Opinie widzów o Whiplash'u podzieliły się wyraźnie na 2 obozy. Niewątpliwie coś jest na rzeczy... Ciężko będzie o jednogłośny werdykt, a łatwo o starcia między zauroczonymi z zawiedzionymi - być może na korzyść dla zainteresowania wokół produkcji. Wg mnie:
Jest Jazz na ścieżce dźwiękowej - to fakt - ale czy fabuła odpowiada flavour'owi gatunku? Odpowiedź kwestią gustu, według mnie eee nie. Muzyka stanowi tu jedynie pretekst i tło dla przeżyć głównego bohatera. Ten zaś swoim zachowaniem bardziej niż artystę przywodzi mi na myśl maniakalnego gracza LoLa i gdyby perkusję zamienić mu na komputer... bez różnicy.
Wzniosłość trąca tu naiwnością, częściej śmiesząc niż wzruszając. Pewne rozwiązania.... bez komentarza. Być może takie akcje są potrzebne w filmie dla podkreślenia wagi sytuacji, ale w tym wypadku ktoś wyraźnie przesłodził.
Generalnie film jest ok - po obejrzeniu w trybie spłyconych refleksji, wyciszonej logiki i braku prywatnej perspektywy można go uznać nawet za zachwycający.
Pomimo zawziętości zapału i rywalizacji jest jednak w głębi dobitnie miękki :( Irytuje mnie przerysowanie czołowych postaci, które nie uchroniło jednak charakterów przed wybrakowaniem , są jakieś takie... niekompletne. Natomiast same relacje pomiędzy nimi wbrew pozorom są również przewidywalne i oklepane. Wielu w ogóle zabrakło.
Ograniczone podejście do muzyki - siekanie dla samego siekania i zostania #1 pozbawione TEGO CZEGOŚ... średnio mi podeszło. Determinacja to nie wszystko, sama w sobie nie zasługuje na nie wiadomo jaki zachwyt.
A tak już biorąc pod lupę stricte Andrew'a - dureń! Fletcher trochę jak sierżant z Full Metal Jacket , jakoś nie pasuje mi taka postać na nauczyciela w szkole muzycznej. Realnie żaden szanujący się muzyk nie dałby po sobie jechać tak jak pozwala na to zespół grający Whiplasha.
Na marginesie - dobry materiał na serial, można by było rozbudować wątki i tknąć w ten Jazz odrobinę soulu ^^
"Realnie żaden szanujący się muzyk nie dałby po sobie jechać tak jak pozwala na to zespół grający Whiplasha."
To prawda - żaden szanujący się muzyk.
Tylko, że w szkole, w jego zespole grali studenci, którzy najczęściej nie mieli znajomości ani żadnych szans w muzycznym światku. Zespół był dla nich jedyną przepustką, aby spokojnie żyć z muzyki.
Dlaczego wiążesz bycie szanującym się muzykiem ze znajomościami i pozycją w muzycznym światku?
No ja po prostu tego nie widzę. Koleś ich wyzywa rzuca rzeczami świruje a ci nic :D W ogóle poza perkusistami to reszta ma role statystyczne, miałko to wygląda i nierealnie.
Nie wiąże :) to moje spojrzenie na film - wydaje mi się, że nauczyciel/dyrygent miał po prostu opinie takiego, który szkoli najlepszych, a 'przetrwanie' i dobre słowo od niego mogło zaważyć na czyjejś karierze, dlatego ci studenci po prostu siedzieli cicho, albo się łamali.
Było pare scen jak wyżywał się na innych muzykach, ja sobie dopowiadam, że w tej historii nękał ich tak samo, ale film skupił się na jednej osobie. Nie wszystko musi być wprost powiedziane :)
W ogóle moim zdaniem to bardziej film psychologiczny, niż muzyczny.
+ jeszcze o Twoim porównaniu do gracza w LoLa.
Masz rację, w tym filmie nie chodzi o perkusję. Ale nie chodzi też uzależnienie, i granie dla grania, tak jak w gry komputerowe. Wyżej napisałam, że moim zdaniem to bardziej film psychologiczny.
