomóc im je odkryć. Film, jak ja to widzę, nie jest niczym innym. Mój bohater konfrontuje ludzi z nimi samymi. To oni decydują, którą drogę obiorą. 

"The Place"
Gra pan rolę człowieka, który w barze The Place spędza całe dnie, przyjmując szukających u pana recepty na realizację pragnień czy, używając słów pana bohatera, "daje możliwości". Widzieliśmy ostatnio Boga spacerującego po Paryżu w filmie "Zupełnie Nowy Testament". A kim właściwie jest pana bohater? Uczniem Boga? Zastępcą Anioła Stróża? Nie wyjawia pan tego pytany w filmie: "Skąd mam wiedzieć, czy nie jest pan diabłem?".

Podoba mi się pomysł, że staję się tym, kto siada naprzeciw mnie. Z jednym jedynym darem czy raczej misją, by poszerzyć drogę ich życia, tworząc na niej skrzyżowania, ronda, place. Ale jaką drogę obiorą, co powtórzę, zdecydują sami.

Wśród "klientów" pana bohatera "drużyna narodowa aktorów", jak nazywa was reżyser, było was bowiem, wliczając pana, 11 osób, połowa obsady "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie". Jak budowane były dialogi epizodów z aktorami, którzy są przyjaciółmi od dawna?

Przyznam, że rozpocząłem pracę na planie nie znając scen na pamięć. Na początku nie miałem po prostu materialnie czasu, by przeczytać i ustalić pewne kwestie, parę dni wcześniej skończyłem kręcić swój debiut reżyserski. Potem pomyślałem, że zadziała to na plus, gdy każdego ranka, z kolejnym "klientem" będę próbował tekst na dany dzień. To okazało się prawdziwie stymulujące.

Nie ma w obsadzie Kasi Smutniak. Mogłaby dodać szczypty ironii i komizmu w epizodzie dziewczyny, która chce być piękniejsza, nie sądzi pan?


Kasia może zagrać wszystko. Jest bardzo wyrazistą aktorką. Mogłaby też wcielić się w moją postać.

Który epizod uważa pan za najbardziej emblematyczny dla naszych czasów?

Nie mogę wskazać jednego szczególnego. Również dlatego, że związek między nimi tworzy jakąś nierozerwalną całość, sprawia, że sumują się jakby w jeden jedyny.

Przesiedział pan w tym barze, z czarnym notesem w dłoni i niezliczonymi filiżankami kawy na stole całe 13 dni zdjęciowych. Czy może pan przywołać jakąś zabawną sytuację z planu?


Niech to będzie epizod z Marco Giallinim, który grał męża Kasi w "Dobrze się kłamie...".  Ujęcie trwało 10 minut, byliśmy tak zmęczeni po całym dniu, że zdarzało się nam mówić tekst drugiego. Wybuchaliśmy śmiechem i zaczynaliśmy od nowa. Ale po chwili znów się myliliśmy. Nikt nie wołał "Stop". Ekipa miała frajdę, patrząc, jak powoli staczamy się w przepaść. W końcu wstaliśmy i wyszliśmy zapalić. Nawet wtedy nie padło: "Mamy to".

"Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie"
Kluczową postacią filmu wydaje się kelnerka z The Place o wymownym imieniu Angela, w mistrzowskiej interpretacji coraz ciekawszej aktorsko Sabriny Ferilli. Warto zobaczyć film również  dla samej sceny finałowej, której niestety nie mogę zdradzić. To ona komentuje pana zmęczoną twarz, mówiąc, że wygląda pan "jakby nie spał od lat" i tym samym przywołuje pytanie o  prawdziwą naturę pana bohatera. A jak pan interpretuje znaczenie tej postaci?

Dokładnie tak, jak zachowuje się w finałowej scenie. Jest jedyną, oprócz mnie, postacią w filmie  zdolną, tu znów użyję wcześniejszego określenia, poszerzać drogi innych.

Zostawmy "The Place" i przejdźmy do Valeria Mastandrei. Ma pan na koncie cały wachlarz różnorodnych, nagradzanych ról postaci złożonych, często w depresji, czułych ojców, nieudanych mężów, okrutnych kochanków.  Nie zapomnę ujęcia pana twarzy i dramatu zaklętego w oczach w filmie "Ekwilibryści" w reż. Ivano De Matteo. W końcu zabrał się pan za reżyserię. Jaki rodzaj satysfakcji przyniósł panu "Ride"?

To film, który dotyczy mnie samego, moich doświadczeń z ludźmi. Dotyka tematu straty w lekkiej formie, jednak nie ucieka od ukazania cierpienia. To była długa i bolesna podróż. Czekam z niecierpliwością, by go zobaczyć. I mam nadzieję, że zaskoczę sam siebie.

Zobaczymy pana również w filmie "Euforia", uniwersalnej refleksji nad krzywdą na świecie koleżanki po fachu Valerii Golino.

Tak, Valeria to reżyserka z krwi i kości. Jej entuzjazm udziela się innym. Dużo można się od niej nauczyć.

Jak znajduje pan czas na teatr?


Teatr sam zabiera mój czas. Wyrywa go z życia, by zwrócić w nowej postaci. To magia, która kosztuje wiele wysiłku, ale jest tego  warta.

Ostatnio wydaje się pan czerpać satysfakcję raczej z roli spiritus movens włoskiego kina, angażując się w ambitne projekty jako producent: "Nie bądź złym", "Alfredo Bini", "Skażenie". Czy pana firma producencka zamierza zawsze wspierać rzymskie projekty?

Kimerafilm to czysta, idealistyczna rzeczywistość . I ludzie, z którymi podzielam głęboki sens tworzenia kina. Faktycznie łączy je rzymska klamra. 

Jest pan uważany za Rzymianina par excellance. Co to znaczy być Rzymianinem?

To znaczy wiele i jednocześnie nic. Zależy od perspektywy, z jakiej na to patrzysz. Rzym to moje miasto. Mój dom. Rzymskość to stosunek do życia, pewna postawa. Uświadamiam sobie, że nie wiem, co to właściwie znaczy, ale niemniej mi się to podoba.

Kiedyś wielki Mario Monicelli powiedział o panu "zbyt rzymski". Czy to możliwe?


Monicelli zawsze wypowiadał święte słowa, więc tak, widać możliwe.

Powiadają, że klub AS Roma jest dla pana wszystkim. A co pan sądzi o Robercie Lewandowskim?

Obawiam się, że niestety zestarzeję się, nie widząc go nigdy w koszulce mojej drużyny. 

Czy oprócz postprodukcji "Ride" zajmuje się pan jakimś nowym projektem?

Teraz cieszę się synem. To mój projekt na dziś.



Rozmawiała: Anna Żurowicz