Cimino bardzo wiele chciał tym filmem pokazać i udowodnić. To mogło być "arcydzieło", gdyby reżyser ostro nie przesadził z ambicjami. Arcydzieło? Nie do końca, ale o tym później.
Oglądasz pierwszą godzinę - film dobry. Oglądasz drugą godzinę - film bardzo dobry. Jest 180 minuta - film nadal jest bardzo dobry, aczkolwiek zaczynasz już czekać na konkretne i mocne rozwiązanie poszczególnych wątków. Rozpoczyna się ostatnie pół godziny filmu - zaczynasz modlić się, aby film jak najszybciej się zakończył.
Cimino w nieskończoność odwleka moment ostatecznej konfrontacji pomiędzy europejskimi emigrantami a "Związkiem hodowców bydła". Jest to irytujące do tego stopnia, że gdy już dochodzi do krwawego starcia (długiego i nakręconego ze sporym rozmachem), ja mam to gdzieś. Już mnie to nie interesuje. Niech się pozabijają. Mam to gdzieś. W tym momencie jestem tym filmem po prostu potwornie zmęczony. Ale on się nie kończy! Cimino idzie dalej - musi jeszcze pokazać statek i naszego bohatera.
"Wrota niebios", to film bez wątpienia z dużymi ambicjami, ale też ewidentnie zbyt długi. Wersji amerykańskiej nie popieram, bo z kolei te 149 minut dla tego filmu oznacza niebezpieczną kastrację wielu ciekawych scen. Gdyby reżyser znał umiar i zamknął całość w tych 180-190 minutach, podejrzewam, że to byłoby idealne rozwiązanie.
Jednak o arcydziele i tak nie byłoby mowy. Choćby z kilku powodów.
Członkowie "Związku hodowców bydła", jednowymiarowi, płascy, bez rozterek i wewnętrznych konfliktów. Dla nich zabić ponad setkę osób, to jak splunąć. Owszem jest postać Hurta, która nie zgadza się, ale... I tak bierze w tym udział, a reżyser stara się go usprawiedliwić w ten sposób: przecież chłop zaczął pić z tego wszystkiego! To dla mnie za mało, to mnie nie przekonuje.
Kolejny zarzut dotyczy scen w których jak dla mnie zabrakło realizmu. Czyli scena w której banda hodowców bydła rozprawia się z Walkenem - strzelają z wszystkiego ile wlezie i jak wlezie do Walkena schowanego w domku, ale ten... Dzielnie się broni. Jest niezniszczalny jak terminator. Takie coś, to było dobre w amerykańskich westernach lat 50-tych z Johnem Waynem, ale w filmie, który próbuje być poważnym dramatem historycznym, który próbuje być bolesnym rozliczeniem z niewygodną historią USA, jest całkowicie nie do przyjęcia. I w końcu śmierć Huppert. Nakręcona źle, bez pomysłu. Po co ją uśmiercać, skoro Kristofferson nawet nie został zraniony w tej scenie, a przecież stał bardzo blisko niej! Nie mógł Cimino nic innego wymyślić? Może chodziło mu o nagłe zaskoczenie widza? Niestety wyszło głupio. Rzekłbym, że wręcz okropnie źle.
Mimo wszystko, nie żałuje, że obejrzałem ten głośny film. Głośny nie z powodu swojej ogromnej wartości artystycznej. Przy budżecie 44 mln$ (gigantyczna kwota jak na tamte czasy!), zdołał zarobić w USA -nie uwierzycie - 3,4 mln $. United Artists stanęło na skraju bankructwa - potrzebna była natychmiastowa fuzja z MGM. A jakby tego było mało, wytwórnie bały się przeznaczać pieniądze na westerny. Ktoś zaraz powie, że Amerykanie są za głupi żeby docenić ten film, który w Europie został cieplej przyjęty. Nie, po prostu "Wrota niebios" są stanowczo za długie! Brakuje też w tym filmie także jeszcze większej drapieżności. Ma jednak swoje zalety.
Przede wszystkim znakomite zdjęcia (szerokie plany wgniatają w fotel, jak również ciekawe kompozycje kadrów i bardzo płynne ruchy kamery w mistrzowsko sfilmowanych scenach tanecznych) i duży rozmach inscenizacyjny (np. scena gdy Kristofferson przyjeżdża do Wyoming - czy widzieliście kiedykolwiek w jakimkolwiek westernie taki ruch na ulicy?). Aktorstwo stoi na dobrym poziomie. Kristofferson, Walken, Huppert - nie żeby zaprezentowali coś niezwykłego, ale jest ok. Do tego zabawny Bridges oraz Hurt (za mało). Pochwalę również wątek rywalizacji Kristofferson z Walkenem o serce Huppert.
Niestety,"Wrota niebios" generalnie są złe. Cimino opowiada swoją historię spokojnie i powoli. Widać, że zależy mu na pokazaniu czegoś naprawdę istotnego. Niestety, problem polega na tym, że nie wie kiedy należałoby się zatrzymać i powiedzieć stop. Stop, tutaj już kończę. Stop, to wytniemy, bo nic nowego nie wnosi do wątków i poznanych postaci. Stop, film zrobił się za długi i śmiertelnie męczący. Stop!
PS Huppert w żadnym innym filmie nie wyglądała tak pięknie! Piękno absolutne.
Napisałem komentarz podobnej długości, ale niechcący go skasowałem, więc podpiszę się pod twoim. W sumie wnioski mieliśmy podobne. Końcówka też mi nie przypadła do gustu, za to jestem zachwycony tym jak powoli i z rozmysłem przedstawiono nam społeczność imigrantów.
Muszę jednak zwrócić uwagę że w zasadzie tak samo jest zbudowany fabularnie "Łowca jeleni". Tam także mamy długie rozwinięcie, które pokazuje przyjaźń głównych bohaterów, miłość do jednej kobiety i ich przywiązanie do tradycji. U Cimino typowe wątki folklorystyczne są zawsze świetnie wykorzystane i bliskie kulturze europejskiej.
Miałem też niezłą niespodziankę gdy zza pleców głównego bohatera wyrósł nagle młodziutki i wtedy nikomu nieznany Willem Dafoe. Fajna rzecz. Mimo to całą obsadą nie jestem zachwycony. Hurt średnio udaje pijaka, a Kristofferson jakby odtwarzał swoją rolę Billy Kida.
Doceniam jednak rozmach, umiejętne kreowanie mocnych scen i naturalistyczne przedstawienie "dzikiego zachodu". Jak dla mnie warto...
Spoko gimbusie, nie musisz poznawać, ja Ci powiem, że "Wrota niebios" to dobry film ;)
Dokładnie w tym rzecz. Nawet poszczególne sceny są przeciągnięte. Np. oglądając Jima obejmującego Ellę po gwałcie zdążyłem pomyśleć "a gdyby tak teraz reżyser pokazał leżące trupy jej oprawców, to byłoby mocne", ale jak wiemy film nie idzie tym tropem. Co do śmierci Elle... byłem pewny, że ona w poprzedniej scenie strzeliła sobie w głowę, więc jak wyszła z domu miałem niezłe zdziwko! Duży minus za perfekcjonizm Cimino w postaci uśmiercania zwierząt na planie - dziś to by nie przeszło