Dokładnie tak, bo skupia się na osobie która chąc osiągnąć coś wielkiego, popada wręcz w psychoze (w pewnym momencie, jak występ mimo wypadku samochodoweg). To cena jaką człowiek musi zapłacić, aby stać się mistrzem w jakiejś dziedzinie.
ee grałaś w coś kiedyś? Polecam Wowa to nie jest granie dla grania, to cały zajebisty świat i inne życie. Nie ma czegoś takiego jak psychoza w dążeniu do doskonałości, jak cena którą trzeba zapłacić nie generalizuj nie każdy mistrz dąży po trupach do celu, gdyby tak było to wszyscy wielcy tego świata umieraliby na psychotropach bez rodzin i nieszczęśliwi a tak nie jest. Ciężka praca wymaga pozatym cierpliwości a w whiplashu są tylko krew i łzy, moim zdaniem główny bohater nie ma wogóle duszy do grania wogóle tego nie czuć. Przecież prócz bachów i mozartów wielcy są rockowi muzycy którzy nigdy nie grają perfekcyjnie. Bo nie trzeba być perfekcyjnym w technice żeby być mistrzem i wirtuozerem.
Tak, grałam. Nie w coś a na czymś.
Nie wszyscy muszą być perfekcyjni w technice - ale niektórzy mają ambicje, aby być. Sorry, ale to tak, jakbyś porównywała Johna Petrucciego, do takiego Bon Ivera. Oboje coś osiągneli, ale to zupełnie inna kategoria - mimo, że oboje grają na gitarze.
Nie wiążesz? A w pierwszym poście tak jakoś to napisałaś, że wygląda jakbyś jednak wiązała ^^
Co do dopowiadania dałem sobie spokój, bo ilość dopowiedzeń pewnie by przerosła ilość faktów podanych na ekranie ^^
Film psychologiczny - owszem, po części też :) Psychologia jest tu ważna, a czołowi bohaterzy są całkiem nieźle sajkooo. No ale nawet pod tym kątem psychologicznym - ubogo, nie ma tutaj głębokiej analizy a i widz za wiele nie porozkminia, bo w historii postaci więcej pominięto niż pokazano (np. o Fletcherze nie wiadomo nic). Na pewno otwiera to furtkę do dopisania historii na własną rękę. Fajna zabawa, taki +
Mówiąc o LoLu miałem na myśli freaków grających całe dnie i noce w nadziei na zdobycie miliona dolców za wygraną w światowych zawodach. Mentalne odpały mogą być dopingujące ale w końcowym rozrachunku bardziej szkodą niż pomagają. Przepis na mistrzostwo to bardzo złożona receptura, indywidualna. Tak jak napisałem w 1 poście - determinacja to nie wszystko. Na pewno można dojść do czegoś lepszą drogą, bez wyrzeczeń jakich podjął się Andrew.
co ty zisiaa opowiadasz - po czym to stwierdzilas ze ci studenci - na tej najlepszej "szkole w kraju" - czyli bez watpienia juz podczas zapisania sie do niej - byli elita krajowa - ze "nie mieliby zadnych szans w muzycznym swiatku" i ze to byla "jedyna przepustka zeby zyc z muzyki"?
Szartz ma zupelnie racje - niewiarygodne zeby doslownie wszyscy tam ci muzycy - przeciez dorosli juz ludzie i zapewne znajacy rowniez swoja wartosc (jakby to byly 15-sto latki to co innego) - dali tak soba pomiatac jak tutaj... To jest film przeciez z dzisiejszej epoki - a nie jak to bylo sie musikusem nadwornym jakiejs Jasnie wielebnosci biskupa i jaka droge musiano wziasc na siebie, zeby takim zostac w 18 wieku...
Naprawde to bardzo nieprawdopodobne zeby tak mialby sie zachowywac - ponoc najlepszy nauczyciel w ponoc najlepszej szkole USA w dzisiejszych czasach - juz wlasnie wystarczy tylko ze wzgledu, zeby nie zostac powaznie oskarzony - nie tyle co przez uczniow - a przez sama ta uczelnie. Przeciez taki skandal moglby nawet i kompletnie zrojnowac cala te akademie - a taka jak wlasnie juz na filmie - nie jest zwykla tylko jakas szkola - to juz jest instytucja, ba! prawie ze koncern - ze swoimi adwokatami, ze swoimi od pokolen sponsorami i mecenami z przeroznych dynasti przemyslowych, tam w zarzadzie siedza politycy, filantropi, miliarderzy. Przeciez oni by takiego, ktory by zagrozil egzystencje tej dlugowiecznej o tak pieknej tradycji uczelnie - puscili z takimi torbami - ze na pewno on by juz nigdzie potem w calym kraju nie mogl zagrac na zadnym jakims JVC festiwalu - co najwyzej tylko w barze na pianinie.. . Juz kazdy nawet w polowie inteligenty by wiedzial, ze z takimi metodami to by nie przeszedl ani jeden semestr na takiej uczelni...
