Himalaje, Tybet, zakonnica, mistyka, samotność, podróż na koniec świata. Do tego znany i ceniony reżyser a nawet obietnica płynąca z tytułu filmu. To się musiało udać! A jednak się nie udało.. Gdyby film utrzymał się w początkowej konwencji samotnej podróży, powolnego odkrywania świata w obcym tłumie i miejscu to widz dałby się ponieść klimatowi i aurze. Nawet pomimo rzucających się w oczy słabości zarówno scenariusza, zdjęć, aktorstwa jak i budżetu (film wygląda momentami jakby realizowała go po godzinach dwuosobowa ekipa filmowa)
Ale wstawienie w tą opowieść pojedynczych, rozdzielających mistykę, scen z konwersacjami - brutalnie wyrywało z seansu. Nawet można powiedzieć, że banalizowało przekaz i irytowało. Nie wnosiło wartości a zabierało klimat. Wyglądało to jakby reżyser chciał ułatwić/uprościć film dla szerszej widowni a w efekcie go spłycił. Ostatecznie wyszło rozczarowanie - takie ni to, ni sio..
............................................................ ...........
Film obejrzałem na 9.Sputniku (XI.2015)