Wyreżyserować, upchać tam siebie, swoich koleżków, sponsora Blachy Prószyński i jeszcze wódkę nazwać Kavulson. Himalaje narcyzmu. Tego nawet nie wymyśliłby Lew Rywin. Popek i ta cała radosna zgraja osiłków ? Jeszcze Szpilki wspinającego się na Śnieżkę brakowało. Z Pumbusiem. Dajcie spokój! I póżniej płacze i zgrzyty, że nikt na polskie filmy nie chodzi. Zawiodłem się. Ale to tylko dowód na to jak sprawnie zadziałał marketing. Trudno. Szkoda. I tak w tym czasie nic ciekawego nie grali. Trzeba było usiąść na spokojnie. Pójść do dobrego scenarzysty, reżysera (Bromski, Wójcik, Smarzowski), zapłacić, wyłożyć kawę na ławę. Kierowcą ma być ten i ten i żaden ch....I byłoby spoko. I byłoby drugie "Uwikłanie", "Trójkąt bermudzki" czy coś w ten deseń. A wyszło skrzyżowanie twórczości Vegi z dziełami Ilony Łepkowskiej. Porównania typu 'polski Rocky' uwłaczają tylko serii z sympatycznym Sylwusiem. Ten film ma też i plusy, które nie przysłaniają tych minusów:
- kilka dialogów przy których kąciki warg lekko uniosły się do góry
- muzyka
- ładnie zaprojektowana stodoła oraz nocna scena mająca tam miejsce
- postać grana przez Chabiora
- Lubos (który u Wrony grał boksera, więc o to nie ma co się przyczepić)
- wspólne treningi powyższych dżentelmenów i ich dialogi
- Boberek jako bonzo lokalnego tańcbudo-burdelu
Oby więcej takich produkcji już nie powstało.