Nieprawdopodobne? Studenci znają swoją wartość? Chyba tylko w swojej głowie. W konfrontacji z jakimkolwiek dobrym profesorem, wykładowcą byliby bez szans. U nas na studiach też był typ - profesor, co potrafił tak elokwentnie gnoić ludzi, że Ci ani "be" ani "me', nawet największe wygadane cwaniaki, którzy słabsze jednostki wykładowców potrafili doprowadzać do szewskiej pasji.
Najlepszy nauczyciel mógłby sobie pozwalać na wszystko. A facet był najlepszy - każdy chciał się dostać do jego zespołu a tym samym dawali sobą pomiatać. To jak to robił, zapewne nawet nie wychodziło poza salę prób,a jeśli nawet, to jako jakaś plotka. Gość był szanowany, miał renomę, że dla nikogo nie było problemem siedzieć z dzieciakami do późnej nocy. I dlatego byłbym w stanie uwierzyć w takie zachowanie. Może nie w liceum czy innych szkołach ponadpodstawowych, ale na najlepszej uczelni, gdzie każdy ma jakiś cel i chce go osiągnąć już tak. Tym bardziej w USA.
o jeeee... przeciez z ta wartoscia, to nie chodzi o jakies konfrontacje z profesorem i czy mialoby sie jakas z nim szanse...
Z ta wartoscia to mi chodzilo o pewnosc siebie, suwerennosc czy po prostu dojrzalosc... Jak znasz swoja wartosc to sie nie zachowujesz jak ofiara i nie dajesz nikomu soba tak pomiatac... W ogole - nie przecze ze w USA nie ma ostrych i bardzo wymagajacych wykladowcow, mozesz przeciez takim byc - ale na litosc - przeciez nie na takim prymitywnym i wulgarnym poziomie. Te wszystkie wyzwiska o pedalach i roznych pedalstwach (nie wiem moze z ta homofobia chodzilo tak naprawde o niego?), te ssanie, te mamuski i maminsynki - ja nie wiem , to takie mi bylo - oprocz tego chamstwa - po prostu tanie i naciagniete (nie pomylic z obciagniete ;) ) - tak jakby rezyser sam nie wiedzial - ze dzisiaj za takie hasla - i to gloszone do swoich podopiecznych w szkole - mozna nawet niezle beknac. To dzisiaj w USA nie jest zadna bagatela - to sa czyny przestepcze.
No i te porownanie tych polskich Pol-Bogow na panstwowych stolkach, ktorzy swa wlasna edukacje wywodza z czasow najsluszniejszych slusznosci i bezwzglednej mordy w kubel i teraz nie znaja slowa sprzeciwu a wolne myslenie i "Freigeist" przysparzaja im spazmy - wybacz ale z amerykanskim czy zachodnioeuropejskim sposobem edukacji (w rzeczywistosci a nie na filmie) to nie ma wiele wspolnego. I to wlasnie na filmie chcieli nam tu sprzedac takiego wlasnie durnia jak z PRLu ... Wiesz ten Twoj "najlepszy z najlepszych" - to chodzi tylko o tego muzyka. Jesli facet nie potrafi przekazac wiedzy inaczej niz z wyswiskami, psychicznym sadyzmem i krzykiem - to jest po prostu do dupy nauczycielem - a o nauczyciela powinno przeciez chodzic w kazdej uczelni... Jesli chce byc "najlepszym z najlepszych" muzykiem - to niech lepiej nagrywa plyty i robi koncerty.
Taki koles jest chodzaca bomba dla kazdej uczelni - wyobraz sobie - jesli ktos by oskarzyl te akademie, ze zatrudnila kolesia ktory znecal sie psychicznie nad podopiecznymi, ktory wprowadzil psychichny terror, mobbing i ze w wyniku tego, ktorys ze studentow popelnil wlasnie samobojstwo albo stal sie psychiczne chorym wrakiem? W USA - gdzie kary pieniezne, odszkodowania - moga wynosic i setki milionow dolarow - to przeciez oznaczalo by totalna katastrofe dla tak renomowanej placowki. Nie tylko stracona reputacja, brak nowych studentow (a ci sa przeciez kapitalem uczelni bo za nia placa) , wycofanie sie mecenow, sponsorow, dobroczyncow itp - oraz wlasnie te ewentualne odszkodowania - zlmaly by kazdemu kregoslup.... Tak wiec - co z tego ze - "najlepszy z najlepszych" - jak przyslowiowy gwozdz do trumny?
masz racje - ta muzyka to tylko podklad do tych perypetii w relacjach uczen-nauczyciel/trener... To zwykly temat wymienny - juz takie cos mielismy po kilkanascie razy, raz byl w tle balet, a raz american football albo inny basktball czy tez jak akurat paralernie jakies zapasy... Dla mnie nie bylo niczego szczegolnego w tym filmie, przewidywalny az do bolu - od samego poczatku wiedzialem , ze sie to tak wlasnie zakonczy - uczen na granicy szalenstwa, prof wyrzucony za sadyzm no i plus ta cala kiczowata koncowka. Choc mozna sobie wyobrazic, ze moglo byc z tym o wiele jeszcze gorzej - np. jakby sie to typowym amerykanskim happy endem zakonczylo np. uczen i nauczyciel po wielu stoczonych bitwach na koniec wpadliby sobie w ramiona w jakims w tle owacyjnym oklasku publicznosci... ;D
Aktorzy - coz szczegolnymi nosicielami sympatii rowniez nie byli, a J.K. Simmons jako sadystyczny profesor - nie wiem czy ta jego twarz byla maska, czy autentycznym obliczem - ale bez watpienia moglby nia zrobic furore w kazdym horrorze. No i nie lubie jazzu...
Prywatna perspektywa i chłodne, krytyczne spojrzenie nie przeszkadza uznać ten film za (przynajmniej momentami) zachwycający i machnąć ręką na drobne niedoskonałości. Film przewidywalny, owszem, bo film o jakże przewidywalnym schemacie działania osób ambitnych, którym trafiła się "szansa". Wśród nich bywają świadome swojego położenia ofiary własnej i cudzej determinacji. W walce o szansę liczy się katorżnicza praca, poświęcenie się, życie na granicy szaleństwa, zredukowanie się do powtarzalnych czynności, psychologiczne spłycenie (praca, sen, praca sen, praca, praca, sen...), bo przecież taki stan ma być tylko tylko przejściowy, to najbardziej bolesny etap do bezmiaru szczęścia polegającego na robieniu w życiu tego, co się kocha (perkusja, komputer, wszystko jedno, to tylko schemat). Potem musi być już tylko lepiej, coraz więcej radości, swobody, kreatywności. Ten sposób myślenia - opanuję warsztat do perfekcji, następnie mogę poszukiwać własnego stylu, wyrazić go w umiejętny sposób - jest przecież typowy do bólu, a mimo wszystko obsesyjnie pociągający. I co ciekawe, czasem dobrze się kończy, jak w jakiejś tandetnej bajce. Bo w tym banale o przekraczaniu granic za pomocą talentu połączonego z tytanicznym wysiłkiem jest sporo racji. Trochę jak w biegach długodystansowych, pot i łzy, ale każdy kilometr więcej, każdy kilometr szybciej to odlot ze szczęścia; oczywiście są upadki, są próby podniesienia się, udowodniania sobie, przekora, walka z własną słabością, zauważanie postępów - myślę, że profesjonaliści muszą być na jeszcze większym odlocie. I nie ma w tym żadnej głębszej psychologii, ot taki uniwersalny schemat.
Szkoda tylko, że akurat zastosowali tutaj wymiennik muzyczny, ponieważ on w to się kompletnie nie wpasowuje. Wystarczy przeczytać biografię Milesa Davisa żeby dojść do wniosku, że prawdziwy muzyk Jazzowy, romansuje, chleje, imprezuje, bo muzyka jazzowa nie płynie z warsztatu tylko z charakteru i serca.
Trochę jednak warsztatu było. Rodzice dość wcześnie zadbali o edukację muzyczną, a i poszukiwanie własnego stylu zaczęło się dość wcześnie. Nie jest to zatem przykład muzyka, tworzącego wyłącznie z charakteru i serca.
Trochę było i tego nie neguję, oczywistym jest, że trzeba ćwiczyć. Natomiast myślę, że wiele osób zgodzi się ze mną, iż tym za co się go głównie ceni są zdolności kompozycyjne, o których nie można powiedzieć, że płyną z warsztatu. Jeszcze nie słyszałem stwierdzenia - Miles to nieźle wypierdalał na tej trąbce, aż się kurzyło. A tutaj ? "Faster, faster, faster....". Ćwiczenie techniki to 1/3 z ćwiczenia gry na instrumencie, Chick Corea mówi - "jak ćwiczysz, to ćwicz tak żeby po treningu bolała cie głowa, nie ręce"
Uściślając na koniec, mój pierwszy post w temacie miał na celu krytykę tego, że pielęgnacja talentu muzycznego polegała tutaj tylko i wyłącznie na katorżniczych ćwiczeniach fizycznych - niczym więcej. Ćwiczenie jest dobre, natomiast nie może prowadzić do obsesji, z takiego muzyka nic nie będzie. Temat został ogólnie spłycony.
Wg mnie się mylisz i to grubo. Tutaj nie mamy tylko katorżnicznych ćwiczeń fizyczny, jest coś wiecej. Fletcher stworzył bardzo specyficzną atmosferę dla tych młodych muzyków. Sprawił, że wyszli oni wysoko ponad "strefę bezpieczną", nie wiem dokładnie jak to się nazywa w psychologii ale jest taki termin. Po jej przekroczeniu człowiek i jego umysł kształtują sie znacznie szybciej i rozwój jest znacznie bardziej widoczny. Andrew był młody, jak wiadomo w takim wieku horyzonty dla człowieka są bardzo szerokie i z wiekiem się zwężają. Wiedział, że jest dobrym muzykiem i dążył do perfekcji. Jest tak w bardzo wielu dziedzinach, tutaj mamy na przykładzie muzyki. W tenisie, w pewnym momencie tenisista osiąga najwyższy poziom i na tym najwyższym poziomie nie decydują umiejętności ale psychika sportowca. Bardzo ważne jest aby jej rozwój był także proporcjonalny bo inaczej nie ma mowy o osiągnięciu perfekcji i geniuszu. Piszesz także, że muzyk jazzowy prowadzić może tylko rozpustne życie. Pisząc to spłycasz. Nie mam pojęcia o muzyce a tym bardziej o jazzie, ale wiem, że ile ludzi tyle osobowości, na którą w znacznej mierze wpływa wychowanie. Nie twierdze, że z Andrew też to by się nie powtórzyło, ale nie w tym rzecz. Film miał na celu pokazanie wielu ważnych czynników wpływających na szybkość rozwoju i to co wpływa na osiągnięcie poziomu geniusza. Jest jednocześnie bardzo prosty i z drugiej strony bardzo skomplikowany. Ty widocznie nie dostrzegłeś tej drugiej strony, a szkoda. Nic Twoja strata.
W czym mylę się grubo, jaki inny aspekt MUZYCZNY jest pokazany ? bo filmu jako całości nie krytykuję, krytykuję tylko spłycenie rozwoju muzycznego głównego bohatera, a dokładniej to, że jest on oderwany od rzeczywistości, przekolorowany, wydumany.
Zbyt bardzo spłycasz ten film. Tutaj pozwole sobie zacytować pewną książkę: "Terminator nie jest filmem o kobiecie, która ucieka przed robotem, ale filmem o ludziej potrzebie odpokutowania za grzech pychy". Podobnie jest z Whiplashem. Nie jest to film o obsesji zostania najlepszym muzykiem w historii, a opowieścią o ... . Tutaj nie skończe bo sam powienieneś przemyśleć o czym tak naprawdę jest ten film, podobnie jak z każdym innym filmem.
Dlaczego niby rozwój muzyczny bohatera został oderwany od rzeczywistości,wydumany? Tego chciałbym się dowiedzieć
Dlatego też mówię, że nie krytykuję filmu jako całości, a ten jeden aspekt. Gdyby forma tejże wędrówki w górę była trochę inna, byłoby w tym też trochę więcej rzetelności, i biorąc pod uwagę to co wyżej napisałeś - oceniłbym film znacznie lepiej.
Ponieważ nie da się osiągnąć takich rezultatów postępując tak jak główny bohater. To znaczy:
1. Zakrwawione ręce i plastry - nie jestem w stanie uwierzyć by człowiek z odciskami, ranami na rękach był w stanie grać na perkusji, a jeżeli robiłby to dalej, spowodowałby więcej szkody niżeli pożytku.
2. Jednym z braków w umiejętnościach bohatera był time - czyli granie w tempo. W momencie kiedy bohater dowiaduje się o tym (scena rushing or dragging), zamiast odpalić metronom i ćwiczyć w wolniejszych tempach zaczyna napierd... bez sensu tak, że mu ręce krwawią.
3. Wypadek samochodowy (prawdopodobnie koniec z ćwiczeniem na dłuższy czas, znaczne obniżenie sprawności fizycznej w łapach).
4. Nie słyszałem żadnych pochlebnych opinii od jakiegokolwiek sławnego muzyka jazzowego, na temat nauczyciela wywierającego na nim presję, mieszającego go z błotem, który przyczynił się do jego wielkości. Co po prostu jest dowodem na to, że takie nauczanie NIE jest skuteczne.
Biorąc pod uwagę powyższe, nieskuteczny trening, wypadek, nieskutecznego nauczyciela, uważam , że główny bohater nie był w stanie w tak krótkim czasie, zrobić postępów zaprezentowanych w ostatniej scenie. Dlatego uważam, że jest on przekolorowany i nierzetelny. Rozumiem natomiast film od strony metaforycznej, która w dodatku jak najbardziej ma sens, za to plus.
To chyba kwestia charakteru, może dlatego ten film jest mi tak bliski i nadaję mu walor wiarygodności. Odwołując się do doświadczeń: dwa miesiące tyrania pod presją potrafiły przemienić "leniwca" mającego problem ze skonstruowaniem poprawnego zdania w autorkę pracy ocenionej jako "perfect", trzy miesiące intensywnego biegania przemieniły "leniwca", który miał problem z wejściem po schodach w osobę, która zdołała przebiec półmaraton. Oczywiście na dłuższą metę nie da się tyrać ponad siły, chociaż w pewnym momencie może nastąpić konwersja bólu w przyjemność. I niby nic się nie dzieje, tyranie, sen, jedzenie, tyranie...ale emocjonalnie dzieje się za dużo, każde słowo nauczyciela, gest, każda myśl o tym, jak udoskonalić to, co się robi...ma wymiar kosmiczny. U mnie koniec katowania się skorelowany był zawsze ze słowami "good job".
dziwie sie Tobie - jak cos takiego moze byc Ci bliskie - a o te wiarygodnosc, to juz w ogole...
Naprawde jestes pewna, ze Twoje doswiadczenia, byly porownywalne z Tymi na fimie? Przeciez to co sie tam dzialo, to byla czysta fikcja - nie do wyobrazenia, zeby w dzisiejszych czasach - na jakiejs amerykanskiej uczelni - i to takiej ponoc najlepszej z najlepszych - mogly sie wydarzyc takie ekscesy... To nie byly jakies bagatele - tylko najgorsze rasistowskie, antygejowskie (a propos teraz mi to wpadlo na mysl - a moze to chodzilo, ze sam Flatcher byl gayem?) ponizenia - a za cos takiego, to juz idzie sie siedziec - a i cala akademia jest zamknieta na cztery spusty, bo sie tego dopuscila... Dla mnie to taka inna odmiana filmu - tego typowego sensacyjnego z Hollywoodu - gdzie sie skacze z wiezowcow bez spadochronu i gdzie strzelaja do jednego non-stop bez ani jednego zaladowania i jeszcze rzucaja granatami - a HERO oczywiscie przezywa. Tu taka sama sensacja - tylko rozkoszowanie sie czyms innym - ta odrazajaca wizażą Flatchera (szczegolnie pare razy nawet uchwycona w close-up'ie), jego sadyzmem i sie znecaniem... Taki inny SAW - ale dla Bildungsbürgertum -> the intellectual and economic upper bourgeoisie... ;)
"Przeciez to co sie tam dzialo, to byla czysta fikcja - nie do wyobrazenia, zeby w dzisiejszych czasach"
Nie wiem na jakiej planecie ty zyjesz, ale na pewno nie na planecie Ziemia.
Genialnie ujęte "zachowaniem przypominał maniaka LoLa" dokładnie :) przede wszystkim główny bohater jest dla mnie co najmniej beznadziejny, przecież w muzyce chodzi o muzykę a nie o jakieś chore dążenie do doskonałości do bycia zapamiętanym - wogóle strasznie często poruszany w kinie motyw ostatnio właśnie to aby umrzeć i zostać zapamiętanym aby coś znaczyć być wielkim, nie rozumiem tego zupełnie, i jeszcze te sceny z dziewczyną o boże zabiły ten film... Polecam "Inside Llewyn Davis" główny bohater również muzyk, w przeciwieństwie do bohatera Whiplash ma przynajmniej jakiś charakter.